Moim dzisiejszym celem była Alwernia. To oczywiście oznaczało, że musiałem przejechać przez Kraków w popołudniowych godzinach szczytu, czego nie lubię, ale wyboru nie miałem. Właściwa część trasy rozpoczęła się w Kryspinowie, skąd pojechałem na zachód. Mników, Baczyn, Kopce, Zalas i wreszcie Grojec.
Błogi spokój w Alwernii.W tym jednym krótkim zdaniu kryją się setki metrów przewyższenia i końcowy, półtorakilometrowy podjazd, którego nachylenie miejscami sięgało kilkunastu procent. W Grojcu skręciłem na południe i wkrótce dotarłem do Alwerni.
Zatrzymałem się na urokliwym, pełnym zieleni rynku. Byłem sam. Zupełnie sam. Wokół panowała cisza, przerywana od czasu do czasu szumem liści. Napawałem się tym spokojem, chłonąc każdą chwilę, każdy powiew wiatru, każdą nutę ptasiego śpiewu, każdy promień słońca, któremu udało się przedrzeć przez konary drzew…
A potem znów wsiadłem na rower. Zjechałem do drogi wojewódzkiej 780 i skręciłem na wschód. Cisza, której doświadczyłem w Alwernii, pozostała już tylko wspomnieniem. Teraz musiałem uważać, bo piątkowe popołudnie i na tej trasie naznaczyło swoje piętno wzmożonym ruchem samochodów. Do Krakowa miałem niecałe trzydzieści kilometrów, a potem musiałem przejechać jeszcze około dwudziestu kilometrów przez miasto. Jechałem spokojnie, niespiesznie, ciesząc się jazdą, a za moim plecami nieśmiało, acz nieuchronnie zbliżał się drugi sierpniowy wieczór.
Skomentuj...