Z entuzjazmem rozpocząłem dzisiejszą przejażdżkę. Korzystając z pięknej pogody, zamierzałem przejechać minimum pięćdziesiąt kilometrów, ale nic z tego nie wyszło. Jadąc wzdłuż Wisły na wysokości Salwatora, tuż po minięciu posterunku Policji Wodnej, usłyszałem huk i z tylnego koła natychmiast uszło powietrze. Oczywiście natychmiast się zatrzymałem, aby – nie miałem żadnych złudzeń – ocenić stopień zniszczenia opony. Widok był żałosny. Półtora centymetrowe rozcięcie i to nie z boku, tam gdzie opona jest najsłabsza, ale na środku bieżnika! Nowiutka opona…
Nie wiem, na co najechałem, bo próba znalezienia sprawcy zakończyła się fiaskiem. Mogłem spróbować tymczasowo załatać oponę, bo mam odpowiednio duże łatki, ale nie chciało mi się. Z tak naprawioną oponą nie ryzykowałbym dalszej jazdy, ale wróciłbym do domu. Poszukałem więc najbliższego Traficar’a. W pobliżu nie było żadnego auta, więc czekała mnie dodatkowa atrakcja w postaci półtorakilometrowego spaceru.
Jestem sfrustrowany. Nie dość, że moje plany wzięły w łeb, to na domiar złego straciłem zupełnie nową oponę i jestem w plecy prawie dwie stówy, nie licząc skromnych osiemnastu złotych, które kosztował mnie przejazd Traficar’em.
Skomentuj...