Już nieraz przekonałem się, że spontanicznie wybierane trasy są najlepsze. No bo, gdy się je projektuje, to człowiek jakoś naturalnie stara się pominąć największe trudności lub przynajmniej jakoś je sensownie ułożyć w całym planie, aby np. nie pozostawiać sobie najtrudniejszych podjazdów na koniec. Tymczasem jadąc bez planu, musimy być przygotowani na sytuacje bez wyjścia. Gdy po stromym zjeździe jest równie stromy podjazd, to nie ma odwrotu. Albo jedziesz przed siebie i walczysz z przeciwnościami topografii, albo zawracasz i… też masz pod górę. Dzisiaj zafundowałem sobie właśnie taką, przypominającą grzebień (nieco wyszczerbiony), trasę. Cały czas góra, dół, góra, dół. Niewiele chwil na odprężenie i relaks, chociaż to właśnie te trudności najbardziej mnie odprężały, dając błogosławione oderwanie od codzienności i rutyny.
Okolice Mogilan.
Skomentuj...