Dzisiejsza wyprawa miała poważną konkurencję w postaci ostatniego etapu Tour de Pologne, który wiódł ulicami Krakowa. W końcu postanowiłem, że planów zmieniać nie będę, a finałowy etap naszego narodowego wyścigu nagram i oglądnę wieczorem.
Dzisiaj nie zamierzałem iść na łatwiznę. Plan trasy powstał już kilka dni wcześniej w oparciu o masochistyczne założenie ograniczenia płaskich odcinków do minimum. Takie założenie automatycznie wymusiło wybór południowych okolic Krakowa, obfitujących w kręte drogi, mniej lub bardziej strome podjazdy, szybkie zjazdy, no i oczywiście wspaniałe widoki.
Wyruszyłem wczesnym popołudniem. Mój rowerowy plecak był tym razem nieco cięższy, ponieważ zawierał dodatkowe butelki z wodą mineralną, banany oraz batony. Słusznie sądziłem, że mogę potrzebować więcej wsparcia energetycznego, niż zwykle.
Pojechałem na południe. Ten odcinek pokonywałem wiele razy. Najpierw zaliczyłem pierwszą „górską premię” w okolicach fortu przy ulicy Droga Rokadowa. Potem dojechałem do Wrząsowic i skierowałem się w stronę Świątnik Górnych. Swego czasu wspominałem na blogu, że słowo „górne” jest jak najbardziej uzasadnione. Ponad pięciokilometrowy podjazd rozpoczął się już przed Wrząsowicami. Za Świątnikami mogłem chwilę odpocząć, delektując się bardzo szybkim zjazdem. Zaraz po nim rozpoczął się kolejny, ponad trzykilometrowy podjazd do Myślenic.
Na myślenickim Rynku zrobiłem krótki postój. Zjadłem banany, uzupełniłem płyny i chwilę odpocząłem, ponieważ przede mną był najtrudniejszy odcinek dzisiejszej trasy. Przejechałem na drugi brzeg Raby i skręciłem na wschód. Zamierzałem poruszać się drogą biegnącą wzdłuż południowego brzegu Jeziora Dobczyckiego. Do miejscowości Banowice trasa była w miarę płaska. Potem rozpoczął się podjazd. Ponad 600 metrów, ale nachylenie miejscami przekraczało 10 procent. Za chwilę zjazd do miejscowości Droginia i prawie natychmiast kolejny podjazd w kierunku Brzezowej. Półtora kilometra, ale w pionie 120 metrów. Miejscami nachylenie wynosiło kilkanaście procent. Na dodatek zaczął padać deszcz, ale tuż przed szczytem opady ustały. To najtrudniejszy fragment trasy. Od tej pory powinno być już łatwiej.
Dwa i pół kilometra ostrego zjazdu, kilkaset metrów po płaskim i w miarę łatwy podjazd do Kornatki. Nie wiem dlaczego, ale ta nazwa bardzo mi się podoba. Krótki zjazd do Dobczyc i „kolejki górskiej” ciąg dalszy. Najpierw niewielki podjazd a potem kolejny ostry zjazd, nachylenie ponad 10 procent. Spokojnie rozpędziłem się do ponad 60 km/h, z łatwością wyprzedziłem dwa skutery i pewnie mógłbym zjechać jeszcze szybciej, ale moduł rozsądku przesłał sygnał do mózgu i palce delikatnie musnęły klamki hamulców.
W Dobczycach rozpoczął się w miarę łatwy odcinek, który wiódł do Gdowa. Tam zmieniłem kierunek i skierowałem się na północ. Teren nie był już górzysty, ale pagórkowaty. W miejscowości Liplas zrobiłem sobie krótką przerwę na boisku lokalnego klubu sportowego o dumnej nazwie Derby Liplas. Przypomniał mi się skecz „Telefon do trenera” Kabaretu pod Wyrwigroszem i klub Tsunami Czarnowąsy…
Przejechałem przez Niegowić, zaliczyłem podjazd do miejscowości Brzezie, przejechałem pod autostradą A4 i znalazłem się w Gruszkach, gdzie skręciłem na zachód. Jechałem wzdłuż autostrady i w końcu dojechałem do trasy, którą bardzo często pokonuję, jadąc do lub z Puszczy Niepołomickiej. Węgrzce Wielkie, Kokotów, krótki przejazd polnymi ścieżkami, bocznymi uliczkami i byłem w Krakowie.
To nie była rekreacyjna przejażdżka. Zostawiłem na trasie mnóstwo potu, a serce nie miało zbyt wielu okazji do spokojnej pracy. Ale właśnie tak chciałem spędzić tę sobotę, samotnie zmierzyć się z własnymi słabościami, szybko i głęboko oddychać pośród zielonych wzgórz, pod błękitnym, choć trochę zachmurzonym niebem.
W oczekiwaniu na cywilizację…
Rynek w Myślenicach
Wyjazd z Myślenic
Jezioro Dobczyckie pod zachmurzonym niebem
Stadiony na Euro 2012 są gotowe – Boisko klubu Derby Liplas
Profil trasy
Skomentuj...