Ścieżki rowerowe to dobra rzecz. Zwłaszcza teraz, gdy zmrok zapada wcześnie, a poranne lub wieczorne mgły są nader częste. Dobrze więc, że dróg przeznaczonych dla rowerów przybywa, chociaż szkoda, że nie dzieje się to tak szybko, jak wszyscy cykliści by sobie życzyli. Ale nie o budowie nowych ścieżek chciałem dzisiaj napisać, lecz o tych, które już są.
O tym, że jadąc po drodze dla rowerów można się czuć w miarę bezpiecznie, nie trzeba nikogo przekonywać. Owszem, od czasu do czasu słychać narzekania, że piesi sobie po nich spacerują, że kierowcy wymuszają pierwszeństwo, ale spokojnie. Kto bez winy niech pierwszy rzuci kamień. My rowerzyści także popełniamy różne grzeszki. No więc o co chodzi? Ano o to, co na ścieżkach leży. Miałem okazję poruszać się dzisiaj po kilku krakowskich drogach dla rowerów i moja jazda przypominała tytułowy slalom. W okolicach wielu przystanków autobusowych musiałem omijać resztki hartowanego szkła, które jeszcze niedawno było fragmentem przystanku. Jeśli w pobliżu ścieżki była ławka lub… krzaki, to musiałem przy skąpym ulicznym oświetleniu omijać porozbijane butelki. A jeśli nieopodal był trawnik, to z kolei musiałem uważać na psie kupy. Zamiast skupić się na czerpaniu przyjemności z jazdy, musiałem wytężyć wzrok i niczym radar przeczesywać przestrzeń w poszukiwaniu wrogich obiektów.
Apogeum swoistej jazdy figurowej miało miejsce w okolicach Ronda Kocmyrzowskiego. Jechałem dosyć szybko i omijałem przeszkody, ale gdy już byłem pewien, że najgorsze minęło, wjechałem z impetem na fragment rozbitej butelki. Coś chrupnęło pod przednim kołem. Coś chrupnęło pod tylnym kołem. Czekając na charakterystyczne „psssss”, byłem pewien, że to koniec przejażdżki i pora pakować się z rowerem do tramwaju. Ale… Naprawdę nie wiem, jakim cudem opony okazały się mocniejsze…
Widok z Mostu Zwierzynieckiego na Salwator
Skomentuj...