Weekend jest jedyną szansą, aby pojeździć za dnia, więc na dzisiejszą przejażdżkę wybrałem się wyjątkowo wcześnie, bo już przed południem. Było dość zimno i wiał wschodni wiatr, który dodatkowo potęgował odczucie chłodu. Po mroźnej nocy trawa pokryta była szronem, a kałuże były zamarznięte. Szczelnie opatuleni wierni zmierzali do pobliskiego kościoła, gdy ja wsiadałem na rower i ruszałem w drogę.
Zamierzałem jeździć wyłącznie po mieście, ale po niecałych kilku kilometrach zmieniłem plany. Zauważyłem, albo raczej przypomniałem sobie, że już dawno nie byłem w Balicach. Pomyślałem więc, że to słuszna koncepcja, aby dzisiaj wybrać się właśnie tam. Przejechałem zatem przez całe miasto i dotarłem do ulicy Balickiej, którą zamierzałem sprawnie i szybko dojechać w okolice lotniska. No właśnie, dlaczego sprawnie i szybko? Czy nie byłoby lepiej dodać trochę pieprzu do dzisiejszej eskapady, zmienić utarte schematy, wybrać inne drogi? Jeśli takie myśli pojawiają się w mojej głowie, to wiem z doświadczenia, że próżno z nimi walczyć. Nie zastanawiałem się więc długo i wkrótce skręcałem z ulicy Balickiej w ulicę Podkamycze.
Asfalt skończył się po kilkuset metrach. Jakiś czas jechałem po dość twardej drodze gruntowej, której twardość gwałtownie się załamała w okolicy pierwszego zagajnika. Zacząłem brnąć przez błoto… w dodatku pod górę. Rower, który był w miarę czysty, szybko pokrył się brunatną mazią. Zabawa była przednia, radość z jazdy olbrzymia, endorfiny szalały, a gdy wreszcie dojechałem do szczytu wzniesienia i zobaczyłem w oddali oświetlony pas startowy lotniska w Balicach, byłem niemalże w siódmym niebie. Nad lotniskiem unosiła się lekka mgła, znad nagich drzew pokrywających wzgórze, wyłonił się podchodzący do lądowania samolot. Widok był naprawdę fantastyczny i szkoda, że mój aparat fotograficzny nie potrafił oddać tego klimatu.
Pozostała część trasy wiodła początkowo przez polną drogę, na której jakiś czas temu złamałem wentyl w moim podstawowym rowerze. Dojechałem do Olszanicy, a potem do Woli Justowskiej. Stamtąd w miarę najkrótszą drogą dotarłem do domu. Spojrzałem na zabłocony rower i pomyślałem – było fajnie!
Szarość nad lotniskiem
W tym zagajniku przedzierałem się przez błoto
Skomentuj...