O tym, że zbliżają się święta, zostałem brutalnie powiadomiony o godzinie 7:40, gdy któryś z sąsiadów (niech się tylko dowiem, który) wpadł na genialny pomysł trzepania dywanów. Ja wiem, że cisza nocna kończy się o szóstej, ale na Boga, jeśli przez pięć dni wstaje się o świcie, to chęć wyspania się w sobotę, chyba nie jest fanaberią. Wyrwany ze snu nie mogłem już zasnąć i pierwszy dzień weekendu rozpocząłem w kiepskim nastroju.
Aby ten zły nastrój przełamać, mogłem uczynić tylko jedno i to właśnie zrobiłem – wybrałem się na przejażdżkę. I tutaj totalne zaskoczenie, bo pomimo niewielkiego mrozu, na ponad czterdziesto-kilometrowej trasie spotkałem ledwie kilku rowerzystów. Spacerowiczów też prawie wcale nie widziałem. Czyżby smog zatrzymał wszystkich w domach? Tajemnica wyjaśniła się dopiero w okolicach Galerii Krakowskiej. Widząc kilkusetmetrową kolejkę samochodów oczekujących na wjazd na parking, zrozumiałem, że wzorem mojego sąsiada, dzisiaj wszyscy przygotowują święta.
Na krakowskich szlakach było więc wyjątkowo pusto. Delektowałem się samotną jazdą, ciesząc się jednocześnie, że znalazłem te dwie godziny w czasie, gdy trwa jakże krótki dzień. Chociaż należy zauważyć, że dzisiejszy dzień był dłuższy od najkrótszego, czyli od wczorajszego dnia o całą, jedną… sekundę. Teraz będzie już z górki, a więc wypada powiedzieć sobie: byle do wiosny.
Kończę już. Przecież święta idą, a Chuck Norris już tu jest, więc pora, abym i ja zabrał się za jakąś robotę. Wczoraj byłem doktor G i patroszyłem karpie. Teraz czas na inne specjały. Oj chyba będzie co spalać za kilka dni…
Tutaj, gdzie zwykle są tłumy, dzisiaj w południe nie było żywego ducha
Skomentuj...