Patrząc na pogodę, trudno uwierzyć, że mamy koniec grudnia, a nie początek marca. Oczywiście nie mogłem nie wykorzystać tak pięknego dnia i wybrałem się na ostatnią w tym roku przejażdżkę.
Wyruszyłem przed południem z zamiarem dotarcia do Tyńca. Dlaczego właśnie tam? Otóż uświadomiłem sobie, że nigdy nie odwiedziłem Klasztoru Benedyktynów, chociaż wielokrotnie przejeżdżałem tuż obok. Koniecznie musiałem nadrobić tę zaległość. Nie chciałem jechać najprostszą drogą wzdłuż Wisły, bo ostatnio nazbyt często pojawiałem się na tym szlaku i dlatego wybrałem bardziej ambitny dojazd, który wiódł przez Kosocice, Swoszowice, Kliny, Podgórki Tynieckie. Trudno powiedzieć, aby była to rekreacyjna jazda, bo poza podjazdami, kolejny raz musiałem walczyć z silnym, przeciwnym wiatrem. Pokonywałem kolejne kilometry i w końcu dotarłem na klasztorny dziedziniec.
Otoczyła mnie historia minionych dziesięciu wieków, bo początki opactwa sięgają wieku XI. Zimowe słońce, nisko zawieszone na błękitnym niebie, było reżyserem światła, które błądząc pośród kamiennych budowli, tworzyło mistyczny spektakl cieni. Jakże przedziwne to uczucie, gdy śmiertelnik, któremu dane jest żyć ledwie kilkadziesiąt lat (może trochę więcej), znajdzie się nagle pośród murów z tysiącletnią historią, gdy stąpa po bruku, wydeptanym stopami wielu pokoleń tych, którzy przychodzili tutaj szukać Boga. To jedno z miejsc, gdzie czas płynie zupełnie innym rytmem, gdzie świat zwalnia swe szalone tempo, pozwalając na chwilę zatopić się we własnych myślach.
Znalazłem się więc we właściwym miejscu i czasie, by w ostatni dzień roku wrócić na chwilę do wszystkiego, co przyniósł ten czas. A był to dla mnie rok szczególny. Zaczynałem go, będąc przekonanym, że moja rowerowa pasja jest jednocześnie jedyną miłością. Jednak bardzo szybko zrozumiałem, że zabrnąłem w ślepą uliczkę, co bez trudu mogli zauważyć czytelnicy mojego bloga. Moja rowerowej pasji musiałem znaleźć właściwe miejsce, by stała się jednym, ale nie jedynym składnikiem tego, co połączone z sobą, buduje obraz prawdziwego szczęścia i radości. Pijąc wraz z moją ukochaną Moniką szampana o północy, zanim spojrzę w przyszłość, jeszcze na moment zatrzymam się i pomyślę, że to był naprawdę dobry rok…
Historia zamknięta w kamiennych fasadach – Kościół i Klasztor Benedyktynów
Wisła widziana „pod słońce” z klasztornego dziedzińca
Jeszcze jeden „wiślany” landszafcik – tym razem „ze słońcem”
Droga do światłości
Czas powrotu
Skomentuj...