Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Przy trasie IV etapu

Środa, 6 sierpnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
2 74 598
Data
6 sierpnia 2014
Śr. 9:35 13:55
Rower
Ridley Fenix
2 43 43
Kalorie
1659kcal
Czas
3:20:05
33
316
0:32 0:25 0:00
Dystans
100.01km
33
309
13.71 13.94
Prędkość
29.99km/h
6
95
25.5 33.1 51.0
Kadencja
75rpm
106
Tętno
142bpm
180
Przewyższenia
455m
44
471
       253
Nachylenie
+ 3.3% - 3.2%
+ 8.0 - 8.0
Temperatura
21.7°C
20.0 29.0

Jako fan kolarstwa pomyślałem sobie, że grzechem byłoby nie skorzystać z okazji zobaczenia na żywo kolarzy rywalizujących w 71 Tour de Pologne. Oczywiście mogłem iść na łatwiznę i spokojnie poczekać do sobotniego etapu jazdy indywidualnej na czas, której trasa będzie przebiegać kilkaset metrów od mojego domu, ale to nie to samo, co zobaczyć cały peleton w akcji. Tak się złożyło, że IV etap wyścigu wiódł doskonale znanymi mi drogami, a więc mogłem wybrać dobre miejsce do obserwacji. Wystarczyło jedynie tam dojechać…

Gdy o poranku otworzyłem oczy i spojrzałem za okno, zrozumiałem, że słowo „dojechać” niekoniecznie będzie łatwo zamienić w czyn. Ołowiane chmury wiszące wszędzie, gdzie tylko sięgał mój wzrok, nie dawały dużej nadziei na wycieczkę po suchym asfalcie. Zacząłem się wahać, czy mój pomysł w ogóle ma szanse realizacji. Nie ma ryzyka, nie ma zabawy – powiedziałem sobie i czym prędzej rozpocząłem przygotowania do jazdy. Po dziewiątej wyszedłem z domu.

Miałem przed sobą prawie czterdzieści kilometrów. Zamierzałem dojechać do Ispiny i tam zatrzymać się przy moście na Wiśle. Most jest wąski, ruch na nim odbywa się wahadłowo, a więc liczyłem, że peleton będzie musiał nieco zwolnić, aby bezpiecznie przez niego przejechać. Miałem spory zapas czasu, ale pomimo tego starałem się jechać w miarę szybko. Umiarkowana temperatura ułatwiała to zadanie. Przemknąłem przez Podłęże, Staniątki i Niepołomice. Tam nie wybrałem najkrótszej drogi, lecz przejechałem przez Puszczę Niepołomicką. Potem jeszcze kilka kilometrów i zawitałem do Ispiny. Skręciłem w lewo w stronę Wisły, pokonałem ostatnie dwieście kilkadziesiąt metrów i zatrzymałem się przy moście. Byłem gotowy.

Wjazd na most pilnowany był przez strażaka. Dzięki temu, iż posiadał krótkofalówkę, wiadomo było, gdzie aktualnie znajduje się kolumna wyścigu. Przy okazji można było się dowiedzieć, że wójt zaprasza wszystkie osoby zabezpieczające trasę na obiad. Po kilkunastu minutach zaczęły pojawiać się pierwsze motocykle oraz samochody związane z obsługą wyścigu. Po dwudziestu minutach zjawiła się kolumna reklamowa. Kilkanaście samochodów przejechało przez most, rozdając… uśmiechy i pozdrowienia. Po kolejnych dwudziestu minutach pojawili się pierwsi kolarze – kilkuosobowa ucieczka, a niedługo po nich nadjechał mocno rozciągnięty peleton. Szum kilkuset rowerowych opon wypełnił okolicę. Kolarze przejeżdżali tuż obok mnie. Czasem używa się sformułowania „kolorowy peleton”. Dzisiaj był nieco poszarzały, bo start i pierwsze kilometry odbyły się w rzęsistym deszczu. Cały spektakl trwał ledwie kilkanaście sekund. Potem przejechały jeszcze samochody serwisowe, kilku maruderów, znów samochody serwisowe i wreszcie samochód zamykający kolumnę. Było po wszystkim. Mieszkańcy Ispiny wrócili do domów, samochody oczekujące na otwarcie drogi przejechały przez most. Zrobiło się cicho. Nadszedł i dla mnie czas powrotu.

Spojrzałem na niebo. Czarne chmury na wschodzie, ciemne chmury na zachodzie. Logika podpowiadała, aby najkrótszą drogą wrócić do domu. Ale ja wbrew logice pojechałem na wschód w stronę Świniar. Już po przejechaniu kilkuset metrów zaczęło kropić, a wkrótce potem spadł deszcz. Bardzo szybko przemokłem, a do niedawna czysty rower pokrył się brunatnym płynem, rozpryskiwanym przez koła. Mimo to nie opuścił mnie dobry nastrój. W Świniarach skręciłem na południe, aby jadąc wzdłuż wschodniej granicy Puszczy Niepołomickiej dotrzeć do Proszówek, czyli prawie do przedmieść Bochni. Z każdym przejechanym kilometrem deszcz był coraz słabszy, ale nadal padał. W Proszówkach skręciłem na zachód. Deszcz powoli ustawał, ale na dobre skończył się dopiero na wysokości Szarowa. Na ostatnich dwudziestu kilometrach towarzyszyły mi już skrawki błękitnego nieba, nieśmiało wychylające się spoza chmur.

Ja do wanny, rower do mycia, ciuchy do prania – to najkrótsze podsumowanie dzisiejszej przejażdżki. Żałuję? Ależ skąd. Było super!


Sympatyczny towarzysz marszala
Sympatyczny towarzysz marszala
Ucieczka już tu jest…
Ucieczka już tu jest…
Zbliża się lider
Zbliża się lider
Jeszcze tylko samochody serwisowe i można wracać do domu
Jeszcze tylko samochody serwisowe i można wracać do domu

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)