Sobotni poranek jest jedną z dwóch szans w tygodniu na dłuższy sen. Byłem więc rześki i wypoczęty, gdy promienie słońca ostatecznie rozmyły granicę, dzielącą sen od jawy. Widok za oknem przywodził na myśl landszafty, które można zobaczyć i kupić przy Bramie Floriańskiej, stając się w ów sposób mecenasem sztuki. Chmury płynące po błękitnym niebie, drzewa w nieśmiałej jesiennej oprawie gubiące na wietrze pierwsze złote liście, zostały jednak namalowane przez naturę, która w swej łaskawości dała nam jeszcze jeden piękny i ciepły dzień. Patrząc wszakże na rozłożysty dąb, który gęstwinę swego listowia raczył rozwinąć przed moim balkonem, widziałem, że słońce tego dnia dzieli rządy razem z wiatrem. To oznaczało, że ewentualna rowerowa przejażdżka nie będzie wyłącznie rekreacyjną rozrywką.
Zastanawiałem się przez moment, gdzie mógłbym pojechać w ten ciepły jesienny dzień? Gdzie najbardziej poczuję i najlepiej zobaczę tę magiczną przemianę zieleni w złoto? Oczywiście w Puszczy Niepołomickiej.
Wyjechałem tuż przed południem. Wiatr wiał z zachodu, a więc niewiele siły musiałem wkładać w napędzanie roweru, zdając sobie doskonale sprawę, że powrót będzie o wiele trudniejszy. Tym razem nie wjechałem do puszczy w Szarowie, ale pojechałem dalej i dopiero za Kłajem skręciłem na północ, by zagłębić się wśród drzew. Lubię być w tym miejscu. Puszcza Niepołomicka jest enklawą ciszy i spokoju, oazą normalnego biegu czasu, który na co dzień zdaje się wymykać spod kontroli i pędzić gdzieś w przestrzeni absurdu współczesności. Las, chociaż wspomagany przez człowieka, jest miejscem, gdzie natura od wieków rządzi się swoimi prawami, a miarą czasu są wschody i zachody słońca, pełnie księżyca, pory roku. Poruszałem się więc po tym świecie, ciesząc się, że mogę być świadkiem tych chwil, które powoli przygotowują puszczę do zimowego snu. Przemierzałem kolejne odcinki leśnych dróg, od czasu do czasu zmieniając kierunek, aby jak najdłużej napawać się spokojem tego świata, w którym nadal króluje zieleń, chociaż coraz więcej liści chrzęściło pod rowerowymi kołami.
Gdy nadszedł czas powrotu, skręciłem na zachód. Dopóki jechałem wśród drzew, wiatr nie był uciążliwy. Owszem, jechałem trochę wolniej, ale nie czułem zmęczenia. Jednak gdy wyjechałem na otwartą przestrzeń, zaczęły się kłopoty. Porywy wiatru były tak silne, że prędkość spadała miejscami do kilkunastu kilometrów na godzinę. Czułem się, jakbym zaliczał solidny podjazd, a przecież droga z Niepołomic do Krakowa jest płaska. Dwadzieścia kilka kilometrów dzielących mnie od celu, ciągnęło się niemiłosiernie. Zacząłem odczuwać zmęczenie, chociaż trasa nie należała ani do najdłuższych, ani do bardzo wymagających. W końcu dotarłem do domu. Zmęczony, ale odprężony i zadowolony. Jak zwykle…
Bohaterom Września 1939
Tutaj jeszcze króluje zieleń…
…ale tutaj już zagościła jesień
Dodaj komentarz...