Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Wieczorem

Poniedziałek, 30 kwietnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
6 27 310
Data
30 kwietnia 2012
Pon. 18:23 20:37
Rower
Giant XTC
4 4 199
Kalorie
841kcal
Czas
1:56:27
83
999
0:11 0:11 0:41
Dystans
50.64km
67
960
4.36 5.49
Prędkość
26.10km/h
12
668
22.8 29.9 49.8
Kadencja
80rpm
104
Tętno
145bpm
164
Przewyższenia
161m
101
1218
       242
Nachylenie
+ 3.7% - 3.2%
+ 6.0 - 6.0
Temperatura
24.8°C
20.0 29.0

Na dzisiejszą przejażdżkę wybrałem się dopiero po osiemnastej, gdy już nieco zelżał ponad trzydziestostopniowy upał. Słowo „nieco” oznacza, że na dworze było „zaledwie” 29 °C. Dociążyłem zatem rower dwoma pełnymi bidonami i wyruszyłem w drogę. Eskapada wiodła ulicami mojego Krakowa, który dzięki cywilizacyjnemu wynalazkowi zwanemu długim weekendem, przypominał był wymarłe miasto. Część mieszkańców wyjechała na wypoczynek, część relaksowała się na spacerach lub w domach, a jeszcze inna część populacji wybrała się zapewne na derby Krakowa, czyli piłkarski pojedynek Wisły z Cracovią. Nie interesuję się piłką nożną, ale przeczytałem, że dla Cracovii jest to mecz z gatunku „to be, or not to be”, a ponieważ po konfrontacjach obu drużyn rzadko bywa spokojnie na ulicach, postanowiłem, że raczej będę się poruszał w innych rejonach miasta, tym bardziej, że uważny kibic Cracovii mógłby zauważyć niebieskie klocki hamulcowe, które w połączeniu z bielą i czerwienia dają barwy klubowe Wisły, a kibic Wisły bez problemu mógłby skojarzyć biel i czerwień z Cracovią. Wolałem zatem nie ryzykować i skierowałem się w dokładnie przeciwnym kierunku, czyli do Nowej Huty.

Wraz z upływem czasu spadała temperatura, a wraz z jej spadkiem, na ulicach i ścieżkach rowerowych pojawiało się coraz więcej cyklistów. Subtelny wiatr delikatnie chłodził rozgrzane ciało, a czyste, bezchmurne niebo i słońce chylące się ku zachodowi, stanowiły wspaniałą scenografię ostatniego kwietniowego wieczoru. Upływał czas, mijały kolejne kilometry, a ja wciąż jechałem przed siebie, chwytając źrenicami purpurowe promienie. W końcu i one zgasły, pozwalając zmierzchowi otulić miasto. Do domu pozostało mi ledwie dziesięć kilometrów, które pokonywałem w coraz większej ciszy. Długo-weekendowy Kraków zdawał się zasypiać szybciej niż zwykle.


Fascynują mnie zachody słońca. Ten uwieczniłem w Nowej Hucie.
Fascynują mnie zachody słońca. Ten uwieczniłem w Nowej Hucie.



Puszcza Niepołomicka

Sobota, 28 kwietnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
5 26 309
Data
28 kwietnia 2012
Sob. 15:24 18:46
Rower
Giant XTC
3 3 198
Kalorie
1293kcal
Czas
2:57:39
17
407
0:30 0:24 0:00
Dystans
72.36km
18
473
9.36 12.01
Prędkość
24.44km/h
48
961
18.7 29.1 46.4
Kadencja
79rpm
103
Tętno
145bpm
167
Przewyższenia
356m
30
683
       256
Nachylenie
+ 3.8% - 2.9%
+ 8.0 - 5.0
Temperatura
28.5°C
26.0 31.0

To już niemalże nowa świecka tradycja, że każdego roku na wiosnę odwiedzam Puszczę Niepołomicką. Wiosna w pełni, a więc dzisiaj był najwyższy czas, aby to uczynić. Żar lał się z nieba, więc zabrałem z sobą dwa pełne bidony i niedługo po obiedzie wyruszyłem w drogę. Tak wiele razy przemierzałem tę trasę, że trudno mi jest napisać o niej coś oryginalnego. Ważne, że gdy już dotarłem do puszczy, otoczył mnie spokój, jakiego próżno szukać w mieście. Mógłbym też napisać, że wokoło panowała błoga cisza, ale to przecież nieprawda, bo cały las tętnił życiem i radosnym śpiewem ptaków. Jakże jednak inny jest to „hałas” od zgiełku wielkiego miasta. Jak zwykle zauroczony przemierzałem ścieżki pośród drzew, starając się złapać dystans do codzienności.


Puszcza Niepołomicka
Puszcza Niepołomicka



Tu i ówdzie

Czwartek, 26 kwietnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
4 25 308
Data
26 kwietnia 2012
Czw. 16:56 20:07
Rower
Giant XTC
2 2 197
Kalorie
1221kcal
Czas
2:36:03
30
541
0:47 0:26 0:17
Dystans
60.80km
33
679
13.78 13.32
Prędkość
23.38km/h
79
1094
17.5 30.4 67.8
Kadencja
80rpm
101
Tętno
152bpm
170
Przewyższenia
526m
11
376
       323
Nachylenie
+ 3.8% - 4.0%
+ 8.0 - 11.0
Temperatura
21.9°C
18.0 25.0

Soczysta zieleń rozbudzonej wiosny pod błękitnym sklepieniem, po którym wolno płynęły nieliczne chmury muskane delikatnymi powiewami ciepłego wiatru, były scenografią dzisiejszej przejażdżki. Wyruszyłem na nią wczesnym popołudniem, zakładając, że godzina 17 w dniu roboczym może być uważana za wczesną. Po raz drugi w tym roku założyłem krótkie spodenki, a po raz pierwszy koszulkę z krótkim rękawem, chociaż dla pewności włożyłem pod nią cienki czarny podkoszulek z długim rękawem, czego wkrótce przyszło mi żałować, jako, że nie przewidziałem intensywności słonecznych promieni.

Najpierw pojechałem na wschód w stronę Wieliczki. Potem skręciłem na południe, a następnie na zachód i przez dłuższy czas poruszałem się wąskimi uliczkami, z których część nie zdążyła się nawet doczekać asfaltu, co jednakże nikogo dziwić nie powinno, bo wszakże nie po nich poruszać się będą kibice spieszący na mecze Euro 2012. Wspomniane uliczki mają jednak tę zaletę, że próżno na nich szukać dłuższych płaskich odcinków. Wznoszą się ku niebu, by po chwili uraczyć strudzonego cyklistę szybkim i krętym zjazdem. Ochota, Krzyszkowicka, Koszutki, Żelazowskiego, Niebieska, Sztaudyngera, Osterwy, Tuchowska, Grawerska, Miarowa, Podgórki, Siarczanogórska, Merkuriusza Polskiego, Chałubińskiego – kalejdoskop ulic południowej części Krakowa. Nie jechałem zbyt szybko, ale pomimo tego, sekcja rytmiczna w postaci serca pasowała bardziej do rockowego kawałka, niż do wieczornej ballady przy ognisku. Ale przecież na każdym podjeździe wiozłem z sobą kilka dodatkowych, zbędnych kilogramów, owoców mego zamiłowania do dobrej kuchni. Liczę, że z każdą przejażdżką będzie ich coraz mniej.

Jadąc na zachód, raz w górę, raz w dół, przejechałem przez „Zakopiankę” i niedługo potem dotarłem do Libertowa. Tam skręciłem w stronę Skawiny i po przejechaniu ledwie kilkuset metrów, czekał na mnie ostry zjazd po idealnej, niedawno położonej nawierzchni. Gdybym, widząc na jednym z zakrętów trochę rozsypanego żwiru, nie spanikował i nie zwolnił, pewnie spokojnie przekroczyłbym barierę 70 km/h. Wjechałem do Skawiny i dojechawszy do centrum, zatrzymałem się na krótki odpoczynek w parku. Otoczyła mnie idylliczna atmosfera rozkwitającej wiosny. Gdyby obraz ten uwiecznić na płótnie, krytyka nie pozostawiłaby na jego autorze suchej nitki. A przecież to właśnie natura maluje najpiękniejsze obrazy życia. Stojąc na brzegu stawu, zachwycił mnie ten widok. Urzeczony, wyciągnąłem telefon, zrobiłem zdjęcie, dopisałem kilka słów i wysłałem mojej Monice…

Ze Skawiny pojechałem do Tyńca. Przed nim czekał mnie skromny i ostatni tego dnia podjazd. Przejechałem obok Opactwa Benedyktynów, o których głośno ostatnimi czasy z racji podejrzeń, iż naturalne i wyrabiane według zakonnych receptur przetwory, są w istocie produkowane w fabrykach, a mnisi ograniczają się ponoć do zawiązania na nich kawałka płótna i naklejenia karteczki z nazwą.

Do Krakowa wróciłem standardową trasą wzdłuż królowej rzek polskich. Kilka kilometrów przed domem zapadł zmierzch. Zatrzymałem się na chwilę i tęsknie spojrzałem na ostatnie promienie słońca, chowające się za horyzontem. Moje myśli kolejny raz tego dnia uciekły daleko na zachód i rozmarzony, aczkolwiek uważając na jadące samochody, wróciłem do domu.


Park w Skawinie w wiosennej oprawie
Park w Skawinie w wiosennej oprawie



Testowanie

Środa, 25 kwietnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
3 24 307
Data
25 kwietnia 2012
Śr. 18:16 19:58
Rower
Giant XTC
1 1 196
Kalorie
769kcal
Czas
1:37:21
100
1181
0:09 0:08 0:09
Dystans
42.00km
90
1145
3.66 3.61
Prędkość
25.89km/h
15
707
22.9 26.7 43.6
Kadencja
81rpm
105
Tętno
153bpm
170
Przewyższenia
126m
109
1263
       239
Nachylenie
+ 3.4% - 3.7%
+ 5.0 - 6.0
Temperatura
15.0°C
12.0 17.0

Zazwyczaj uciekam na blogu od tematów technicznych, bo raczej mało romantycznymi są opisy przeskakującego łańcucha, stukającego suportu, czy piszczących hamulców. Jednak dzisiejsza przejażdżka była specyficzna, ponieważ po raz pierwszy w tym sezonie wsiadłem na podstawowy rower. Nie byłoby w tym nic dziwnego, bo nareszcie nad Małopolską zaświeciło słońce, wiosna obdarowała przyrodę zielenią, a więc „zimowy” rower mógł przejść w stan spoczynku. Należy jednak wziąć pod uwagę, że przed zimą rozkręcam mojego rumaka „do ostatniej” śrubki, przeglądam każdą część, naprawiając lub wymieniając ją w razie potrzeby, a jeśli w sakiewce mam jakieś dukaty, z którymi nie mam co lepszego uczynić, bywa, że kupię to i owo z myślą o nowym sezonie. Potem wszystko leży starannie zapakowane i zazwyczaj czeka na długie styczniowe bądź lutowe wieczory, gdy jest ponownie składane w całość.

Tak było jeszcze rok temu. Jednak w tym roku wszystko się zmieniło. Miast rower montować, zabrałem się za składanie porozrzucanych wątków mojego życia, czemu nieraz dawałem wyraz na tym blogu. Mijały dni i tygodnie, skończyła się zima, przyszły pierwsze ciepłe dni, a rower wciąż czekał na złożenie. Nadszedł jednak ten dzień, gdy przytaszczyłem do kuchni stojak serwisowy, walizki z narzędziami, pudełka z częściami i zabrałem się za układanie „rowerowego puzzle”. Wyznając zasadę, że najważniejsza jest „jakość” a nie „jakoś”, nie spieszyłem się zbytnio i montaż zajął mi całe pięć popołudni i wieczorów. Błyszcząca maszyna dumnie spoczywała na stojaku i czekała na „chrzest bojowy”.

Pierwsza jazda często bywa niespodzianką, bo nie wszystko można sprawdzić w warunkach domowych. Z pewnym niepokojem wsiadłem więc na rower i przeżegnawszy się (co zresztą czynię zawsze), wyruszyłem na miejską przejażdżkę. Pierwsze wrażenia były bardzo miłe. Dobrze jest jechać na rowerze, w którym wszystkie mechanizmy pracują gładko i cicho. Po kilku kilometrach mogłem już stwierdzić, że prawie wszystko pracuje poprawnie i dokładnie tak, jak oczekiwałem. Jedyne zastrzeżenia miałem do pracy amortyzatora. Był zdecydowanie zbyt miękki. No cóż. Napompowałem go zgodnie z moją wagą z ubiegłego roku, a niestety przez ostatnie miesiące przybyło mi trochę tkanki tłuszczowej. Jednak poza tym, wszystko działało idealnie. To moja pierwsza w życiu jazda na rowerze z dziesięciorzędowym napędem. Zapewne minie jeszcze trochę czasu, zanim przyzwyczaję się do nowych przełożeń.

Jeździłem wyłącznie po mieście. Najbardziej popularne ścieżki rowerowe były pełne rowerzystów. Był słoneczny i w miarę ciepły wieczór. W miarę, gdy słońce zbliżało się do horyzontu, temperatura zaczęła spadać. Ostatnio jeżdżę nieregularnie. To moja pierwsza przejażdżka od prawie dwóch tygodni i odczuwałem wyraźny brak kondycji. Mimo tego, po ponad półtorej godziny, zadowolony z siebie i z roweru, wróciłem do domu.


Teraz Polska ;)
Teraz Polska ;)



Piątek trzynastego

Piątek, 13 kwietnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
2 23 306
Data
13 kwietnia 2012
Pt. 15:51 18:49
Rower
Giant Boulder
2 23 111
Kalorie
1238kcal
Czas
2:29:48
33
599
0:31 0:25 0:00
Dystans
58.04km
41
740
10.29 11.81
Prędkość
23.25km/h
80
1108
19.6 27.6 44.8
Kadencja
76rpm
107
Tętno
158bpm
177
Przewyższenia
328m
36
754
       273
Nachylenie
+ 3.2% - 2.9%
+ 6.0 - 7.0
Temperatura
15.3°C
14.0 18.0

Święto przesądów i przesądnych, czyli „piątek trzynastego” powitał mnie słońcem i błękitnym niebem. Miałem nadzieję, że piękna pogoda utrzyma się przez cały dzień, ale kiedy byłem już gotowy do rowerowej przejażdżki, na niebie pojawiły się chmury. No cóż, to przecież „piątek trzynastego” ;). Nie jestem przesądny i śmieszy mnie ten cały „ciemnogród”, pełen czarnych kotów, kominiarzy, stłuczonych luster, itp. Dzisiaj zewsząd słyszałem, że jest „piątek trzynastego”. Ludzie mówili to takim tonem, jakby miało się zdarzyć coś szczególnie dramatycznego. Tymczasem poza rutynowymi awanturami w Sejmie, nic się nie działo. Wracając z pracy i przejeżdżając przez Rondo Matecznego, usłyszałem co prawda pisk hamulców i charakterystyczny odgłos gwałtownie odkształcanych blach, ale jak na święto zdarzeń złych, to chyba zbyt mało.

Brak wszelakich straszności da się jednak bardzo prosto wytłumaczyć, jeśli ktoś zada sobie trochę trudu i sprawdzi, skąd wziął się przesąd dotyczący „piątku trzynastego”. Król Francji Filip IV Piękny miał szczególną zdolność wydawania pieniędzy. Można powiedzieć, że w tej kwestii niewiele się zmieniło i współcześni władcy, czyli rządy, do perfekcji doprowadziły sztukę marnowania funduszy. Wspomniany Filip IV Piękny zapożyczył się był w ówczesnych bankach. To też brzmi znajomo. Owe banki były prowadzone przez Templariuszy, którym znudziło się opatrywanie kłutych i szarpanych ran na przynoszących marne zyski krucjatach i zmieniwszy biznes plan, przerzucili się na bezpieczniejszą formę pomnażania pieniędzy. Nie wiem, jakie było oprocentowanie kredytu udzielonego królowi Filipowi, nie wiem w jakiej był walucie i ile wynosił ewentualny spread, ale faktem jest, że król się wkurzył i postanowił ostatecznie rozwiązać problem zadłużenia. Jak pomyślał, tak zrobił i w piątek 13 października 1307 roku uwięził francuskich Templariuszy. I właśnie stąd wziął się „piątek trzynastego”.

A skoro już jesteśmy przy Templariuszach, to nie mogę nie wspomnieć mojego ulubionego bohatera z młodości, górującego nie tylko intelektem nad chłopcem, który przeżył, wymachiwał patykiem, latał na miotle i walczył z tym, którego imienia nie wolno wymawiać. „Pana Samochodzika i Templariuszy” przeczytałem onegdaj w jeden wieczór (i spory kawał nocy), skutkiem czego następnego dnia przysypiałem w szkole. W powieści, w której łączą się autentyczne wątki historyczne z fikcją literacką, Wielki Mistrz Zakonu Templariuszy Jakub de Molay zdradza miejsce ukrycia skarbu zakonu słowami swojego credo „tam skarb twój, gdzie serce twoje”. Zaiste piękne to słowa, a znaleźć je można także w Ewangelii wg św. Mateusza – „Bo gdzie jest twój skarb, tam będzie i serce twoje” (Mt. 6 21).

Co to wszystko ma wspólnego z dzisiejszą przejażdżką? Spokojnie. Zaraz się wyjaśni. Przemierzając miejskie i podmiejskie okolice w wigilię weekendu, chciałem uciec na chwilę od codzienności, przemyśleć wiele spraw, zebrać myśli. Nieraz bywa to trudne. Zwłaszcza wtedy, gdy trzeba lawirować rowerem pomiędzy samochodami lub zachowywać zimną krew, gdy kolejny idiota kierujący busem wyprzedza mnie, mijając rower dosłownie o centymetry. Ale gdy tylko zbaczałem z głównych dróg, miałem wolną i bezpieczną przestrzeń, by spokojnie móc odejść na chwilę z realnego świata. Przez długi czas jechałem na zachód. Uważni czytelnicy mojego bloga wiedzą już, że zachód oznacza dla mnie coś więcej niż tylko stronę świata. Moje serce zostawiłem w Strzelcach Opolskich (pozdrawiam Cię Monisiu), a więc właśnie tam jest mój skarb, bo przecież „tam skarb twój, gdzie serce twoje”.

I taki oto jest związek „piątku trzynastego” z Templariuszami, sercem, skarbem i moją dzisiejszą wycieczką.


Jeszcze zbyt mało zieleni…
Jeszcze zbyt mało zieleni…
…i zbyt wiele nagich drzew
…i zbyt wiele nagich drzew



Po świętach

Wtorek, 10 kwietnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
1 22 305
Data
10 kwietnia 2012
Wt. 16:10 18:04
Rower
Giant Boulder
1 22 110
Kalorie
792kcal
Czas
1:44:17
92
1128
0:16 0:15 0:00
Dystans
41.78km
91
1147
4.91 6.81
Prędkość
24.04km/h
61
1017
18.3 26.5 42.5
Kadencja
79rpm
128
Tętno
150bpm
171
Przewyższenia
204m
78
1089
       250
Nachylenie
+ 4.2% - 3.0%
+ 12.0 - 7.0
Temperatura
15.6°C
14.0 17.0

Minęły prawie trzy tygodnie od ostatniej przejażdżki. Zimowy rower spokojnie wisiał na ścianie, a podstawowy czekał i ciągle czeka na złożenie. Świat mojej rowerowej pasji zwolnił swoje obroty, jakby w oczekiwaniu, aż wszystkie zaniedbane niegdyś sprawy ruszą wreszcie naprzód, dogonią go, by od tej pory wzajemnie się uzupełniać, tworząc scenografię życia.

Wiele dobrego wydarzyło się przez te trzy tygodnie, co pozwala z nadzieją spojrzeć w przyszłość - tę bliższą i tę dalszą. Ukoronowaniem były święta spędzone w gronie wszystkich najbliższych memu sercu osób. Pogoda przypominała raczej Boże Narodzenie, więc z przymusu spędziliśmy większość czasu w czterech ścianach, co wiązało się z ryzykiem przedawkowania kalorii. Jednakowoż grzechem byłoby nie zakosztować specjałów wszelakich, więc smakowałem je do woli. Skutkiem owego zachowania była „lekka” ociężałość, z której postanowiłem się dzisiaj wyleczyć.

Korzystając z ciepłego, acz wietrznego dnia, wybrałem się na popołudniową przejażdżkę po Krakowie. Na podobny pomysł wpadło wielu innych rowerzystów, więc miejscami był całkiem spory ruch. Jadąc przez miasto, niejako przy okazji starałem się dostrzec pierwsze oznaki prawdziwej wiosny i faktycznie zauważyłem na niektórych drzewach nieśmiałe zalążki zieleni, co pozwala sądzić, że już wkrótce cały świat dookoła będzie pełen radosnych barw.


Impresja z Bonarki
Impresja z Bonarki