Korzystając z wolnego dnia postanowiłem, że nie będę jeździł po mieście, ale wybiorę się nieco dalej. Spędziłem więc chwilę czasu przy MapSource i zaprojektowałem sobie niezbyt długą trasę od Kryspinowa przez Cholerzyn, Mników, Czułów, Sankę, Frywałd, Baczyn, Brzoskwinię, Morawicę i Aleksandrowice do Balic. Niecałe trzydzieści kilometrów, ale z profilu wynikało, że czeka mnie sporo pracy na trzech solidnych podjazdach. Oczywiście do zaplanowanego dystansu musiałem doliczyć jeszcze dojazd i powrót, co w sumie miało dać jakieś 70-80 km.
Do Kryspinowa dotarłem najkrótszą drogą, jadąc m.in. ulicą Księcia Józefa. W okolicach Lasku Wolskiego czekał mnie niewielki podjazd, który stanowił rozgrzewkę przed głównymi „atrakcjami” dzisiejszego popołudnia. Jadąc do Kryspinowa, kilka razy podniosło mi się ciśnienie, gdy samochody przemykały obok mnie w odległości ledwie dwudziestu centymetrów. Może krakowska policja, która niedawno łapała Bogu ducha winnych rowerzystów jadących chodnikiem w okolicach Galerii Kazimierz, zainteresowałaby się, jak wygląda manewr wyprzedzania cyklistów przez kierowców? Przy okazji uświadomiłem sobie, że jeśli jakiś samochód nie zachowuje należytej odległości od wyprzedzanego rowerzysty, to za jego kierownicą przeważnie siedzi mężczyzna. Panie są w tym względzie o wiele ostrożniejsze.
Z Kryspinowa skierowałem się na zachód. Za Cholerzynem droga zaczęła się nieco wznosić, ale nie było to duże nachylenie. Dopiero za Mnikowem zaczął się pierwszy solidny podjazd. Jadąc cały czas w górę, dotarłem do Czułowa. Tam okazało się, że droga jest zamknięta dla samochodów z powodu remontu lub budowy kanalizacji. Rower jednak spokojnie mógł się przecisnąć pomiędzy wykopami i materiałami. Wspinaczka trwała nadal i gdy dojechałem do miejscowości Sanka, wysokościomierz pokazywał już 360 metrów. Skręciłem na północ w stronę Frywałdu i pokonałem ostatnie kilkaset metrów, które dzieliło mnie od pierwszej „górskiej premii”. Potem rozpoczął się ostry zjazd. Przemknąłem szybko przez Frywałd i skręciłem na wschód, a niedługo później na południe w stronę Baczyna. Droga biegła w dół, więc regenerowałem się po trudach wcześniejszego podjazdu. Jak ważny był ten wypoczynek, miało okazać się za chwilę.
Tuż za Baczynem skręciłem na północ w stronę Brzoskwini. Droga, którą jechałem miała szerokość samochodu osobowego, a na dodatek już na samym początku zaczęła gwałtownie piąć się w górę. Ze zdumieniem patrzyłem, jak wskaźnik nachylenia przekracza 10%, by po chwili dojść do 14%. Pierwszą część podjazdu udało mi się pokonać bez pomocy „młynka”. W pewnym momencie skończył się asfalt, a kamienno-piaszczysta droga zaczęła wić się przez las. Tutaj jechało się znacznie ciężej i zostałem zmuszony do użycia najniższego możliwego przełożenia. Wskaźnik nachylenia znowu zaczął „szaleć” i w pewnym momencie pokazał 15%. Muszę przyznać, że byłem nieźle zmęczony i gdyby to nachylenie utrzymywało się dłużej, musiałbym zapewne zatrzymać się, aby odpocząć. Ciekawe, jak w takich warunkach ruszyłbym potem pod górę? Na szczęście wkrótce dotarłem do szczytu, a po kilkuset metrach do asfaltu, który doprowadził mnie do wiaduktu nad autostradą, a potem do Brzoskwini.
Za Brzoskwinią czekał mnie ostatni podjazd. Tym razem „wspinałem” się do Morawicy. W porównaniu z poprzednim, podjazd ten był już czystą rekreacją. Zatrzymałem się tuż przed szczytem. Czujnie obserwowany przez strażnika, zrobiłem zdjęcie stacji radiolokacyjnej. Kilkadziesiąt metrów dalej rozpoczął się bardzo szybki zjazd w kierunku Aleksandrowic. Ostatnie kilka kilometrów do Balic były już płaskie.
Z Balic musiałem jeszcze dotrzeć do domu. Trasę tę opisywałem tutaj już tak wiele razy, że dzisiaj sobie podaruję dokładny opis. Powiem tylko, że pomimo tego, iż byłem trochę zmęczony, nie wybrałem najkrótszej możliwej drogi.
Sanka gotowa na Euro 2012
Ruch na autostradzie był symboliczny
Radar w Morawicy
„Dom” przy autostradzie w Balicach
Dodaj komentarz...