Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Koniec wakacji

Piątek, 31 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
14 77 360
Data
31 sierpnia 2012
Pt. 17:08 18:52
Rower
Giant XTC
14 49 244
Kalorie
747kcal
Czas
1:41:34
93
1150
0:18 0:17 0:00
Dystans
44.96km
80
1084
6.98 9.03
Prędkość
26.56km/h
8
600
23.0 30.5 43.1
Kadencja
84rpm
105
Tętno
142bpm
162
Przewyższenia
211m
72
1063
       249
Nachylenie
+ 3.0% - 2.4%
+ 7.0 - 4.0
Temperatura
23.1°C
21.0 25.0

Ostatni dzień sierpnia, ostatni dzień wakacji, a przy okazji piątek, a więc… weekendu początek. Po całym tygodniu porannego wstawania, w piątkowe popołudnie mam coś w rodzaju kryzysu i wtedy najchętniej spędziłbym trochę więcej czasu w towarzystwie pilota od TV. Dzisiaj jednak postanowiłem wybrać się na małą przejażdżkę. Trzeba korzystać z ciepłych i pogodnych dni, których zapewne nie pozostało już wiele. Jeździłem praktycznie wyłącznie po mieście, którego ulice w niczym nie przypominają już lipcowo-sierpniowej sielanki. Wszyscy wrócili z urlopów, gdzieniegdzie trwają remonty, a więc znów pojawiły się korki, klaksony, nerwowość. Starałem się więc wybierać mniej uczęszczane ulice, aby móc spokojnie delektować się jazdą.



U schyłku dnia

Środa, 29 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
13 76 359
Data
29 sierpnia 2012
Śr. 17:29 20:38
Rower
Giant XTC
13 48 243
Kalorie
1401kcal
Czas
3:01:44
14
386
0:34 0:26 1:07
Dystans
82.97km
7
365
13.10 13.94
Prędkość
27.40km/h
1
453
22.8 32.0 48.7
Kadencja
83rpm
107
Tętno
145bpm
171
Przewyższenia
401m
26
578
       271
Nachylenie
+ 3.1% - 2.9%
+ 7.0 - 7.0
Temperatura
20.0°C
16.0 25.0

Jeszcze niedawno słońce zachodziło o 21 i prawie każdą przejażdżkę kończyłem za dnia. Dzisiaj, gdy o 17:20 rozpoczynałem jazdę, wiedziałem, że wrócę na pewno po zmroku. Powoli kończy się lato, o czym przypominają nie tylko krótsze dni, ale także wieczorny chłód i rześkie poranki.

Dzisiejsza przejażdżka wiodła opłotkami Krakowa. Najpierw pojechałem w stronę Niepołomic, ale w Węgrzcach Wielkich skręciłem na północ i pojechałem do Nowej Huty. Dotarłem do ulicy Powstańców, by wrócić w północne okolice Krakowa i przejechać do ulicy Jasnogórskiej. Potem „przeskoczyłem” do Rząski, pojechałem do Balic i Kryspinowa, by w końcu pojawić się przy Kolnej. Stamtąd najkrótszą drogą wróciłem do domu.


Coraz częściej będę świadkiem zachodów słońca…
Coraz częściej będę świadkiem zachodów słońca…



Pod wiatr i z wiatrem

Poniedziałek, 27 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
12 75 358
Data
27 sierpnia 2012
Pon. 16:40 18:55
Rower
Giant XTC
12 47 242
Kalorie
938kcal
Czas
2:02:17
69
917
0:12 0:13 0:00
Dystans
54.54km
52
828
4.64 6.16
Prędkość
26.76km/h
5
566
22.3 28.1 42.0
Kadencja
83rpm
107
Tętno
145bpm
168
Przewyższenia
180m
91
1171
       239
Nachylenie
+ 3.9% - 3.1%
+ 7.0 - 6.0
Temperatura
19.8°C
18.0 23.0

Słoneczne popołudnie zdawało się prosić, aby odłożyć pilota, opuścić wygodną sofę i wybrać się na przejażdżkę ulicami Krakowa. Niestety nie wszystko było idealne. Wiał silny północno-zachodni wiatr, więc jazda w tym kierunku wymagała silnego pedałowania. Ale to, co w jedną stronę przeszkadzało, stało się mym sprzymierzeńcem, gdy wracałem do domu.

Sama przejażdżka nie była specjalnie ambitna. Najpierw pojechałem w stronę Płaszowa, skręciłem na Powstańców Wielkopolskich, a następnie skierowałem się na zachód, by dojechać do Wisły. Kładką Bernatka przejechałem na drugi brzeg, dotarłem do Salwatora. Przejechałem przez Przegorzały i pojawiłem się przy Stopniu Wodnym Kościuszko. Przejechałem na drugą stronę rzeki i właśnie od tego momentu miałem wiatr w plecy. Mogłem więc szybko poruszać się po wałach wiślanych. W ten sposób dojechałem aż do Mostu Kotlarskiego, a następnie przez Rybitwy wróciłem do domu.



Bohater

Sobota, 25 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
11 74 357
Data
25 sierpnia 2012
Sob. 15:53 19:01
Rower
Giant XTC
11 46 241
Kalorie
1362kcal
Czas
2:52:08
19
437
0:23 0:17 0:00
Dystans
78.09km
13
417
9.35 9.13
Prędkość
27.22km/h
2
481
23.4 30.5 52.2
Kadencja
85rpm
111
Tętno
147bpm
163
Przewyższenia
294m
45
847
       245
Nachylenie
+ 3.1% - 3.3%
+ 6.0 - 8.0
Temperatura
23.4°C
22.0 25.0

Pewnie nie ma nikogo, kto nie słyszałby o odebraniu przez Amerykańską Agencję Antydopingową Lance’owi Armstrongowi wszystkich zwycięstw w Tour de France oraz o jego dożywotniej dyskwalifikacji. Słynny kolarz oświadczył wcześniej, że nie zamierza się bronić i że nadszedł czas, aby powiedzieć „dość”. Cała sprawa ciągnęła się już od wielu lat. Podejrzenia o stosowanie dopingu pojawiły się już po pierwszym zwycięstwie Armstronga w Wielkiej Pętli w 1999 roku, ale nigdy – powtórzmy to wyraźnie – nigdy mu tego nie udowodniono. Obecnie Agencja powołuje się na zeznania „kolegów” kolarza oraz na inne poszlaki. Zapowiada także, iż w najbliższym czasie za pomocą najnowszych testów zostaną ponownie przebadane wszystkie próbki moczu Lance’a, które zamrożone w liczbie około pięciuset znajduję się w posiadaniu Agencji.

Nie mnie wyrokować, kto ma rację. Zawsze patrzyłem na Lance’a Armstronga jak na bohatera, jak na człowieka, który wygrał w najważniejszym wyścigu, wyścigu o życie. Jak trzeba być odpornym psychicznie, jak wytrwale trzeba walczyć, ile sił trzeba poświęcić, aby nie tylko wygrać z chorobą, ale wrócić do sportu? Żaden doping nie zastąpi talentu, ciężkiej i wytrwałej pracy, determinacji, poświęcenia. Nie wiem, czy brał, czy nie brał, ale prawdę mówiąc nic mnie to nie obchodzi. Oceniam go nie tylko poprzez pryzmat wyników sportowych, ale także w kontekście nadziei, którą dał wszystkim chorym na raka. Fundacja Livestrong nadal wspiera ludzi walczących z tą chorobą i niechaj wspiera jak najdłużej.

Lance Armstrong
Lance Armstrong
Doping jest bez wątpienia chorobą, która od lat niszczy romantyzm sportu. Kolarze są grupą sportowców, która jest szczególnie mocno kontrolowana. Mają obowiązek informowania, gdzie przebywają, bo w każdej chwili może zawitać do nich członek komisji antydopingowej i poprosić o nasiusianie do butelki. Działania okazały się skuteczne, bo nagle zniknęły z wyścigów cudowne ucieczki, gdy jeden z kolarzy potrafił oderwać się od grupy na 20% podjeździe i błyskawicznie zwiększając dystans, wygrywał z wielominutową przewagą. Poziom kolarzy wyrównał się. Było to widać chociażby na dzisiejszym etapie Vuelta Espana, gdy na kilkaset metrów przed metą zaatakował Alberto Contador i kiedy wydawało się, że zwycięstwo ma już w kieszeni, tuż przed metą dopadło go dwóch rywali. Ale w każdym działaniu, nawet w słusznym celu potrzebny jest umiar i rozsądek. Przecież to zakrawa na kpinę, że po tylu latach ktoś „majstruje” przy wynikach. Jeszcze przedwczoraj Armstrong był zwycięzcą Tour de France, wczoraj już nie. Jeszcze na początku roku Contador był oficjalnym zwycięzcą Giro d’Italia 2011, ale wkrótce zdyskwalifikowano go. Ba! Wcześniej pomimo oskarżenia o doping, pozwalano mu na starty, przekładano ostateczną decyzję, by w końcu odebrać wszystkie wygrane. Doping jest złem, z dopingiem trzeba walczyć, ale umówmy się, że nie jest to przestępstwo kryminalne, a nawet tam istnieje instytucja przedawnienia. Komisje antydopingowe powinny więc mieć określony czas na udowodnienie winy. Powiedzmy pięć lat. Po tym czasie należałoby zniszczyć wszelkie pobrane próbki moczu. I to według mnie miałoby sens.

Puśćmy na chwilę wodze fantazji. Teleturniej „Milionerzy”. Jedno z pytań brzmi: ile razy Lance Armstrong wygrał Tour de France? A: 3, B: 6, C: 7, czy D: ani razu. Uczestnik myśli, czas płynie. Po kilku minutach decyduje się zaznaczyć odpowiedź C. Prowadzący upewnia się, czy odpowiedź jest ostateczna i swoim zwyczajem stara się zbić zawodnika z tropu, ale ten upiera się czy C. Chwila niepewności i prowadzący mówi: „Gdyby zaznaczył pan tę odpowiedź 10 minut temu, byłaby prawidłowa. Niestety przed chwilą statystyki kolarskie uległy zmianie. Obecnie poprawna jest odpowiedź D.”


PS. Gwoli ścisłości dodam jeszcze, że dzisiejsza przejażdżka wiodła głównie ulicami Krakowa, ale zahaczyłem także o Tyniec. Było bardzo ciepło, chociaż na niebie królowały chmury, z których na szczęście nie spadł zapowiadany deszcz.



Bez powietrza

Wtorek, 21 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
10 73 356
Data
21 sierpnia 2012
Wt. 17:02 19:49
Rower
Giant XTC
10 45 240
Kalorie
1143kcal
Czas
2:34:29
31
553
0:46 0:27 0:01
Dystans
60.58km
35
689
12.53 14.08
Prędkość
23.53km/h
75
1077
16.0 31.2 67.2
Kadencja
81rpm
105
Tętno
142bpm
164
Przewyższenia
591m
9
309
       394
Nachylenie
+ 4.7% - 4.1%
+ 14.0 - 10.0
Temperatura
25.0°C
23.0 28.0

Upały powróciły. Mimo tego, że nad Krakowem królowały chmury, a rano nawet trochę popadało, dzień był gorący, duszny i wilgotny. Wracając z pracy zastanawiałem się, czy wybrać się na przejażdżkę, czy zostać w domu i „pobawić” się pilotem od TV. Dosyć szybko w tej rywalizacji zwyciężył rower…

Na dzisiaj wybrałem trasę, której pokonanie wymaga pewnego wysiłku. Pojechałem na południe, a więc w okolice, gdzie ze świecą można szukać płaskich dróg. Najpierw zawitałem w Kosocicach. Pokonując podjazd z wysokości ok. 220 m do prawie 330 m n.p.m. zauważyłem, że nie będzie dzisiaj łatwo. Nie wiem, czy wciąż odczuwam trudy sobotniej eskapady, czy po prostu dzisiejszy dzień nie był idealny do takiej jazdy, ale miałem wrażenie, że brakuje mi powietrza i oczywiście nie mam na myśli opon.

Z Kosocic pojechałem do Wrząsowic. Tam czekał na mnie kolejny podjazd. Starałem się go pokonać minimalnym nakładem sił. Z Wrząsowic dosyć stromym zjazdem pojechałem do Konarów. Tam musiałem zaliczyć kolejny podjazd, którego nachylenie sięgało miejscami 14%. Potem było łatwiej i wkrótce przejechałem przez wiadukt nad zakopianką, by po pokonaniu jeszcze jednego podjazdu zawitać do Mogilan. Tutaj zatrzymałem się na chwilę, aby złapać trochę oddechu i napić się wody mineralnej.

Z Mogilan zamierzałem pojechać do Skawiny. Najpierw minąłem Kulerzów, a zaraz potem Buków. Na końcu tej miejscowości zaczął się długi, stromy i bardzo szybki zjazd. Szkoda, że nawierzchnia tej drogi nie jest najlepsza – spokojnie mógłbym pobić mój rekord prędkości. Wjechałem do Skawiny i skierowałem się do Tyńca. Od tej pory aż do samego domu miałem praktycznie płaską drogę i wiatr w plecy.



Relaksacyjnie

Niedziela, 19 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
9 72 355
Data
19 sierpnia 2012
Niedz. 17:12 19:33
Rower
Giant XTC
9 44 239
Kalorie
809kcal
Czas
2:09:12
63
841
0:17 0:14 0:00
Dystans
52.45km
57
887
5.89 6.40
Prędkość
24.36km/h
50
976
19.8 26.5 45.5
Kadencja
80rpm
104
Tętno
130bpm
155
Przewyższenia
208m
73
1074
       249
Nachylenie
+ 3.5% - 3.3%
+ 6.0 - 8.0
Temperatura
27.1°C
23.0 30.0

Leniwie toczył się dzisiejszy dzień. Odpoczywałem po wczorajszej wyprawie, nie planując żadnej przejażdżki. Ale całodniowe leniuchowanie nie leży chyba w mojej naturze, bo gdy popołudniu spojrzałem na błękitne niebo, pomyślałem, że żal tracić tak piękny dzień, tym bardziej, iż jutro wracam po urlopie do pracy. Szybko więc zdecydowałem się na małą miejską przejażdżkę.

Zanim jednak wsiadłem na rower, musiałem go przygotować do wycieczki. Przygotowanie polegało na zdemontowaniu bagażnika, który dzisiaj nie był mi już potrzebny. Potem przepakowałem „rowerowy niezbędnik” z torby do plecaka, przebrałem się i byłem gotowy do jazdy.

Jeździłem głównie po mieście, ale pozwoliłem sobie także na wypad w okolice Stopnia Wodnego Kościuszko. Stamtąd wracałem ścieżką rowerową na wałach wiślanych, która wyglądała dzisiaj niczym „zakopianka” w okolicach Nowego Targu. Chyba cały Kraków wsiadł dzisiaj na rowery ;). Jechałem raczej spokojnie, nie forsując się, bo w mięśniach wciąż czułem wczorajszą trasę. Do domu wróciłem po dwóch godzinach.

I tak minął ostatni dzień urlopu. Od jutra w dni powszednie będę mógł jeździć wyłącznie popołudniu, więc dłuższe trasy mogę planować wyłącznie na weekendy. A dni będą już coraz krótsze…



Tarnów – Jamna – Kraków

Sobota, 18 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
8 71 354
Data
18 sierpnia 2012
Sob. 6:09 16:09
Rower
Giant XTC
8 43 238
Kalorie
2556kcal
Czas
6:17:30
1
6
2:46 1:15 0:00
Dystans
136.80km
1
18
41.00 41.92
Prędkość
21.74km/h
105
1233
14.7 33.3 63.1
Kadencja
82rpm
107
Tętno
135bpm
167
Przewyższenia
1720m
1
6
       474
Nachylenie
+ 4.2% - 4.1%
+ 17.0 - 15.0
Temperatura
27.0°C
14.0 32.0

Już w ubiegłym roku planowałem wyprawę do tego miejsca. Wtedy nic z tego nie wyszło, ale co się odwlecze… Pomysł powrócił jakieś dwa tygodnie temu i wiedziałem, że tym razem muszę spróbować. Jamna. To miejsce szczególne dla mojej rodziny. Miejsce, które często pojawiało się we wspomnieniach mojego nieżyjącego już ojca. Miejsce, które jako młody chłopak wielokrotnie odwiedzałem, biorąc udział w jesiennych rajdach tarnowskiej Chorągwi Harcerskiej. To właśnie w Jamnej 25 i 26 września 1944 roku odbyła się bitwa oddziałów partyzanckich batalionu Barbara 16 pułku piechoty Armii Krajowej z przeważającymi siłami hitlerowców. To właśnie w tej bitwie brał udział młody, zaledwie 20-letni chłopak o pseudonimie „Kubuś”, czyli… mój przyszły ojciec. Bitwa okazała się zwycięska dla partyzantów, ale mieszkańcy Jamnej zapłacili bardzo wysoką cenę. Niemcy w odwecie spalili całą wieś i zamordowali wielu jej mieszkańców. Jamna była ciągle żywa we wspomnieniach mojego taty. Rok w rok spotykał się tam ze swoimi kolegami i wtedy ci wszyscy starsi panowie na jeden dzień stawali się młodymi chłopakami, wracali myślami do chwil sprzed lat, do chwil, które mogły być ich ostatnimi, ale mimo to nie wahali się w wojennym pokerze podbić stawkę o cenę własnego życia. Mijały lata i na każdym spotkaniu kogoś brakowało. Odchodzili partyzanci na wieczną wartę. Przyszedł czas, że zabrakło też „Kubusia”…

Podróż sentymentalna? Lekcja patriotyzmu? Próba pokazania, że czasem są rzeczy ważniejsze niż święty spokój? A może po prostu pretekst, aby wybrać się na fajną wyprawę? Pewnie wszystkiego po trochu. Sprawdziłem więc prognozę pogody i zadecydowałem – jadę w sobotę!

Chociaż większość rzeczy spakowałem już wieczorem, to obudziłem się wcześnie rano, aby spokojnie przygotować sobie jakieś kanapki na drogę, zjeść śniadanie oraz dokonać porannej ablucji. Podobnie jak ostatnim razem, nie zamierzałem brać plecaka, ale wszystko zapakowałem do torby na bagażniku. Wyprawa dłuższa, a więc i torba cięższa niż ostatnio, co wyraźnie czułem, gdy tuż po szóstej znosiłem rower po schodach.

Jechałem przez budzący się Kraków i byłem zaskoczony, że w sobotni poranek jest całkiem spory ruch na ulicach. Nie wypiłem porannej kawy, aby nie ryzykować późniejszych odwiedzin w pociągowej toalecie, ale o podniesienie mojego ciśnienia zadbał kierowca golfa z limanowską rejestracją, który ośmielił się trąbić na mnie, bo zapewne według jego przekonania, ulice są wyłącznie dla samochodów. Spojrzałem na niego wzrokiem bazyliszka i widząc twarze jego i jego pasażerów, przestałem się dziwić tak emocjonalnej reakcji. Chciałoby się powiedzieć za wieszczem „brody ich długie, kręcone wąsiska, wzrok dziki, suknia plugawa”, ale tak po prostu wyglądali na mocno wczorajszych. Czym bardziej zbliżałem się do Wisły, tym bardziej gęstniała mgła i robiło się chłodniej. Wiedząc, jaka będzie dzisiaj pogoda, nie zabrałem ocieplanej bluzy, więc teraz trochę zmarzłem. Na szczęście do dworca kolejowego było już niedaleko i wkrótce wjechałem triumfalnie na peron 3, skąd miał odjechać pociąg Regio relacji Kraków – Rzeszów.

Kraków żegnał mnie gęstą mgłą
Kraków żegnał mnie gęstą mgłą

Na peronie było już całkiem sporo podróżnych. Po kilkunastu minutach podstawiono pociąg. Wpakowałem się z moim rowerem do przedziały dla osób z większym bagażem, w miarę stabilnie oparłem rower i spokojnie sobie usiadłem, ciesząc się, że mam ciszę i spokój. Azaliż zarówno cisza, jak i spokój nie trwały długo, bo po ledwie kilku minutach cały przedział szczelnie się wypełnił. Zaiste zgromadziło się w owym miejscu ciekawe towarzystwo. Facet z wielkim czarnym worem. Wolałem nie pytać, co jest w środku, ale wyobraźnia podpowiadała, że kawałek teściowej. Oprócz niego była babcia z wnukiem, wnuczka z psem wielkości połowy przedziału, dziadek z wędką, starszy pan z szosówką, człowiek z groźną miną i rowerem górskim, mężczyzna w białych skarpetach i z teczką, rudowłosa dziewczyna bez skarpet, ale z rowerem, no i ja, co prawda w białych rowerowych skarpetkach, ale bez groźnej miny, nie łysiejący, bez wędki, psa, wnuka, wnuczki i worka z teściową.

Do Tarnowa przyjechałem tuż po dziewiątej. Niestety nie miałem czasu, aby pojeździć po rodzinnym mieście. Od razu skierowałem się w stronę ulicy Koszyckiej, gdzie „oficjalnie” rozpoczynała się moja wyprawa do Jamnej. Pierwsze kilometry i pierwsze podjazdy. Starałem się oszczędzać siły, bo wiedziałem, że wjazd na Jamną nie będzie rekreacyjną przejażdżką. Dlatego używałem raczej miękkich przełożeń, nie spiesząc się i nie forsując. Przejechałem przez Koszyce Wielkie, Koszyce Małe, Rzuchową. Dojechałem do Szczepanowic. Niedługo potem wjechałem do gęstego lasu. Pamiętam wspomnienia taty o napadzie na niemiecką kolumnę transportową 10 października 1944 roku. To miało miejsce właśnie w tych lasach. Partyzanci unieruchomili dwie ciężarówki, zdobywając kilka ton żywności, w tym szczególnie dużo masła. Samochody zostały później spalone, a pozostałe na nich masło topiło się i spływało do przydrożnych rowów. Akcja ta została później nazwana „Akcją Maślaną” i przypomina o niej obelisk, który można znaleźć w mijanych dzisiaj przeze mnie lasach.

Obelisk w lasach w okolicach Lubinki poświęcony „Akcji Maślanej”
Obelisk w lasach w okolicach Lubinki poświęcony „Akcji Maślanej”

Zanim wyjechałem z lasu, rozpoczął się długi i kręty zjazd. Przejechałem przez Lubinkę i Janowice. Na chwilę zboczyłem z głównej drogi, aby uwiecznić na fotografii piękny janowicki pałac. Pałac ten należy obecnie do Politechniki Karkowskiej i pełni rolę Ośrodka Szkoleniowo Wypoczynkowego, co mówiąc normalnym językiem oznacza, że można tutaj zorganizować np. wesele.

Pałac w Janowicach
Pałac w Janowicach

Droga cały czas schodziła w dół i w końcu znalazłem się na poziomie płynącego w pobliżu Dunajca. Po kilku kilometrach dotarłem do Zakliczyna i skręciłem na południe, wybierając drogę 975. „Polska w budowie” tutaj jeszcze nie dotarła. Nawierzchnia tej drogi jest – delikatnie mówiąc – raczej w agonalnym stanie, ale przecież mam rower górski. Droga delikatnie pięła się w górę, ale wiedząc na jakiej wysokości leży Jamna, zdawałem sobie sprawę, że najtrudniejsze podjazdy są ciągle przede mną. Za Paleśnicą dotarłem do rozwidlenia dróg, a po kolejnych kilku kilometrach dojechałem do małego parkingu, od którego rozpoczynał się właściwy podjazd na Jamną. Zatrzymałem się na chwilę, aby trochę odpocząć i zebrać siły na nieznane.

Początek podjazdu do Jamnej – ten znak będzie mnie dzisiaj prześladował…
Początek podjazdu do Jamnej – ten znak będzie mnie dzisiaj prześladował…

GPS pokazywał, że do szczytu pozostało jakieś 1600 metrów. W pionie miałem do pokonania około 160, może 170 metrów, z czego wynikało, że średnie nachylenie podjazdu powinno wynosić „pi razy drzwi” 10%. Ruszyłem naprzód. Podjazd rozpoczął się niczym film Hitchcocka, czyli od trzęsienia ziemi, które w tym przypadku przełożyło się na nachylenie rzędu 17%. Nie szalałem i od razu zrzuciłem łańcuch na najmniejszą zębatkę z przodu i największą koronkę z tyłu. Powoli piąłem się w górę. Wkrótce nachylenie zmniejszyło się do „marnych” 10%. Jest dobrze – pomyślałem – najgorsze na pewno już za mną. Niestety nie miałem racji. Wkrótce nachylenie podskoczyło do 15%. Byłem coraz bardziej zmęczony, poruszałem się w ślimaczym tempie, a do szczytu ciągle pozostawał spory kawał drogi. Dojeżdżając do każdego zakrętu miałem nadzieję, że ujrzę za nim jakieś wypłaszczenie, albo chociaż łatwiejszy fragment. Nic z tego. 13%, potem 15%, 17%, znowu 13%. Nieliczne fragmenty o nachyleniu 8, 9 czy 10% jawiły się niczym dar niebios dla strudzonego cyklisty. Nie mogłem zatrzymać się, bo prawdopodobnie nie ruszyłbym już pod górę i dalszą część drogi musiałbym pokonać pieszo. Na znanych mi krakowskich szlakach rowerowych nachylenie rzadko kiedy przekracza 8%, a jeśli już, to na bardzo krótkim odcinku. Owszem zdarzało mi się pokonywać strome podjazdy, ale najtrudniejsze odcinki miały co najwyżej 100, może 200 metrów. Kopiec Kościuszki, ulica Chełmska, czy wyjazd do ZOO, to rozgrzewka w porównaniu z Jamną. Łapczywie chwytałem powietrze, kątem oka sprawdzając, czy puls mieści się jeszcze w normie. Napięte mięśnie w nogach pracowały ostatkiem sił. Pot kapał na idealnie czystą ramę. Jeszcze 300 metrów, jeszcze 280, jeszcze tylko 200… W końcu nachylenie spadło do kilku procent, co w tym przypadku pozwalało na uznanie, że jest już płasko. Udało się! Dałem radę! Jeszcze tylko 100 metrów i wjechałem na plac przy kościele pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei.

Na szczycie - Kościół pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei
Na szczycie - Kościół pod wezwaniem Matki Bożej Niezawodnej Nadziei

Nieopodal kościoła znajduje się cel mojej dzisiejszej eskapady – obelisk poświęcony żołnierzom Armii Krajowej i pomordowanym mieszkańcom Jamnej. Jako młody chłopak docierałem tutaj z moim zastępem w rajdzie jesiennym. Przez wiele lat stawał przy nim także mój tato – uczestnik bitwy na Jamnej.

Obelisk poświęcony żołnierzom Armii Krajowej i pomordowanym mieszkańcom wioski
Obelisk poświęcony żołnierzom Armii Krajowej i pomordowanym mieszkańcom wioski

Zanim wyruszyłem w drogę powrotną, rozejrzałem się jeszcze trochę po okolicy. Tuż obok kościoła znajduje się Dom św. Jacka, czyli miejsce gdzie odbywają się rekolekcje, spotkania młodzieży katolickiej, itp. Teren ośrodka obejmuje kilka innych budynków oraz tereny zielone. Można tutaj odpocząć, posilić się, a dla dzieci atrakcją może być zagroda z… osłami.

Dom św. Jacka
Dom św. Jacka
Jamnejskie krajobrazy
Jamnejskie krajobrazy

Nadszedł czas powrotu. Miałem do wyboru dłuższą, ale łatwiejszą drogę przez Brzesko, Bochnię, Puszczę Niepołomicką lub krótszą, ale trudniejszą przez Czchów, Tymową, Lipnicę Murowaną, Muchówkę, Wieliczkę. Mimo trudów podjazdu pod Jamną, nie czułem zmęczenia, więc oczywiście wybrałem trudniejszy wariant. Początkowo droga była spokojna, nieliczne podjazdy nie stanowiły problemu i wkrótce dotarłem do Czchowa.

Droga powrotna wiodła wśród urokliwie bujnej zieleni
Droga powrotna wiodła wśród urokliwie bujnej zieleni
Dojeżdżam do zapory w Czchowie
Dojeżdżam do zapory w Czchowie

Za Czchowem zaczęły się „schody”. Droga to pięła się w górę, to równie stromo opadała, niczym kolejka górska. Praktycznie nie było płaskich odcinków. Po każdym zjeździe widziałem znak ostrzegawczy informujący o kolejnym stromym podjeździe. W końcu zdążyłem go szczerze znienawidzić. Na dodatek zacząłem odczuwać zmęczenie. Pierwszy postój zrobiłem w Lipnicy Murowanej. Posiedziałem chwilę na ryneczku, posiliłem się, a po kilkunastu minutach ruszyłem w dalszą drogę. I znowu to samo. Podjazd, zjazd, podjazd, zjazd. Przed Łapanowem droga nareszcie zrobiła się płaska, co pozwoliło na złapanie oddechu, regenerację sił. To dobrze, bo za Łapanowem zaczyna się kolejny długi podjazd. W końcu dojechałem do Gdowa. Do Krakowa pozostało tylko i aż 20 kilometrów.

Po kolejnym postoju wyruszyłem na ostatni etap dzisiejszej wyprawy. Zanim dotarłem do Wieliczki, jeszcze osiem razy musiałem zmierzyć się z podjazdami. Oczywiście żaden z nich nawet w przybliżeniu nie mógł równać się ze wspinaczką pod Jamną, ale byłem już na tyle zmęczony, że każdy metr przewyższenia stawał się wyzwaniem. Przejechałem przez Wieliczkę, a po kilku kilometrach mogłem już wziąć orzeźwiającą kąpiel we własnej wannie.

Rzut oka na profil
Rzut oka na profil

Myślę, że była to najtrudniejsza z moich przejażdżek. Z racji przewyższeń mogę ją nazwać „królewskim etapem” wśród wszystkich moich dotychczasowych rowerowych wypraw. Pomimo zmęczenia byłem zadowolony, że udało mi się przekuć pomysł w rzeczywistość i odwiedzić miejsce tak ważne dla mnie, dla mojej rodziny, dla mojego taty.

Wierzę, że „Kubuś” był dzisiaj na Jamnej razem ze mną…



Ojców (z bagażnikiem)

Czwartek, 16 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
7 70 353
Data
16 sierpnia 2012
Czw. 12:54 18:13
Rower
Giant XTC
7 42 237
Kalorie
1766kcal
Czas
4:40:23
4
39
1:15 0:51 0:00
Dystans
114.58km
3
68
23.80 27.31
Prędkość
24.52km/h
46
948
18.9 31.8 59.5
Kadencja
80rpm
112
Tętno
130bpm
158
Przewyższenia
890m
3
130
       456
Nachylenie
+ 3.7% - 3.2%
+ 10.0 - 12.0
Temperatura
22.6°C
20.0 27.0

Na każdą z moich dotychczasowych przejażdżek zabierałem plecak. Oprócz tak niezbędnych akcesoriów jak pompka, podręczny zestaw kluczy, łatki i łyżki do opon, zapasowa dętka, pakowałem do niego aparat fotograficzny i dokumenty. W zależności od długości trasy, zabierałem także mniej lub więcej batoników energetycznych, bananów, a w upalne dni do plecaka trafiał także dodatkowy zapas wody. Plecak doskonale sprawdzał się na trasach, które rozpoczynałem i kończyłem pod domem i których pokonanie nie trwało dłużej niż pięć, sześć godzin. Gdy jednak zamierzałem wybrać się na całodniową eskapadę, a nawet zaplanować nocleg, co wiązało się z zapakowaniem dodatkowych rzeczy, plecak nie był optymalnym rozwiązaniem. Owszem, mogłem do niego włożyć sporo więcej, ale to wszystko musiałem wieźć na swoich plecach. Tak było w ubiegłym roku, gdy pokonywałem trasę z Katowic do Strzelec Opolskich, a po dwóch dniach (nawiasem mówiąc cudownych dwóch dniach) z powrotem do Krakowa. Plecak ważył ponad sześć kilogramów, co samo w sobie powodowało dyskomfort, a pod koniec 160-cio kilometrowej trasy bolały mnie ramiona.

Planując całodniowe wyprawy w tym roku, zamierzałem zastąpić plecak czymś innym. Coś innego oznaczało w praktyce bagażnik oraz torbę. Niestety mój rower nie pozwala na zamontowanie klasycznego bagażnika, podobnie jak większość samochodów sportowych nie ma możliwości instalacji bagażnika dachowego, bo ich właścicielom nigdy nie wpadłby do głowy absurdalny pomysł przewożenia czegokolwiek na dachu. Ja jednak zdecydowałem się na popsucie linii „nadwozia” mojego roweru i nabyłem bagażnik, którego jedynym mocowaniem była obejma na sztycę. Pozostało jedynie sprawdzić ów nabytek w „praniu”…

Do testu wybrałem dawno nie eksplorowany obszar Ojcowskiego Parku Narodowego. Zapakowałem wszystkie niezbędne rzeczy do torby, którą umocowałem na bagażniku. Znosząc rower po schodach, czułem, że jest wyraźnie cięższy. No cóż. Dotychczas ciężar ten nosiłem na własnych plecach. Pokonując pierwsze kilometry czułem się trochę dziwnie, mając wolne plecy. Kilkukrotnie zatrzymywałem się, aby sprawdzić, czy przypadkiem bagażnik nie zaczyna obracać się wokół sztycy – obejma to wszakże jedyny element mocujący. Wszystko było ok. Po piętnastu kilometrach dotarłem do skrzyżowania ulic Pachońskiego i Łokietka, gdzie rozpoczynała się właściwa cześć dzisiejszej trasy.

Najpierw pojechałem do Giebułtowa. Na pierwszych podjazdach mogłem ocenić, co się zmieniło po zamianie pleców na bagażnik. Z jednej strony miałem większy komfort jazdy, z drugiej zauważyłem, że podczas mocnego, dynamicznego pedałowania na stojąco, połączonego z balansowaniem rowerem, ten ostatni zachowuje się zupełnie inaczej – dodatkowa masa robi swoje. Trzeba się albo do tego przyzwyczaić, albo… porzucić sportowy styl jazdy na rzecz spokojnego turystycznego przemieszczania się.

Za Giebułtowem skręciłem do Januszowic, a potem w stronę miejscowości Korzkiew. Można tutaj zobaczyć średniowieczny zamek lub zmierzyć się z podjazdem pod równie stary kościółek. Dzisiaj jednak skierowałem się do Prądnika Korzkiewskiego, gdzie wjechałem w przecudnej urody, zieloną Dolinę Prądnika. Droga ta zaprowadziła mnie do Ojcowskiego Parku Narodowego.

Droga przez Dolinę Prądnika…
Droga przez Dolinę Prądnika…
…zaprowadziła mnie do ruin zamku w Ojcowie
…zaprowadziła mnie do ruin zamku w Ojcowie

Teoretycznie dzisiaj był dzień roboczy, ale niektórzy świętują długi weekend, a i wakacje nadal trwają, więc na szlaku, po którym się poruszałem, był ruch niczym na Piccadilly Circus. Udało mi się jednak znaleźć spokojne miejsce na pierwszy, krótki postój.

Z bagażnikiem
Z bagażnikiem

Potem pojechałem do Pieskowej Skały. To chyba obowiązkowe miejsce, w którym każdy turysta winien się pojawić. Ja ograniczyłem się tylko do zrobienia kilku zdjęć i minąwszy zatłoczony parking, pojechałem dalej.

Zamek w Pieskowej Skale
Zamek w Pieskowej Skale

Przejechałem przez Sułoszową i ostro skręciłem na wschód. Przed Wielmożą był najwyższy punkt dzisiejszej trasy. Około 460 m n.p.m. Za Wielmożą zmieniłem kierunek na północny, by w Zadrożu ponownie skręcić na wschód. Minąłem Tarnawę, Barbarkę i skręciłem na południe. Przejechałem przez Minogę, Przybysławice, Rzeplin. Widząc przy drodze malutki cmentarz, zatrzymałem się na chwilę. Okazało się, że są to bezimienne mogiły żołnierzy austriackich i rosyjskich, którzy polegli tutaj podczas I Wojny Światowej. Napis na tablicy pamiątkowej głosi „Wspólna bezimienna mogiła żołnierzy I Wojny Światowej poległych w listopadzie i grudniu 1914 roku w walkach zaborców austriackich i rosyjskich. Niech umęczona Polska ziemia lekka im będzie. Listopad 1998.”

Bezimienne austriackie i rosyjskie ofiary I Wojny Światowej w Rzeplinie
Bezimienne austriackie i rosyjskie ofiary I Wojny Światowej w Rzeplinie

Jeszcze tylko Stary Krasieniec, Garliczka, Garlica Duchowna, Zielonki i byłem już na przedmieściach Krakowa.

Przejechałem przez całe miasto i otworzywszy lodówkę mogłem wypić szklankę zimnej coli. No i zadzwoniłem do Moniki, aby na gorąco zdać krótką relację z dzisiejszej przejażdżki. Za półtora tygodnia nie będę musiał dzwonić, albowiem miasto i gmina Strzelce Opolskie straci na rzecz Krakowa troje swych obywateli i… jam to, nie chwaląc się, uczynił!



Puszcza Niepołomicka

Poniedziałek, 13 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
6 69 352
Data
13 sierpnia 2012
Pon. 12:06 18:13
Rower
Giant XTC
6 41 236
Kalorie
2438kcal
Czas
5:27:30
2
13
0:38 0:34 0:00
Dystans
136.74km
2
19
13.67 16.98
Prędkość
25.05km/h
36
856
21.1 29.3 54.3
Kadencja
82rpm
112
Tętno
143bpm
162
Przewyższenia
518m
13
391
       254
Nachylenie
+ 3.8% - 3.0%
+ 8.0 - 8.0
Temperatura
18.3°C
16.0 22.0

Kontynuując wątek wykorzystywania zaprojektowanych onegdaj w MapSource tras rowerowych, zamierzałem dzisiaj odwiedzić Puszczę Niepołomicką. Do wyboru miałem aż cztery mutacje trasy, różniące się między sobą dystansem. Stwierdziłem, że pójdę na całość i wybrałem najdłuższy, prawie 100 kilometrowy wariant. Około czterdziestu kilometrów miało prowadzić wśród bujnej zieleni niepołomickich lasów. Przygotowania rozpocząłem od sprawdzenia prognozy pogody. Cztery źródła podawały cztery różne prognozy. Różnice dotyczyły głównie tego, czy będzie padał deszcz i jak intensywne będą to opady. Mając ogólny pogląd na warunki atmosferyczne, wyruszyłem na trasę.

Pierwsza część to ponad 20-to kilometrowy dojazd do puszczy. Znam doskonale tę drogę i chyba wypróbowałem większość jej wariantów. Dzisiaj jechałem przez Kokotów, Węgrzce Wielkie, Zakrzów, Zakrzowiec, Staniątki i Dąbrowę. W Szarowie wjechałem do puszczy.

Prognozy mówiące o opadach deszczu zaczęły się sprawdzać i od czasu do czasu mniej lub bardziej padało. Po Puszczy Niepołomickiej poruszałem się głównie drogami gruntowymi. Tylko krótkie odcinki wiodły po asfalcie. Od czasu do czasu trafiałem na „błotne” fragmenty i choć starałem się pokonywać je wolniej i ostrożniej niż resztę trasy, nie zawsze się to udawało. Dobrze, że nie umyłem roweru – pomyślałem, widząc, jak przybywa brunatnych grudek na ramie. Moje nogi nie wyglądały lepiej.

Droga przez puszczę
Droga przez puszczę
A kuku…
A kuku…

Po kilkudziesięciu kilometrach jazdy przez puszczę dotarłem do Baczkowa i skierowałem się na północ. Jechałem po czymś, co przypominało asfalt. Droga była przygotowana do położenia nowej nawierzchni, więc stary asfalt został mocno zryty. Czułem się, jakbym nadal jechał drogą gruntową. Poruszałem się wzdłuż wschodniej granicy Puszczy Niepołomickiej. Minąłem Gawłówek, Mikluszowice, Dziewin, a w miejscowości Drwinia skręciłem na zachód.

Najnowsze technologie w OSP Drwinia ;)
Najnowsze technologie w OSP Drwinia ;)

Po chwili ponownie byłem w puszczy. Tym razem trafiłem na zdecydowanie najgorszą drogę. Niedawne opady deszczy w wielu miejscach pozostawiły kałuże, których nie sposób było ominąć. Na dodatek okazało się, że przebieg drogi tylko w przybliżeniu przypominał trasę zapisaną w GPS. Ale do tego zdążyłem się już przyzwyczaić ;). Dotarłszy do miejscowości Chobot, skręciłem na północ w stronę Wisły. Zamierzałem jechać drogami wzdłuż jej brzegu, aż do Niepołomic.

„Miłość” strachów
„Miłość” strachów
Wisła poniżej Niepołomic nie wygląda na Królową Polskich Rzek
Wisła poniżej Niepołomic nie wygląda na Królową Polskich Rzek

Przejechałem przez Wolę Zabierzowską, od północy minąłem Zabierzów Bocheński i Wolę Batorską. Niedługo później dotarłem do mostu na Wiśle w Niepołomicach. Według planu miałem jechać nadal wzdłuż brzegu rzeki, ale… nie czułem zmęczenia, więc postanowiłem, że wydłużę sobie trasę.

Nie byłem specjalnie oryginalny i wybrałem trasę, którą wielokrotnie już pokonywałem. Przejechałem tunelem w Ruszczy, potem pojechałem w kierunku Osiedla Piastów. Ulicą Powstańców dotarłem do Al. 29 Listopada. Nad Strugą, Jabłonną, Siewną, Górnickiego i Białoprądnicką dotarłem do Pachońskiego. Kolejne ulice zaprowadziły mnie do Wrocławskiej, a Świętokrzyską, Mazowiecką, Krowoderską, Szlak i Warszawską dotarłem do Starego Miasta. Przeskok pod Wawel, kilka kilometrów wzdłuż Wisły, Rybitwy i gdy docierałem w okolice domu, witał mnie zachód słońca.

Dojeżdżając do domu…
Dojeżdżając do domu…



Greenway

Czwartek, 9 sierpnia 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
5 68 351
Data
9 sierpnia 2012
Czw. 13:13 19:00
Rower
Giant XTC
5 40 235
Kalorie
1939kcal
Czas
4:50:49
3
30
1:13 0:53 0:00
Dystans
113.75km
4
71
22.67 25.91
Prędkość
23.47km/h
77
1084
18.5 29.0 55.6
Kadencja
80rpm
107
Tętno
134bpm
156
Przewyższenia
862m
4
144
       369
Nachylenie
+ 3.8% - 3.3%
+ 9.0 - 11.0
Temperatura
23.4°C
18.0 34.0

Ponad rok temu zaprojektowałem sobie w MapSource dwie trasy, które pokrywały się w mniejszym bądź większym stopniu ze szlakiem rowerowym Greenway. Nazwałem je mało oryginalnie Greenway I oraz Greenway II. Niestety wówczas nie miałem okazji zrealizować swoich planów wycieczkowych i obie trasy przeleżały sobie spokojnie na dysku twardym, czekając na lepszy czas.

Lepszy czas nadszedł dzisiaj. Temperatura w granicach 25 °C, lekki zachodni wiatr, niewielkie zachmurzenie. Półtora litra życiodajnego napoju powędrowało do bidonów, awaryjne pół litra do plecaka, a ponadto trzy banany i dwa batoniki energetyczne. Tuż po trzynastej wsiadłem na rower, włączyłem całą „elektronikę”, wpiąłem buty w pedały i ruszyłem w drogę.

Najpierw musiałem dojechać w okolice Wawelu, gdzie „oficjalnie” rozpoczynała się trasa zapisana w GPS. Dojechałem na Salwator, a potem skierowałem się w stronę Błoń. Przejechałem ulicą Piastowską i skręciłem w ulicę Buszka. Małymi uliczkami dotarłem do Królowej Jadwigi, a następnie przejechałem przez Park Decjusza. Ulicami Kasztanową oraz Olszanicką dojechałem do Chełmskiej. Tam czekała na mnie niespodzianka w postaci kompleksowego remontu nawierzchni, a więc kolejne kilkaset metrów przejechałem po kamieniach. Na szczęście jakieś dwieście metrów przed szczytem wzniesienia wjechałem na asfalt. Dotarłem do ulicy Zakamycze, a niedługo potem czekał mnie przejazd gruntową drogą do Kryspinowa. Dukt ów nie był specjalnie łatwy, gdyż nawierzchnia składała się głównie z luźnych kamieni i cały czas musiałem bacznie obserwować dokąd zmierzam i trzymać mocno kierownicę, aby przedwcześnie nie zakończyć mej eskapady. Z Kryspinowa pojechałem do Cholerzyna i Mnikowa. Przejechałem tuż obok przepięknej Doliny Mnikowskiej, a przed Baczynem zrobiłem sobie pierwszy krótki postój.

Droga do Kryspinowa
Droga do Kryspinowa
Okolice Czułowa
Okolice Czułowa
Pierwszy odpoczynek
Pierwszy odpoczynek

Za Baczynem zagłębiłem się w lasy i pojechałem w stronę Rudna. To jeden z moich ulubionych szlaków. Jazda przez piękny, gęsty las pozwala na oderwanie się od rzeczywistości i wpłynięcie na bezkresne, niczym nie ograniczone wody własnej wyobraźni. Z Rudna skierowałem się na południe, ale na chwilę zboczyłem z drogi, aby zobaczyć z bliska „Alvernia Studios”, czyli kompleks „marsjańskich” budynków, które często widywałem jadąc autostradą Kraków – Katowice. Niestety nie mogłem dostać się na teren studia, ale i tak warto było znaleźć się w tym miejscu, chociażby po to, aby zobaczyć budkę strażnika.

Alvernia Studios
Alvernia Studios
Budka strażnika w Alvernia Studios
Budka strażnika w Alvernia Studios

W miejscowości Grojec był najwyższy punkt dzisiejszej przejażdżki. Za Grojcem czekał mnie ostry zjazd przez las do Alwerni. Nie wjechałem jednak do centrum miejscowości, ale poruszałem się opłotkami. Dotarłem do Poręby Żegoty i ponownie skręciłem na zachód. Zgodnie z tym, co miałem zaprogramowane w GPS, czekał mnie przejazd gruntową drogą przez las. Niestety okazało się, że autorzy mapy „Topo Poland 2011” byli wielkimi optymistami, skoro zarośniętą na wysokość metra, ledwo widoczną ścieżkę leśną nazwali drogą. Próbowałem się przez nią przedrzeć, ale raz po raz parzony pokrzywami dałem za wygraną i zawróciłem, pokonując obszar leśny inną, znacznie bardziej przejezdną szutrową drogą. Potem przejechałem przez Podłęże, Kamień, Rusocice, Kłokoczyn i dotarłem do Czernichowa. Tutaj znów okazało się, że zaprogramowany szlak prowadził prosto w… krzaki. Po raz kolejny zmieniłem trasę i pojechałem do Wołowic, a następnie do Ściejowic.

Według planu miałem teraz jechać wzdłuż Wisły. Droga najpierw była asfaltowa, potem szutrowa, potem polna, a następnie kolejny raz w dniu dzisiejszym zobaczyłem wysokie chaszcze i krzewy. Mimo to brnąłem nadal, modląc się, aby żadna z roślin nie okazała się Barszczem Sosnowskiego. I znowu musiałem dać za wygraną, bo nijak nie mogłem już odnaleźć drogi pośród metrowych „chwastów”.

Nie wierz nigdy bezkrytycznie GPS
Nie wierz nigdy bezkrytycznie GPS

Zawróciłem do Ściejowic i pojechałem na północ, a potem na wschód do Piekar. Jeszcze tylko kilka kilometrów i byłem na ulicy Mirowskiej. Przejechałem na drugi brzeg Wisły i tradycyjną trasą wzdłuż Wisły dotarłem na Podgórze, a następnie do domu.