Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Myśli

Sobota, 29 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
11 88 371
Data
29 września 2012
Sob. 16:10 19:10
Rower
Giant XTC
10 59 254
Kalorie
1203kcal
Czas
2:43:38
25
488
0:32 0:26 0:47
Dystans
70.23km
22
519
11.28 12.39
Prędkość
25.76km/h
17
731
20.9 28.3 43.8
Kadencja
84rpm
110
Tętno
141bpm
162
Przewyższenia
391m
28
604
       281
Nachylenie
+ 3.5% - 3.2%
+ 9.0 - 7.0
Temperatura
20.0°C
17.0 23.0

Gdy piszę te słowa, za oknami pada solidny deszcz. Mnie jednak udało się zaliczyć kolejną przejażdżkę w zupełnie innych warunkach. Popołudnie było ciepłe i słoneczne i nie mogłem nie skorzystać z tak sprzyjających warunków, tym bardziej, że minęło kilka dni od ostatniej wycieczki.

Początkowo jeździłem po mieście, ale potem poniosło mnie w okolice Balic i Kryspinowa. Nie będę opisywał trasy, bo nie wyróżniała się niczym szczególnym. Jadąc, jak zwykle tysiące myśli przelatywały przez moją głowę. Myślałem między innymi o tym, że chociaż opadają kolejne kartki kalendarza, coraz szybciej przybywa siwych włosów, a pisząc te słowa mam na nosie pierwsze w życiu okulary, to nic nie wskazuje na to, aby rowerowa pasja miała pokryć się kurzem czasu. Wręcz przeciwnie. Cały czas mam nowe pomysły i jeśli Bóg pozwoli, to chciałbym je zrealizować. Muszę przyznać, że duża w tym zasługa mojej Moniki, która nie tylko nie ma nic przeciwko temu, że regularnie znikam z pola widzenia na kilka lub nawet więcej godzin, ale wręcz cieszy się, że mam zdrową odskocznię od codzienności.

Rower jest jedną z moich pasji. Inną jest muzyka. I dlatego właśnie myślałem także o zmarłym cztery dni temu Andym Williamsie, autorze niezapomnianych przebojów „Love Story”, „Moon River”, czy chociażby „Music to Watch Girls By”. A jeśli już jestem w klimatach muzycznych, to już za tydzień ukaże się pierwszy od wielu lat solowy album mojego ulubionego wykonawcy, czyli Jeffa Lynne’a – lidera popularnego onegdaj zespołu The Electric Light Orchestra. Nie będę jednak rozwijał tego tematu, bo to blog rowerowy, a już ktoś kiedyś zarzucił mi, że piszę nie na temat ;).

Tak więc, po niecałych trzech godzinach wróciłem do domu, a niedługo potem zaczął padać wspomniany na początku deszcz. I pada nadal…


Moon river, wider than a mile
I’m crossing you in style some day
Oh, dream maker, you heart breaker
Wherever you’re goin’, I’m goin’ your way



Popołudniu

Wtorek, 25 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
10 87 370
Data
25 września 2012
Wt. 16:58 19:34
Rower
Giant XTC
9 58 253
Kalorie
1086kcal
Czas
2:22:34
43
665
0:16 0:13 1:01
Dystans
62.75km
30
627
6.13 6.58
Prędkość
26.40km/h
10
624
22.0 30.1 43.6
Kadencja
83rpm
106
Tętno
145bpm
166
Przewyższenia
194m
80
1115
       239
Nachylenie
+ 3.2% - 3.1%
+ 5.0 - 4.0
Temperatura
17.3°C
13.0 21.0

Korzystając z pogodnego i ciepłego popołudnia, wybrałem się na przejażdżkę. Staram się jeździć mniej więcej co drugi dzień, bo przecież mam teraz więcej obowiązków w domu i nie chcę „przegiąć”, co kiedyś już mi się przytrafiło. Nie miałem jakiegoś specjalnego pomysłu na trasę. Chciałem po prostu trochę pojeździć i odprężyć się po pracy.

Najpierw pojechałem ulicą Bieżanowską, a potem skierowałem się na tereny PKP Cargo i pojechałem na wschód. Dojechałem do Osiedla Złocień i nadal utrzymywałem kierunek wschodni. Jadąc świeżo położoną nawierzchnią, minąłem Kokotów, a w Węgrzcach Wielkich skręciłem w stronę miejscowości Grabie. Bardzo często pokonywałem już tę trasę. Dojechałem do Brzegów i po kilku kilometrach znowu byłem w Krakowie. Bocznymi ulicami pojechałem w stronę ulicy Lipskiej, przejechałem przez Myśliwską i skrótem dostałem się na Nowohucką. Przejechałem przez Most Nowohucki i skręciłem w stronę elektrociepłowni. Po kilku kilometrach dotarłem do Ronda Niepokalanej Marii Panny, co oznaczało, że byłem już w Mogile. Przejechałem przez Nową Hutę, testując przy okazji nową ścieżkę rowerową wzdłuż Alei Andersa, od Ronda Kocmyrzowskiego do Ronda Maczka. Na kolejnym skrzyżowaniu skręciłem w ulicę Stella-Sawickiego, dojechałem do Alei Jana Pawła II i pojechałem do Ronda Mogilskiego. Po drodze musiałem trochę podzwonić, bo jakaś wycieczka szkolna wraz z opiekunami szła środkiem drogi dla rowerów. Nie ma, jak właściwa edukacja… Potem było już rutynowo, czyli przejazd przez Rondo Grzegórzeckie i Most Kotlarski. Dotarłem do Placu Bohaterów Getta, skręciłem w Limanowskiego i pojechałem prosto, powiedzmy, że prawie prosto, do domu.


Widok z Mostu Kotlarskiego
Widok z Mostu Kotlarskiego
Widok z Mostu Kotlarskiego
Widok z Mostu Kotlarskiego



W chłodnego wiatru porywach

Niedziela, 23 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
9 86 369
Data
23 września 2012
Niedz. 13:32 17:27
Rower
Giant XTC
8 57 252
Kalorie
1551kcal
Czas
3:35:42
6
194
0:53 0:38 0:00
Dystans
86.27km
5
350
15.20 19.13
Prędkość
24.00km/h
62
1022
17.1 30.0 59.0
Kadencja
82rpm
101
Tętno
140bpm
161
Przewyższenia
680m
5
244
       375
Nachylenie
+ 4.5% - 3.4%
+ 15.0 - 10.0
Temperatura
16.9°C
14.0 21.0

Pierwszy dzień jesieni był słoneczny, co wcale nie oznaczało, że było ciepło. Kilkanaście stopni było wszystkim, na co mogłem liczyć, a na dodatek wiał silny zachodni wiatr, który powodował, że odczuwalna temperatura była sporo niższa. Nie byłem zadowolony z tego powodu, bo spora część dzisiejszej trasy, którą naprędce zaprojektowałem sobie w MapSource, miała wieść na zachód.

Zaopatrzywszy organizm w stosowną dawkę węglowodanów, wyjechałem z domu w porze obiadowej. Najpierw czekał mnie dojazd do ulicy Mirowskiej i podjazd ulicą Orlą do ulicy Księcia Józefa. Tam „oficjalnie” rozpoczynała się moja trasa.

Na początku pojechałem do Kryspinowa. Z powodu silnego wiatru wcale nie czułem, że większą część tego etapu stanowił zjazd. Z Kryspinowa pojechałem do Liszek, w których skręciłem na północ, by po dwóch kilometrach zameldować się w Cholerzynie. Tam skręciłem na zachód i znowu miałem wiatr prostu w twarz. Walczyłem z nim przez trzy kilometry, bo tyle dzieliło mnie od Mnikowa. W Mnikowie skręciłem na północ i po chwili rozpocząłem pierwszy poważniejszy podjazd na dzisiejszej trasie. Przez dwa i pół kilometra jechałem w górę. Podjazd zakończył się nieopodal wiaduktu na autostradzie Kraków – Katowice. Jeszcze jakieś dwieście, trzysta metrów, nawrót w prawo i… nareszcie wiatr w plecy. No i solidny zjazd, na którym nie mogłem za bardzo poszaleć, bo boczna droga biegnąca wśród zabudowań wsi Chrosna jest wyjątkowo wąska. Wkrótce dojechałem do Morawicy, a zaraz potem do Aleksandrowic, gdzie ponownie skręciłem na północ. Jechałem w stronę Kleszczowa wśród pięknych lasów, których widok łagodził trudy podjazdu, osiągającego miejscami 15-to procentowe nachylenie. Pokonywałem kolejne dziesiątki metrów w poziomie i kolejne metry przewyższeń, by tuż za Kleszczowem osiągnąć najwyższy punkt trasy i wjechać do lasu. Niedługo potem kolejny raz zmieniłem kierunek i pojechałem na wschód. W lesie nie czułem powiewów wiatru, więc nic mi nie przeszkadzało, ani nie pomagało. Droga wiodła delikatnie w dół, więc jechałem raczej szybko, tym bardziej, że nie spotykałem na szlaku zbyt wielu turystów. Las skończył się przed Zabierzowem, a ja pojechałem dalej, by przez Brzezie i Modlniczkę dotrzeć do Modlnicy. Tam przejechałem na drugą stronę trasy olkuskiej i po chwili byłem już na przedmieściach Krakowa, na ulicy Władysława Łokietka.

Czekał mnie jeszcze przejazd przez całe miasto, ale robiłem to już tak wiele razy, że podaruję sobie opis tej części trasy. W każdym razie, mniej więcej po godzinie jazdy przez Kraków, dotarłem nareszcie do domu, gdzie profilaktycznie wypiłem sobie gorącą herbatę z sokiem malinowym.


Droga przez las w okolicach Kleszczowa
Droga przez las w okolicach Kleszczowa



Przedsmak jesieni

Czwartek, 20 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
8 85 368
Data
20 września 2012
Czw. 16:59 19:25
Rower
Giant XTC
7 56 251
Kalorie
987kcal
Czas
2:10:47
58
818
0:18 0:20 0:42
Dystans
52.75km
56
878
6.41 8.59
Prędkość
24.21km/h
56
997
20.7 25.5 39.1
Kadencja
80rpm
109
Tętno
144bpm
164
Przewyższenia
256m
53
939
       239
Nachylenie
+ 4.0% - 3.1%
+ 9.0 - 6.0
Temperatura
12.1°C
8.0 16.0

Gwałtowne ochłodzenie przypomniało, że lato dobiegło końca. Na szczęście przestało padać, a popołudniu rozpogodziło się i spoza chmur wyjrzało słońce. Tuż po siedemnastej wybrałem się na małą przejażdżkę po Krakowie. Wczoraj założyłem nowy wentyl, a więc mogłem pojechać na moim podstawowym rowerze.

Najpierw przez Rybitwy dojechałem do Mostu Kotlarskiego. Na Rondzie Grzegórzeckim skręciłem w stronę Nowej Huty. Przejechałem przez Park Lotników Polskich i skierowałem się w stronę ulicy Okulickiego. Tuż obok akademików Politechniki Krakowskiej wjechałem na wąską ścieżkę, która zaprowadziła mnie do pozostałości lotniska. Dotarłem w okolice Muzeum Lotnictwa i pojechałem do Ronda Mogilskiego, a potem w okolice Cmentarza Rakowickiego. Przejechałem Prandoty, Kamienną, Wrocławską, Mazowiecką, by w końcu pojawić się na Piastowskiej, którą dojechałem do Królowej Jadwigi. Mały przeskok na Salwator i do Mostu Zwierzynieckiego, który zaprowadził mnie na drugi brzeg Wisły. Jadąc w kierunku Podgórza zauważyłem z radością, że nareszcie uporano się z koszmarną barką, która do niedawna szpeciła podwawelski krajobraz, będąc zacumowaną tuż pod murami zamku. Barka powędrowała na drugi brzeg rzeki. Nawiasem mówiąc, uważam, że najlepiej byłoby ją… zatopić, niestety Wisła jest za płytka ;). Gdy byłem już na Rynku Podgórskiem, wpadłem na pomysł, aby nieco mocniej przewentylować sobie płuca i zaliczyć brukowany podjazd ulicą Parkową. Potem miałem jeszcze jeden podjazd w Bonarce, przemknąłem obok pomnika i wróciłem do domu.


Zapada pogodny, ale chłodny wieczór
Zapada pogodny, ale chłodny wieczór



Popołudniową porą

Poniedziałek, 17 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
7 84 367
Data
17 września 2012
Pon. 17:24 19:41
Rower
Giant Boulder
1 29 117
Kalorie
764kcal
Czas
1:59:10
76
957
0:21 0:17 0:51
Dystans
47.82km
74
1027
7.43 8.15
Prędkość
24.08km/h
58
1011
20.8 27.7 45.6
Kadencja
76rpm
128
Tętno
132bpm
160
Przewyższenia
240m
57
986
       239
Nachylenie
+ 3.2% - 3.0%
+ 7.0 - 6.0
Temperatura
17.3°C
15.0 21.0

Po sobotniej pechowej wyprawie mój podstawowy rower powędrował na stojak serwisowy w oczekiwaniu na nowy wentyl. Nie chciałem jednak tracić okazji do przejażdżek, więc wczoraj sprężyłem się i chcąc nie chcąc, dokończyłem przebudowę drugiego roweru, którego używam od późnej jesieni do wczesnej wiosny.

Zanim wybrałem się na przejażdżkę, zastanawiałem się, jak mam się ubrać. Popołudnie było pogodne i ciepłe, ale spodziewałem się, że jeszcze przed zachodem słońca może się ochłodzić. Dlatego włożyłem na siebie ocieplaną bluzę z długim rękawem. Trafiłem w dziesiątkę. Wkrótce po wyjeździe zaczęło się ochładzać, a gdy zaszło słońce, zrobiło się wręcz zimno.

Nie miałem specjalnego pomysłu na dzisiejszą trasę. Zamierzałem sobie po prostu trochę pojeździć i odstresować po nieco frustrującym dniu w pracy, gdzie nie wszystko co zrobiłem, działało zgodnie z moimi oczekiwaniami. Zamiast więc przynieść niepowodzenia do domu, zostawiłem je pod drzwiami i potem zabrałem ze sobą na przejażdżkę, aby spokojnie zastanowić się, jak jutro rozwiązać problem. Jadąc pomyślałem, że może wybiorę się do pechowego (od soboty) miejsca i spróbuję znaleźć to coś, co urwało mi wentyl, a może i jego samego. Pojechałem więc na polną drogę, która na planie miasta jest ulicą (sic!) o nazwie Krzyżówka. Niestety niczego nie znalazłem. Ulicą Balicką wróciłem więc do centrum miasta, przejechałem przez Stare Miasto, a gdy zapadł zmrok wróciłem do domu.



Podwójny pech

Sobota, 15 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
6 83 366
Data
15 września 2012
Sob. 15:51 18:17
Rower
Giant XTC
6 55 250
Kalorie
958kcal
Czas
2:20:25
44
686
0:24 0:19 0:00
Dystans
59.24km
39
725
8.56 9.77
Prędkość
25.32km/h
25
799
20.6 30.9 54.7
Kadencja
82rpm
104
Tętno
136bpm
159
Przewyższenia
307m
41
807
       276
Nachylenie
+ 3.6% - 3.4%
+ 8.0 - 8.0
Temperatura
17.2°C
15.0 19.0

Po trzech dniach przerwy wybrałem się nareszcie na przejażdżkę. Nie miałem konkretnego planu. Zamierzałem po prostu pojeździć, poczuć nieuchronny koniec lata i nadchodzącą jesień. Było wietrznie, a słońce nader często chowało się za chmurami. Dosyć okrężną drogą pojechałem do Nowej Huty, a potem ulicą Powstańców dotarłem do Alei 29 Listopada z zamiarem skierowania się w stronę Witkowic. Jadąc ulicą Dożynkową dotarłem do miejscowości Marszowiec, by zaraz potem skręcić w stronę Zielonek. Stamtąd nadal jechałem na zachód w stronę ulicy Jasnogórskiej. Tuż za Zielonkami, na jednym z przystanków zauważyłem rowerzystę wsiadającego do autobusu. Miał przebitą tylną oponę. Pomyślałem sobie wtedy, że podobna przygoda mnie raczej nie może spotkać, bo przecież korzystam z uszczelniacza i dodatkowo na wszelki wypadek wożę dętkę. Jechałem więc sobie spokojnie, noga „dawała”, a spoza chmur nareszcie wyjrzało słońce.

Przejechałem przez Jasnogórską, a potem dotarłem do Rząski. Zamierzałem dojechać do Balic, a potem spokojnie wrócić do domu. Przed Balicami pomyślałem jednak, że nieco skrócę swoją wycieczkę i zamiast pojechać w stronę lotniska, tuż przed wiaduktem na autostradzie skręciłem w lewo, chcąc przez pola dojechać do ulicy Olszanickiej. Słońce było już coraz bliżej horyzontu, co zwiastowało rychły zmierzch. Jechałem polną drogą i byłem kilkaset metrów od asfaltu, gdy…

Nagle poczułem, że najechałem na coś tylnym kołem. Do mych uszu dotarł niepokojący odgłos gwałtownie ulatniającego się powietrza. Cholera – pomyślałem – zapewne solidnie rozciąłem oponę. Natychmiast się zatrzymałem, aby oszacować straty. Widok tylnego koła nie pozostawiał złudzeń – faktycznie złapałem kapcia. Jednak nigdzie na obwodzie opony nie znalazłem rozcięcia, czy uszkodzenia, które uzasadniałoby tak gwałtowną utratę ciśnienia. Gdy zadawałem sobie więc pytanie, jak to możliwe, wzrok mój padł na wentyl, albo raczej na miejsce, w którym powinien się znajdować. Został po nim jedynie mały fragment gwintu. Trafiłem więc na coś, co wyłamało cały wentyl.

Cóż miałem robić? Pokonałem pieszo kilkaset metrów i dotarłem do asfaltu. Było jeszcze jasno, więc zamierzałem założyć awaryjną dętkę. Wożę ją ze sobą pomimo tego, że używam opon bezdętkowych. Dzisiaj po raz pierwszy miała się przydać. Ściągnąłem koło, zdjąłem oponę, wylałem resztki uszczelniacza. Założyłem dętkę i oponę. Zacząłem pompować. Używając małej pompki, trzeba się trochę napracować, ale cała operacja szła nader sprawnie. Niestety tylko do czasu. W pewnej chwili zauważyłem, że z okolic wentyla uchodzi powietrze. Pomyślałem, że być może źle założyłem końcówkę pompki. Odłączyłem pompkę i… zamarłem. Końcówka zaworka była odłamana. Cały wentyl był więc do niczego. Założyłem koło do roweru. Wytarłem ręce. Ściągnąłem kask z głowy i powiesiłem go na kierownicy. Zrezygnowany ruszyłem pieszo w kierunku cywilizacji.

Do najbliższego przystanku autobusowego było jakieś półtora, może dwa kilometry, ale jak na złość nie miałem żadnej gotówki w portfelu. Najbliższy bankomat był dobre sześć, siedem kilometrów ode mnie. Nie mogłem zadzwonić do domu i poprosić, aby Monika po mnie przyjechała, bo akurat dzisiaj wyjechała na dwa dni do swoich rodziców. A tymczasem zapadł zmierzch. Pozostawało tylko jedno rozwiązanie. Sięgając po telefon, aby zadzwonić po taksówkę, pomyślałem, że teraz brakuje jeszcze tego, aby był rozładowany lub aby nie było zasięgu. Telefon był sprawny, a zasięg silny, ale nie musiałem dzwonić, bo z bocznej ulicy akurat wyjechała taksówka. Miła pani za kierownicą powiedziała mi, że niestety nie może zabrać roweru, ale skontaktuje się z centralą. Chwilę trwało poszukiwanie kierowcy z odpowiednim samochodem, ale w końcu udało się. Po dziesięciu minutach od wezwania pakowałem już mój rower do pojemnego bagażnika opla omegi.

Niewątpliwie przeżyłem dzisiaj pouczającą przygodę. Samo urwanie zaworu czy awaria dętki, która była przeznaczona właśnie na sytuację awaryjną, to po prostu pech, który mógł się przytrafić. Ale brak zabezpieczenia „finansowego” okazał się poważnym błędem. Plastikowy pieniądz nie zawsze jest optymalnym rozwiązaniem. Gdybym miał w portfelu choćby dziesięć złotych, nie musiałbym płacić kilkukrotnie więcej za przejazd. Do kosztów muszę doliczyć też wentyl UST Shimano, który do tanich nie należy i… czerwoną nakrętkę KCNC.

A coś mi cholera mówiło, żeby nie jechać tą drogą. Prorok jaki, czy co?


Pamiątka z wycieczki ;)
Pamiątka z wycieczki ;)



Trochę rutynowo

Wtorek, 11 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
5 82 365
Data
11 września 2012
Wt. 17:10 19:29
Rower
Giant XTC
5 54 249
Kalorie
888kcal
Czas
2:09:40
61
834
0:18 0:12 0:25
Dystans
57.72km
42
742
7.00 6.81
Prędkość
26.71km/h
7
576
22.3 31.6 44.0
Kadencja
79rpm
108
Tętno
136bpm
157
Przewyższenia
224m
67
1033
       243
Nachylenie
+ 3.2% - 3.3%
+ 6.0 - 6.0
Temperatura
26.1°C
21.0 30.0

Dzisiejsza przejażdżka była dosyć rutynowa. Wyruszyłem na nią tuż po siedemnastej. Pojechałem w kierunku Niepołomic, ale nie dojechałem do centrum miasta, lecz od razu skierowałem się na most na Wiśle. Potem pojechałem standardową trasą do Ruszczy, a następnie do Nowej Huty. Przejechałem przez osiedle Dywizjonu 303, dojechałem do Alei Jana Pawła II i pojechałem w stronę Ronda Mogilskiego. Stamtąd dotarłem do Ronda Grzegórzeckiego, przejechałem przez Most Kotlarski, a niedługo potem pojawiłem się na remontowanym odcinku ulicy Limanowskiego. Stamtąd nieco okrężną trasą przez Wielicką i Bieżanowską dotarłem do domu.

Mimo, że miałem niezłą średnią, to nie mogą powiedzieć, że jechało mi się dobrze. Odczuwałem jeszcze trudy niedzielnej wyprawy , a poza tym naprędce zjedzony obiad nie dał mi „kopa” i miałem wrażenie, że brakuje mi energii. Znaczenie miała także stosunkowo wysoka temperatura. Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi i zrobiło się chłodniej, jechało mi się zdecydowanie lepiej.



Góra Chełm

Niedziela, 9 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
4 81 364
Data
9 września 2012
Niedz. 13:44 18:01
Rower
Giant XTC
4 53 248
Kalorie
1712kcal
Czas
3:53:05
5
111
2:02 0:55 0:00
Dystans
80.12km
12
402
28.20 30.39
Prędkość
20.62km/h
109
1254
13.8 32.6 61.4
Kadencja
82rpm
117
Tętno
141bpm
165
Przewyższenia
1441m
2
21
       635
Nachylenie
+ 5.1% - 4.7%
+ 15.0 - 14.0
Temperatura
22.6°C
19.0 27.0

Lato się kończy, dni są coraz krótsze i moje przejażdżki rowerowe w tygodniu zaczęły pachnieć rutyną. Jeżdżąc głównie po mieście lub jego najbliższych okolicach, chcąc nie chcąc, często odwiedzam te same miejsca, pokonuję te same trasy, mierzę się z tymi samymi podjazdami. Na ciekawsze trasy pozostają weekendy.

Po niedawnej wyprawie do Jamnej, gdzie najtrudniejszy podjazd miał ponad półtora kilometra długości, a jego średnie nachylenie przekraczało 10%, znowu zatęskniłem za nieco trudniejszymi trasami. Trudniejszymi, czyli takimi, których profil nie pozwala zapaść w swoistą formę letargu, czyli monotonnego pedałowania w drodze do celu. Szukając nowych wyzwań, znalazłem w necie opis trasy na górę Chełm w Myślenicach. Wizja ponad siedmiokilometrowego podjazdu o średnim nachyleniu około 6% tak mocno mnie poruszyła, że już po kilkudziesięciu minutach miałem gotowy plan wyprawy. Jednak pokonanie wspomnianego podjazdu to w najlepszym razie tylko połowa sukcesu. Plan obejmował także dojazd do Myślenic i powrót do Krakowa, co biorąc pod uwagę rzeźbę terenu, już samo w sobie było ambitnym zamierzeniem. Pozostało tylko poczekać na dogodny moment, czyli na weekend, a konkretnie na niedzielę, która w Małopolsce miała być bezdeszczowa i ciepła.

Wyruszyłem tuż przed czternastą. Świeciło słońce, niebo było nieco zachmurzone, wiatr bardzo delikatny, a temperatura wynosiła około 23 °C. Warunki idealne do jazdy. Od razu pojechałem na południe. Pierwszy rozgrzewkowy podjazd miałem oczywiście w Kosocicach. Ten fragment trasy pokonywałem już wielokrotnie. Potem czekał na mnie szybki zjazd, a po kilku kilometrach rozpocząłem kolejny podjazd. Najpierw do Wrząsowic, a po nich do Świątnik Górnych. Nazwa tej miejscowości bynajmniej nie jest przejawem ironii, co w połączeniu z aktywnością słońca, które mocno operowało na odkrytych odcinkach dróg, przełożyło się na pierwsze wylane poty. Ja jednak wcześniej postanowiłem sobie, że biorąc pod uwagę trudy zaplanowanej trasy, będę jechał spokojnie i pokonywał podjazdy na miękkich przełożeniach. Żadnych szaleństw, nadmiernego forsowania, czy próby bicia rekordów życiowych. Przyjęta taktyka okazała się ze wszech miar słuszna już po pięciu kilometrach za Świątnikami Górnymi. W okolicach Sieprawia droga wznosiła się ostro w górę, a nachylenie dochodziło miejscami do 13%. Po minięciu Zawady i Polanki dotarłem wreszcie do Myślenic. Minąłem rozkopane centrum miasta, przejechałem przez most na Rabie i jadąc ulicą Parkową dotarłem do ulicy Leśnej. Zatrzymałem się na chwilę, by zmniejszyć wagę plecaka poprzez skonsumowanie dwóch bananów i aby zebrać siły na główną atrakcję tego dnia, czyli wyjazd na górę Chełm.

W rzeczywistości Chełm wcale nie jest najwyższym punktem trasy. Kilometr wcześniej znajduje się Wierch Stróża, który jest jakieś 30 metrów wyższy. Rozpocząłem wspinaczkę. I tutaj niespodzianka. Wspomniany na początku podjazd pod Jamną rozpoczyna się niczym film Hitchcocka od trzęsienia ziemi, czyli 17-to procentowym nachyleniem, a potem napięcie rośnie. Podjazd pod Chełm rozpoczął się w miarę spokojnie od 6%. Potem nachylenie nieco rosło, ale przez pierwsze półtora kilometra rzadko kiedy przekraczało 8%. Ponadto zdarzały się spore odcinki, gdzie spokojnie mogłem złapać oddech, a nawet zrezygnować z bardzo miękkich przełożeń. Kolejne dwa i pół kilometra były chyba najtrudniejsze. Na jednym z odcinków nachylenie sięgnęło 15%, a potem były jeszcze fragmenty 11-to i 10-cio procentowe. Jednak pomiędzy nimi był mniej strome fragmenty, które pozwalały na regenerację sił. Na wysokości 553 metrów dotarłem do wioski, która, jak mi się zdaje, jest obecnie dzielnicą Myślenic. Kilkaset metrów wypłaszczenia uspokoiło mój oddech i mogłem rozpocząć kolejny etap wspinaczki. Przede mną było półtora kilometra podjazdu pod Wierch Stróża – najwyższy punkt trasy. Podjazd rozpoczął się łagodnie, ale już wkrótce musiałem zmierzyć się z 12-to, a potem z 13-to procentowym nachyleniem. Potem było nieco łagodniej, a tuż przed szczytem podjazd był już symboliczny. Po osiągnięciu najwyższego punktu, do celu pozostał jedynie kilometr szybkiego zjazdu, zakończony niewielkim podjazdem pod Chełm. A więc udało się!

Zatrzymałem się na nieco dłuższy postój, aby podziwiać z góry panoramę najbliższych okolic. Zjadłem kolejnego banana, uzupełniłem płyny. Nadszedł czas powrotu, a to oznaczało kilka kilometrów szybkiego zjazdu. Najpierw jednak musiałem kolejny raz wyjechać na Wierch Stróża, ale potem droga biegła już wyłącznie w dół. Szybko zawitałem ponownie w Myślenicach. Tym razem nie zamierzałem jechać przez centrum miasta, ale skierowałem się nieco bardziej na wschód. Droga powrotna także nie należała do płaskich i monotonnych. Zaraz za Myślenicami musiałem wspinać się do miejscowości Borzęta. Potem zjazd i kolejny podjazd, tym razem do Brzączowic. Tam skręciłem na północ, by po kilku kilometrach spokojnej jazdy zmierzyć się z kolejnym wzniesieniem w miejscowości Gorzków. Następnie długi odprężający zjazd. Przejechałem przez Koźmice Wielkie i skręciłem w stronę Sygneczowa. I znów podjazd. Na dzień dobry 13%. Za Sygneczowem wjechałem do Wieliczki. Jeszcze tylko jeden krótki, acz treściwy podjazd ulicą Łany, a potem spokojne trzy kilometry dojazdu do domu.

Pełen wrażeń wróciłem do domu. Byłem szczególnie zadowolony, bo dzisiejsza trasa na pewno nie należała do łatwych. Już przewyższenia na drodze do Myślenic były zdecydowanie większe od tych, które pokonuję na co dzień. A przecież była jeszcze droga powrotna, a wcześniej gwóźdź programu, czyli wyjazd na górę Chełm. Podjazd, którego na początku trochę się obawiałem, okazał się niezbyt trudny. Tylko jeden, może dwa jego fragmenty były bardziej wymagające. Jedynym wyzwaniem okazała się długość. Na co dzień nie zdarzają mi się siedmiokilometrowe podjazdy.

Czas szukać kolejnych wyzwań, ciekawych tras, rowerowych przygód…


Droga w okolicach Wierchu Stróża
Droga w okolicach Wierchu Stróża
Widok z góry Chełm
Widok z góry Chełm
Myślenice widziane z góry Chełm
Myślenice widziane z góry Chełm
Prywatne obserwatorium?
Prywatne obserwatorium?



Pagórki o zachodzie

Czwartek, 6 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
3 80 363
Data
6 września 2012
Czw. 17:38 20:08
Rower
Giant XTC
3 52 247
Kalorie
1016kcal
Czas
2:24:50
37
640
0:47 0:28 0:54
Dystans
58.60km
40
728
13.53 14.80
Prędkość
24.28km/h
52
985
17.1 31.6 60.1
Kadencja
81rpm
111
Tętno
137bpm
157
Przewyższenia
590m
10
310
       346
Nachylenie
+ 4.4% - 4.1%
+ 13.0 - 12.0
Temperatura
15.0°C
13.0 16.0

Po mokrym poranku i przedpołudniu nastało chłodne, lecz w miarę pogodne popołudnie. Początkowo planowałem, że dzisiaj wybiorę się tam, gdzie miałem jechać wczoraj, ale gdzie z powodu przebitej opony nie dojechałem. Gdybym jednak trzymał się planów wycieczek, to w weekend musiałbym pojechać tam, gdzie miałem pojechać dzisiaj, a gdzie nie pojechałem, bo najpierw musiałem pojechać tam, gdzie miałem być wczoraj… No dobra… Troszkę sobie pożartowałem. Jest wiele tras, które odłożyłem sobie na inny czas i dopisałem do nich tę wczorajszą. Dzisiaj wolałem wybrać się tam, gdzie będzie trochę pagórków, na których mógłbym poczuć, że aby pokonać siłę ciążenia, trzeba nieco mocniej nacisnąć na pedały.

Jeśli góry, jeśli pagórki, to tylko południe. Pojechałem więc w tym kierunku i zaraz na początku czekał mnie podjazd w okolicach Kosocic. To niezbyt wymagający odcinek, zaledwie w dwóch miejscach czterokilometrowego podjazdu nachylenie wynosi 8%. Zjechałem do Swoszowic i skręciłem na południe. Ulice Chałubińskiego i Zdrojowa wyprowadziły mnie z miasta. Zaraz potem skierowałem się w stronę Libertowa. Po przejechaniu „zakopianki” rozpoczął się drugi dzisiejszy podjazd. Miał około półtora kilometra długości, ale na sporych odcinkach nachylenie wynosiło od 6 do 8%. Zgodnie z zasadą „co góra zabrała, musi oddać”, za Libertowem czekał na mnie bardzo szybki zjazd do Skawiny. Stamtąd pojechałem do Tyńca, pokonując niewielkie, ale 5-cio procentowe wzniesienie. Jakoś ciągle było mi mało, więc pomyślałem, że już od dawna nie byłem w okolicach ZOO. Przejechałem więc na drugi brzeg Wisły i skręciwszy w ulicę Orlą rozpocząłem ostatni tego dnia i najpoważniejszy podjazd. Wiódł on wspomnianą ulicą Orlą, a potem Księcia Józefa, Aleją Wędrowników, Pustelnika i Żubrową. Do pokonania miałem ponad trzy kilometry w poziomie i prawie 150 metrów w pionie, a nachylenie dochodziło miejscami do 13%. Bez pośpiechu i bez nadmiernego wysiłku wyjechałem na górę. Pamiętam czasy, gdy po tym podjeździe musiałem zatrzymywać się na chwilę przy ZOO, aby odpocząć. To fajne uczucie, gdy po latach systematycznego uprawiania kolarskiej pasji widać efekty. Ostatnia część trasy, czyli dojazd z Lasku Wolskiego do domu był już łatwy, szybki i przyjemny.

Nieco zmarznięty, bo koszulka z krótkim rękawem nie była dzisiaj dobrym pomysłem, ale mimo tego zaopatrzony w sporą dawkę endorfin, które wydzielały się dzisiaj szczególnie intensywnie, wróciłem do domu. Pomimo radości jaką czerpię z mojej pasji, lubię wracać do miejsca, gdzie ktoś na mnie czeka. Zwłaszcza teraz, gdy po kilku raczej trudnych latach, nadszedł czas zmian.

No, a poza tym… zmiksowane z jogurtem naturalnym jabłko, albo banan, albo brzoskwinia są absolutnie rewelacyjne.


Kolejny zachód słońca do kolekcji...
Kolejny zachód słońca do kolekcji...



Krzywda

Środa, 5 września 2012 • Komentarze: 0

Aktywność
2 79 362
Data
5 września 2012
Śr. 16:45 17:29
Rower
Giant XTC
2 51 246
Kalorie
282kcal
Czas
0:42:38
112
1590
0:07 0:05 0:00
Dystans
16.72km
112
1594
2.82 2.52
Prędkość
23.54km/h
74
1075
21.7 25.5 37.1
Kadencja
78rpm
104
Tętno
134bpm
155
Przewyższenia
77m
112
1274
       240
Nachylenie
+ 2.7% - 3.1%
+ 5.0 - 3.0
Temperatura
25.5°C
25.0 26.0

To nie tak miało wyglądać. Na dzisiejsze popołudnie zaplanowałem sobie trasę w GPS, zamierzając odwiedzić tereny położone na północny wschód od miasta. Zjadłem obiad, spakowałem się, przebrałem i nie tracąc czasu, bo przecież zmierzch zapada coraz wcześniej, wyruszyłem w drogę.

Na początek planowałem dojazd do Nowej Huty, ale nie najkrótszą drogą, lecz troszeczkę naokoło. Pojechałem więc w stronę Płaszowa, a następnie skręciłem w Powstańców Wielkopolskich i… gdybym wybrał krótszą drogę, zapewne zrealizowałbym swoje dzisiejsze plany. Jadąc ścieżką rowerową nie zauważyłem , że wśród wielu leżących na niej (sic!) różnych śmieci, jest niewielki fragment rozbitej butelki, której żywot zakończył w tym miejscu zapewne jakiś menel, wracając po nocnej libacji z nieodległych Bagrów. Usłyszałem charakterystyczne chrupnięcie i po chwili zostałem spryskany kropelkami zielonej cieczy. Bynajmniej nie był to absynt, ale… uszczelniacz do opon. Zatrzymałem się, aby ocenić straty. Przednia opona była rozcięta, tylna wydawała się w porządku. Teoretycznie mogłem jechać dalej, bo rozcięcie zostało zatkane przez uszczelniacz „Slime”, który kolejny raz się sprawdził. Zdecydowałem się jednak, że wrócę do domu. Pomimo uszczelnienia, uciskanie opony w miejscu przebicia powodowało, że otwór nieco się powiększał i kolejna porcja uszczelniacza wystrzeliwała w powietrze. Czekało mnie kilkadziesiąt kilometrów jazdy i nie chciałem ryzykować. Zawróciłem więc nieopodal ulicy – nomen omen – Krzywda.

Nie mogę jednak powiedzieć, że popołudnie było zmarnowane. Ponieważ wcześniej wróciłem do domu, mogłem z mniejszym niż zwykle poślizgiem oglądnąć kolejny etap wyścigu Veulta a Espana. Było warto. Alberto Contador, który wydawał się murowanym kandydatem do zajęcia… drugiego miejsca w klasyfikacji generalnej, na kilkadziesiąt kilometrów przed metą popisał się skuteczną ucieczką i zwyciężył, stając się jednocześnie nowym liderem.

Kolejny raz, niczym bumerang rzucony w przestrzeń myśli, powraca pomysł, aby kupić szosówkę…