Lato się kończy, dni są coraz krótsze i moje przejażdżki rowerowe w tygodniu zaczęły pachnieć rutyną. Jeżdżąc głównie po mieście lub jego najbliższych okolicach, chcąc nie chcąc, często odwiedzam te same miejsca, pokonuję te same trasy, mierzę się z tymi samymi podjazdami. Na ciekawsze trasy pozostają weekendy.
Po niedawnej wyprawie do Jamnej, gdzie najtrudniejszy podjazd miał ponad półtora kilometra długości, a jego średnie nachylenie przekraczało 10%, znowu zatęskniłem za nieco trudniejszymi trasami. Trudniejszymi, czyli takimi, których profil nie pozwala zapaść w swoistą formę letargu, czyli monotonnego pedałowania w drodze do celu. Szukając nowych wyzwań, znalazłem w necie opis trasy na górę Chełm w Myślenicach. Wizja ponad siedmiokilometrowego podjazdu o średnim nachyleniu około 6% tak mocno mnie poruszyła, że już po kilkudziesięciu minutach miałem gotowy plan wyprawy. Jednak pokonanie wspomnianego podjazdu to w najlepszym razie tylko połowa sukcesu. Plan obejmował także dojazd do Myślenic i powrót do Krakowa, co biorąc pod uwagę rzeźbę terenu, już samo w sobie było ambitnym zamierzeniem. Pozostało tylko poczekać na dogodny moment, czyli na weekend, a konkretnie na niedzielę, która w Małopolsce miała być bezdeszczowa i ciepła.
Wyruszyłem tuż przed czternastą. Świeciło słońce, niebo było nieco zachmurzone, wiatr bardzo delikatny, a temperatura wynosiła około 23 °C. Warunki idealne do jazdy. Od razu pojechałem na południe. Pierwszy rozgrzewkowy podjazd miałem oczywiście w Kosocicach. Ten fragment trasy pokonywałem już wielokrotnie. Potem czekał na mnie szybki zjazd, a po kilku kilometrach rozpocząłem kolejny podjazd. Najpierw do Wrząsowic, a po nich do Świątnik Górnych. Nazwa tej miejscowości bynajmniej nie jest przejawem ironii, co w połączeniu z aktywnością słońca, które mocno operowało na odkrytych odcinkach dróg, przełożyło się na pierwsze wylane poty. Ja jednak wcześniej postanowiłem sobie, że biorąc pod uwagę trudy zaplanowanej trasy, będę jechał spokojnie i pokonywał podjazdy na miękkich przełożeniach. Żadnych szaleństw, nadmiernego forsowania, czy próby bicia rekordów życiowych. Przyjęta taktyka okazała się ze wszech miar słuszna już po pięciu kilometrach za Świątnikami Górnymi. W okolicach Sieprawia droga wznosiła się ostro w górę, a nachylenie dochodziło miejscami do 13%. Po minięciu Zawady i Polanki dotarłem wreszcie do Myślenic. Minąłem rozkopane centrum miasta, przejechałem przez most na Rabie i jadąc ulicą Parkową dotarłem do ulicy Leśnej. Zatrzymałem się na chwilę, by zmniejszyć wagę plecaka poprzez skonsumowanie dwóch bananów i aby zebrać siły na główną atrakcję tego dnia, czyli wyjazd na górę Chełm.
W rzeczywistości Chełm wcale nie jest najwyższym punktem trasy. Kilometr wcześniej znajduje się Wierch Stróża, który jest jakieś 30 metrów wyższy. Rozpocząłem wspinaczkę. I tutaj niespodzianka. Wspomniany na początku podjazd pod Jamną rozpoczyna się niczym film Hitchcocka od trzęsienia ziemi, czyli 17-to procentowym nachyleniem, a potem napięcie rośnie. Podjazd pod Chełm rozpoczął się w miarę spokojnie od 6%. Potem nachylenie nieco rosło, ale przez pierwsze półtora kilometra rzadko kiedy przekraczało 8%. Ponadto zdarzały się spore odcinki, gdzie spokojnie mogłem złapać oddech, a nawet zrezygnować z bardzo miękkich przełożeń. Kolejne dwa i pół kilometra były chyba najtrudniejsze. Na jednym z odcinków nachylenie sięgnęło 15%, a potem były jeszcze fragmenty 11-to i 10-cio procentowe. Jednak pomiędzy nimi był mniej strome fragmenty, które pozwalały na regenerację sił. Na wysokości 553 metrów dotarłem do wioski, która, jak mi się zdaje, jest obecnie dzielnicą Myślenic. Kilkaset metrów wypłaszczenia uspokoiło mój oddech i mogłem rozpocząć kolejny etap wspinaczki. Przede mną było półtora kilometra podjazdu pod Wierch Stróża – najwyższy punkt trasy. Podjazd rozpoczął się łagodnie, ale już wkrótce musiałem zmierzyć się z 12-to, a potem z 13-to procentowym nachyleniem. Potem było nieco łagodniej, a tuż przed szczytem podjazd był już symboliczny. Po osiągnięciu najwyższego punktu, do celu pozostał jedynie kilometr szybkiego zjazdu, zakończony niewielkim podjazdem pod Chełm. A więc udało się!
Zatrzymałem się na nieco dłuższy postój, aby podziwiać z góry panoramę najbliższych okolic. Zjadłem kolejnego banana, uzupełniłem płyny. Nadszedł czas powrotu, a to oznaczało kilka kilometrów szybkiego zjazdu. Najpierw jednak musiałem kolejny raz wyjechać na Wierch Stróża, ale potem droga biegła już wyłącznie w dół. Szybko zawitałem ponownie w Myślenicach. Tym razem nie zamierzałem jechać przez centrum miasta, ale skierowałem się nieco bardziej na wschód. Droga powrotna także nie należała do płaskich i monotonnych. Zaraz za Myślenicami musiałem wspinać się do miejscowości Borzęta. Potem zjazd i kolejny podjazd, tym razem do Brzączowic. Tam skręciłem na północ, by po kilku kilometrach spokojnej jazdy zmierzyć się z kolejnym wzniesieniem w miejscowości Gorzków. Następnie długi odprężający zjazd. Przejechałem przez Koźmice Wielkie i skręciłem w stronę Sygneczowa. I znów podjazd. Na dzień dobry 13%. Za Sygneczowem wjechałem do Wieliczki. Jeszcze tylko jeden krótki, acz treściwy podjazd ulicą Łany, a potem spokojne trzy kilometry dojazdu do domu.
Pełen wrażeń wróciłem do domu. Byłem szczególnie zadowolony, bo dzisiejsza trasa na pewno nie należała do łatwych. Już przewyższenia na drodze do Myślenic były zdecydowanie większe od tych, które pokonuję na co dzień. A przecież była jeszcze droga powrotna, a wcześniej gwóźdź programu, czyli wyjazd na górę Chełm. Podjazd, którego na początku trochę się obawiałem, okazał się niezbyt trudny. Tylko jeden, może dwa jego fragmenty były bardziej wymagające. Jedynym wyzwaniem okazała się długość. Na co dzień nie zdarzają mi się siedmiokilometrowe podjazdy.
Czas szukać kolejnych wyzwań, ciekawych tras, rowerowych przygód…
Droga w okolicach Wierchu Stróża
Widok z góry Chełm
Myślenice widziane z góry Chełm
Prywatne obserwatorium?
Dodaj komentarz...