Pomimo tego, że Boże Narodzenie jest najbardziej rodzinnym ze świąt, od dawna marzyłem, aby do wigilijnego stołu zasiąść u siebie w domu. Długo czekałem i wiele w moim życiu musiało się wydarzyć, aby rok temu zrealizować wreszcie to marzenie. Mam nadzieję, że zapoczątkowałem w ten sposób nową tradycję, bo w tym roku było podobnie. Przygotowanie świąt wiązało się ze spędzeniem większej ilości czasu na zakupach oraz w kuchni, gdzie między innymi musiałem walczyć z karpiem, który jakimś cudem przeżył wykonanie wyroku śmierci w sklepie i cudownie ożył w kuchennym zlewie…
Czy w tym wszystkim jest miejsce na rowerową pasję? Oczywiście. Na przykład, można pod choinką znaleźć jakiś rowerowy gadżet, albo przy wieczornej lampce czerwonego wina snuć plany rowerowych eskapad na kolejny rok. Można też wyskoczyć z domu na jakąś przejażdżkę, co jest dobrym pomysłem, bo w święta chyba każdy pozwala sobie na zaaplikowanie większej niż zwykle dawki kalorii.
Czego jak czego, ale pod koniec grudnia nie spodziewałem się kilkunastu stopni powyżej zera. W związku z tym mogłem jeszcze raz w tym roku wykorzystać mój podstawowy rower. To nie wszystko. Kominiarka i zimowa kurtka także pozostały w domu. Wystarczyła mała czapeczka pod kask i ocieplana bluza. I tylko jedna rzecz psuła mi nieco humor. Mocno wiało. Na tyle mocno, że spotkany sąsiad spojrzał na mnie tak wymownie, iż miałem wrażenie, że widzi we mnie kamikadze, który właśnie udaje się w swój ostatni lot. Coś było na rzeczy, bo gdy jechałem pod wiatr, prędkość spadała miejscami do kilkunastu kilometrów na godzinę. A gdy wiatr miałem z boku, to każdy jego podmuch wytrącał mnie z właściwego kierunku jazdy. Za to kiedy wiało z tyłu, to… aż chciało się śpiewać kolędy z radości…
Trasa w 90% była powieleniem poprzedniej wycieczki. Zmieniłem tylko końcówkę i odważyłem się pojechać ulicą Wielicką. Ruch był niewielki, więc wydawało mi się, że spokojnie i bezpiecznie dotrę do celu. Do celu owszem dotarłem, ale nie mogę powiedzieć, że spokojnie i bezpiecznie, albowiem nie wziąłem pod uwagę, że w świąteczny dzień na drogach jest wielu niedzielnych kierowców. Dzielą się oni z grubsza na trzy grupy: kierowców cwaniaków, którzy zachowują dwudziestocentymetrowy odstęp bezpieczeństwa od wyprzedzanego rowerzysty, kierowców ostrożnych, którzy zachowują trzymetrowy odstęp i kierowców cieni, którzy w ogóle nie wyprzedzają, tylko jadą za tobą, czekając, aż sam zjedziesz z drogi.
Ponieważ w święta jest zwyczaj składać sobie życzenia, przyłączę się do tej tradycji, życząc Wam wszystkim dużo zdrowia, szczęścia i świętego spokoju, o który coraz trudniej w dzisiejszych czasach. Opieki Bożej także Wam życzę, a jeśli ktoś w Boga nie wierzy, to tym bardziej mu tego właśnie życzę. No i oczywiście wielu udanych rowerowych eskapad, bo to w końcu blog rowerowy.
Dodaj komentarz...