Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Pożegnanie roku

Środa, 31 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
10 124 648
Data
31 grudnia 2014
Śr. 11:08 13:09
Rower
Giant Boulder
10 49 222
Kalorie
1008kcal
Czas
1:55:44
106
1014
0:17 0:15 0:00
Dystans
42.85km
116
1132
5.86 6.30
Prędkość
22.22km/h
122
1207
19.9 24.1 35.7
Kadencja
86rpm
111
Tętno
146bpm
163
Przewyższenia
203m
102
1096
       251
Nachylenie
+ 3.5% - 3.0%
+ 9.0 - 5.0
Temperatura
- 2.8°C
- 5.0 0.0

Ostatni dzień roku. A przecież dopiero co witałem go radośnie, odliczając każdy dzień, który dzielił mnie od wiosny i pierwszej w życiu przejażdżki na rowerze szosowym. Minęła wiosna, przeminęło lato, jesień też odeszła w zapomnienie. Nadeszła zima, a wraz z nią czas, gdy spada ostatnia kartka z kalendarza. Koniec roku. Echa zdarzeń zamknięte cembrowiną studni wspomnień. Cegiełki nowych doświadczeń dołożone do budowli zwanej doświadczeniem życiowym.

Piękna dziś pogoda. Słońce jakby chciało złożyć złotą pieczęć na wrotach minionego czasu, by – zanim zamkną się na zawsze – powiedzieć, że był dobry. W retrospekcji zdarzeń znajduję lata prób i doświadczeń. Ale miniony rok był naprawdę dobry. Szukając w pamięci smutnych chwil, nie znajduję ich. Dziękuję Bogu, że błogosławił każdy mój dzień, każdy dzień tych, których kocham, moich najbliższych. Dzisiejsza przejażdżka stała się więc swoistą modlitwą w świątyni ozdobionej skrzącymi się iskierkami mrozu, z puszystym dywanem śniegu, zwieńczonej błękitnym sklepieniem nieskończoności…


2014 w kalejdoskopie
2014 w kalejdoskopie



Zima

Niedziela, 28 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
9 123 647
Data
28 grudnia 2014
Niedz. 12:05 13:56
Rower
Giant Boulder
9 48 221
Kalorie
868kcal
Czas
1:44:34
116
1134
0:14 0:13 0:00
Dystans
37.08km
122
1237
4.93 4.68
Prędkość
21.29km/h
124
1251
20.0 21.3 36.4
Kadencja
83rpm
111
Tętno
142bpm
183
Przewyższenia
158m
120
1234
       239
Nachylenie
+ 3.2% - 3.5%
+ 6.0 - 5.0
Temperatura
- 4.5°C
- 5.0 - 3.0

Nadeszła prawdziwa zima. Nie powiem, żebym był szczęśliwy z tego powodu, ale pewnie są tacy, którzy cieszą się co niemiara, bo wreszcie będą mogli wyskoczyć na narty. Ja nie jeżdżę ani na nartach, ani na łyżwach, ani na niczym innym, co wymaga mrozu lub śniegu. Ja lubię jeździć na rowerze i koniec kropka. Zima mi w tym nie przeszkodzi!

Przytaszczyłem więc zimowy rower z piwnicy i z mocnym postanowieniem naoliwienia łańcucha, zamocowałem go na stojaku serwisowym. Kręcąc tylnym kołem zauważyłem, że jest nieco, a nawet bardziej niż nieco, scentrowane. Przyjrzałem się dokładnie i szybko znalazłem przyczynę. Pęknięta szprycha. I to nie byle jaka szprycha, ale szprycha z górnej półki: Sapim Race Black. Przypomniałem sobie, że podczas poprzedniej przejażdżki usłyszałem „brzdęknięcie” w okolicach tylnego koła. Nie zwróciłem na to specjalnej uwagi, bo pomyślałem, że po prostu na coś wjechałem. Rower jechał dalej, nic szczególnego się nie działo.

Zanim więc wyruszyłem na dzisiejszą przejażdżkę, musiałem wymienić szprychę, co chwilę trwało. Potem było już łatwo. Szybko się ubrałem stosownie do panujących warunków i wyszedłem przed dom. Odprowadzony pełnym politowania wzrokiem sąsiadów, wyruszyłem przed siebie. Było zimno, ale bez przesady. Przez pierwsze kilometry przyzwyczajałem się do nowych warunków. Nie było to trudne, bo ulice zostały odśnieżone. Coś mnie jednak podkusiło, aby przejechać przez teren PKP Cargo. Tam niestety droga była w dziewiczym, zimowym stanie, a koleiny pozostawione przez samochody pokryte były sporą warstwą lodu. Ujechałem jakieś dwieście metrów, zanim stwierdziłem, że to nie ma najmniejszego sensu. To nie była jazda, ale ciągłe ratowanie się przed upadkiem. Zawróciłem więc, dojechałem do głównej drogi i pojechałem w stronę centrum miasta.

Główne ulice były odśnieżone, co gwarantowało bezpieczną jazdę. Większość ścieżek rowerowych także była odśnieżona, co dobrze świadczy o władzach miasta. Mróz początkowo nie przeszkadzał w jeździe, ale wiatr potęgował uczucie chłodu i później zaczęły mi marznąć stopy i dłonie. Poradziłem sobie, poruszając palcami i rozgrzewając się w ten sposób. Spotkałem kilku rowerzystów. Bywało lepiej, ale to pierwsze mroźne dni, więc bractwo musi się pewnie przyzwyczaić do nowych warunków. Mimo, że królowała szarość i ponurość, a pokryte grubą warstwą chmur niebo zdawało się w każdej chwili sypnąć śniegiem, jazda sprawiła mi dużą przyjemność, zgodnie z hasłem: „im gorzej, tym lepiej”. Dystans może nie był zbyt okazały, ale w tych warunkach był całkiem przyzwoity.



Świąteczne zapachy

Środa, 24 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
8 122 646
Data
24 grudnia 2014
Śr. 11:12 13:02
Rower
Giant Boulder
8 47 220
Kalorie
932kcal
Czas
1:45:51
114
1125
0:11 0:11 0:00
Dystans
43.18km
113
1125
4.14 4.55
Prędkość
24.48km/h
104
962
20.9 24.4 42.4
Kadencja
89rpm
113
Tętno
147bpm
184
Przewyższenia
166m
116
1213
       246
Nachylenie
+ 4.0% - 3.5%
+ 6.0 - 4.0
Temperatura
11.3°C
10.0 12.0

Idąc po schodach, chcąc nie chcąc zaliczyłem degustację zapachową wigilijnych potraw, które już od rana warzyli moi sąsiedzi. Ja jednak pozwoliłem sobie odłożyć świąteczne kucharzenia na nieco później, a pogodne przedpołudnie wykorzystać na krótki, rowerowy, przedświąteczny rekonesans krakowskich ulic. Poruszałem się za zmienną prędkością, bo kolejny raz bardzo mocno wiało. I chyba coś niedobrego wisiało w powietrzu, bo tylu stłuczek co dzisiaj, dawno już nie widziałem. Czyżby przedświąteczne rozkojarzenie? Musiałem więc uważać, aby tradycyjnie pogrążony we własnych myślach, nie popełnić jakiegoś głupiego błędu. Nie jeździłem zbyt długo, bo przecież i ja musiałem zakasać rękawy i pomóc w przygotowaniu tej jedynej w swoim rodzaju wieczerzy. Wróciłem więc, aby uzupełnić kolekcję wspomnianych na początku, świątecznych zapachów.


Wesołych Świąt!
Wesołych Świąt!



Wichrowo

Sobota, 20 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
7 121 645
Data
20 grudnia 2014
Sob. 11:27 13:46
Rower
Giant Boulder
7 46 219
Kalorie
1096kcal
Czas
2:14:25
79
768
0:22 0:17 0:00
Dystans
51.29km
97
934
7.60 7.55
Prędkość
22.89km/h
119
1164
19.9 25.6 42.7
Kadencja
88rpm
112
Tętno
141bpm
164
Przewyższenia
273m
86
898
       252
Nachylenie
+ 3.6% - 3.4%
+ 6.0 - 7.0
Temperatura
7.9°C
7.0 10.0

W sobotę obudziło mnie piękne słońce i niebieskie niebo. Przypominam, że to wyjątek o tej porze roku w Krakowie. Skierowałem swój zaspany jeszcze wzrok za okno. Szybko płynące chmury i dziki taniec koron drzew uświadomiły mi, że jeśli zamierzam wybrać się na rower, to lekko nie będzie. Proces decyzyjny rozpoczął się od mocnej kawy, której zapach i smak powoli przywrócił moje ciało i ducha do stanu pozwalającego sprawnie określić, jak się nazywam i co ja tutaj robię. Co tu będę tak sam siedział – pomyślałem, wybierając w ten sposób zmierzenie się z nieokiełznanymi siłami natury. Jeszcze tylko lekkie śniadanie, szybkie doprowadzenie mieszkania do stanu użyteczności i byłem gotowy. Nawiasem mówiąc, muszę kiedyś rozwinąć temat doprowadzania mieszkania w sobotę do stanu użyteczności, ponieważ mam w tym zakresie bogatą wiedzę socjologiczno-psychologiczną, bazującą na własnych, na szczęście minionych, doświadczeniach.

Dosiadłszy roweru i uruchomiwszy wszystkie elektroniczne gadżety, ruszyłem przed siebie. Na początku było fajnie, bo ledwie zakręciłem korbą, a już jechałem z prędkością 30 km/h. Czar prysł, gdy po kilku kilometrach wybrałem nieznaną sobie drogę, która okazała się ślepa i musiałem zawrócić. Nie dość, że musiałem jechać pod górę, to jeszcze zostałem zmuszony do „zakumplowania” się z wiaterkiem, który radośnie powiewał sobie dokładnie z tego kierunku, w którym jechałem. A powiewał sobie całkiem ochoczo. Łańcuch wędrował więc na coraz to większe zębatki kasety, a w końcu – o zgrozo – zostałem zmuszony do użycia środkowej tarczy w moim, trochę już passe, Deore XT. Gdy już naprawiłem swój nawigacyjny błąd, było trochę lepiej, bo przez jakiś czas wiało mi z boku, co do końca też nie było przyjemne, bo tor mojej jazdy przypominał ścieżkę poruszania się statystycznego Polaka, legitymującego się mocno podstawowym wykształceniem, usiłującego wrócić nad ranem do domu w dniu popularnych imienin.

Historia dzisiejszej przejażdżki jest w zasadzie powtórzeniem wielu serii: pod wiatr, z wiatrem, boczny wiatr. A więc raz jechałem naprawdę szybko, by za chwilę zwolnić do wstydliwej prędkości i ledwie wyprzedzać ślimaki taszczące swoje domki gdzieś tam w gęstwinie nieświeżej trawy. Cierpliwość jest wszakże drogą do sukcesu. Metr za metrem ciągnąłem więc cały swój rowerowy dobytek w stronę miejsca zamieszkania, co rusz utrudniając sobie zadanie, poprzez wybieranie coraz to innych dróg, które miast przybliżać, oddalały mnie od celu. A wszystko przez to, że w mym umyśle pojawiła się myśl, aby już dzisiaj dobić do 9000 kilometrów przejechanych w tym roku. Jak już się pojawiła, to ja, człek słaby i ułomny, nie dałem rady jej pokonać i pokornie poddawszy się, parłem przed siebie. A wiatr z każdą chwilą się wzmagał i miałem wrażenie, że jadę z zaciśniętymi hamulcami. Na szczęście cel był już blisko.



Byle dalej od zgiełku

Czwartek, 18 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
6 120 644
Data
18 grudnia 2014
Czw. 16:24 19:04
Rower
Giant Boulder
6 45 218
Kalorie
1272kcal
Czas
2:31:48
57
581
0:21 0:19 2:40
Dystans
62.25km
73
643
7.88 8.68
Prędkość
24.60km/h
102
942
21.7 26.7 35.7
Kadencja
88rpm
112
Tętno
143bpm
192
Przewyższenia
249m
92
961
       262
Nachylenie
+ 3.2% - 2.9%
+ 9.0 - 6.0
Temperatura
6.6°C
5.0 8.0

Zostało już tylko kilka dni do świąt. Moc kolorowych światełek, choinek, Mikołajów, aniołków i… anielic (mamy równouprawnienie) opanowały miejskie krajobrazy. Zatłoczone parkingi przed centrami handlowymi i zakorkowane ulice. Czyżby taki miał być współczesny klimat tych kilku najpiękniejszych dni w roku? I nie mam bynajmniej na myśli braku śniegu, chociaż jest go pod dostatkiem w obrazach z mojego dzieciństwa. Brakuje mi odniesień do duchowego wymiaru Świąt Bożego Narodzenia. Przecież to jest najważniejsze, a nie festiwal konsumpcyjnej próżności. Czasem odnoszę wrażenie, że święta są już tylko wielkim jarmarkiem, stworzonym przez specjalistów od marketingu, omotanych żądzą pieniądza. Jakże łatwo w tym czasie przekonać nieprzekonanych, że potrzebują tego, co niepotrzebne. A może nie mam racji? Może to mój, zachowany we wspomnieniach obraz świąt jest fałszywy?

Dzisiaj szybko uciekłem od miejskiego zgiełku, wybierając bardziej odległe, spokojne miejsca, gdzie mogłem bezpiecznie uciec do mojego świata.



Dobra strona Aleksandry

Niedziela, 14 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
5 119 643
Data
14 grudnia 2014
Niedz. 11:39 14:07
Rower
Giant Boulder
5 44 217
Kalorie
1245kcal
Czas
2:18:13
74
716
0:28 0:18 0:00
Dystans
57.63km
83
746
10.19 8.73
Prędkość
25.02km/h
95
869
21.8 27.9 48.0
Kadencja
90rpm
115
Tętno
149bpm
188
Przewyższenia
317m
76
782
       276
Nachylenie
+ 3.1% - 3.6%
+ 6.0 - 8.0
Temperatura
10.2°C
8.0 11.0

Słońce! Tego mi było trzeba! Po wielu szarych, ponurych dniach, stała się jasność. A w jesienno-zimowym Krakowie to prawdziwa rzadkość. Kiedyś w Grodzie Kraka rządził smok, a teraz rządzi smog. Musiał jednak uznać wyższość Aleksandry, która – jak każda kobieta – pokazała, kto tu rządzi i przegoniła truciciela znad miasta. Przynajmniej na jakiś czas.

Jechało mi się więc nadspodziewanie lekko. A zacząłem od dojazdu do skrzyżowania ulic Wielickiej i Malborskiej. Pojawiła się tam niedawno nowa droga dla rowerów. Kto wie, może doczekam czasów, gdy będę mógł bezpiecznie dojechać do centrum miasta spod samego domu? Brakuje jeszcze jakichś 4 km… Pojechałem na Zabłocie, a potem przejechałem mostem Kotlarskim na drugi brzeg Wisły. Przejechałem przez Rondo Grzegórzeckie, Rondo Mogilskie i dotarłem do ulicy Rakowickiej. Ulica Prandoty, krótki mariaż z Aleją 29 Listopada i już byłem Kamiennej. Tam zazwyczaj trafiam na zamknięty przejazd kolejowy, na którym onegdaj straciłem jeden z moich wypasionych liczników. Dzisiaj jednak było cicho i spokojnie, nie przejeżdżał żaden Pendolino, ani inny pociąg. Bez przeszkód dotarłem więc do Wrocławskiej.

Wrocławska, Łokietka, Batalionu Skała i już byłem przy Opolskiej. Słońce nadal świeciło, wiatr był symboliczny, a energia mnie rozpierała. Pojechałem więc dalej na północ, aż do ulicy Gaik, remontowanej od „wieków” i teoretycznie wciąż zamkniętej dla ruchu. Okazało się, że to ściema, bo można spokojnie i bezpiecznie przejechać po nowej nawierzchni. Nowej do… pewnego momentu. Ostatni kilometr jest nadal stary i dziurawy. Dojechałem do ulicy Ojcowskiej, a później do ulicy o mało romantycznej nazwie Na Polach. W końcu pojawiłem się na ulicy Pasternik i najpierw zjechałem do Rząski, a potem do ulicy Balickiej.

Pomyślałem, że dojadę do ronda przy ulicy Chełmskiej, co okazało się nieco skomplikowane, bo rozbudowa linii kolejowej do Balic spowodowała, że zniknął – czasowo – przejazd kolejowy. Musiałem więc ująć rower w swe dłonie i pokonać przeszkodę pieszo. Potem było już „z górki”, chociaż nie dosłownie. Aleję Kasztanową pokonałem w aerodynamicznym cieniu autobusu. Przejechałem przez Park Decjusza i kontynuowałem wspinaczkę ulicą Jodłową. Podjazdy mają tę cudowną cechę, że kiedyś się kończą, a po nich następuje zjazd. Zjechałem więc do ulicy Księcia Józefa i „wskoczyłem” na wały wiślane, którymi dotarłem do Mostu Zwierzynieckiego.

A potem? A potem była już rutyna, czyli ścieżka wzdłuż Wisły, Zabłocie, Klimeckiego, Kuklińskiego, Lipska, Surzyckiego, Rybitwy, Botewa, Półłanki. Jeszcze chwila i byłem w domu, gdzie musiałem uzupełnić płyny… dużo płynów… bardzo dużo płynów. Nie przewidziałem, że będzie aż tak ciepło i nie zabrałem bidonu.



Przerwane życie

Czwartek, 11 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
4 118 642
Data
11 grudnia 2014
Czw. 16:41 19:03
Rower
Giant Boulder
4 43 216
Kalorie
1103kcal
Czas
2:09:31
86
838
0:15 0:14 2:22
Dystans
51.32km
96
932
5.30 6.18
Prędkość
23.78km/h
114
1056
20.2 25.8 38.2
Kadencja
87rpm
121
Tętno
144bpm
191
Przewyższenia
189m
104
1143
       240
Nachylenie
+ 3.6% - 3.1%
+ 7.0 - 5.0
Temperatura
2.7°C
1.0 4.0

Nie przesadzę, jeśli powiem, że wstrząsnęła mną wczorajsza śmierć rowerzysty w Pabianicach. Zamiast „śmierć” właściwszym słowem byłoby „morderstwo”. Brutalne, bezwzględne i jednocześnie tak przerażająco bezsensowne. Wciąż mam w oczach ten obraz. Klamkomanetki odgięte na bok, niczym ręce rozłożone w ostatniej, bezsilnej próbie ratunku. Złamana obręcz zastygłego w bezruchu koła. Bidon, który już nigdy nie ugasi pragnienia. A obok zimny dotyk czarnego plastiku, niczym anioł śmierci lub potterowski dementor, kryje w sobie opadły liść życia. Okrywa go szczelnie, chroniąc przed wzrokiem gapiów i przed światem. Widzę tylko wystający but. Rowerowy. Profesjonalny. A więc dla tego młodego człowieka rower był czymś więcej, niż tylko środkiem transportu. Być może był sposobem na życie, pasją, radością, odskocznią od banalnej codzienności? A może ten ktoś też skrupulatnie liczył przebyte kilometry, planował przyszłe eskapady, wśród znajomych uchodził za rowerowego – w dobrym tego słowa znaczeniu – maniaka? Może prowadził bloga?

Jak każdy, kto słyszał o tej tragedii, zadałem sobie proste pytanie: dlaczego zginął? Dlaczego został wepchnięty pod jadący autobus? Przeraziła mnie pierwsza odpowiedź, która przyszła mi do głowy. Bo być może wcześniej doszło do słownej utarczki pomiędzy nim, a mordercami. Może go wyprzedzili nie zachowując bezpiecznego odstępu, a on machnął ręką w geście dezaprobaty, a to wystarczyło, aby zapalić krótki lont agresji? A przecież półtora tygodnia temu ja sam znalazłem się właśnie w takiej sytuacji (pisałem o tym 30 listopada). Ktoś mnie wyprzedził, ja zdenerwowany machnąłem ręką, on zajechał mi drogę i zaczął mnie wyzywać, a ja – człek nerwowy – nie pozostałem mu dłużny. On na szczęście nie przekroczył granicy słów, dwóch mężczyzn w Pabianicach przekroczyło ją nieodwracalnie. Nie wiem, czy tak właśnie było, ale tak właśnie mogło być. To dla mnie nauczka, aby powtrzymać nerwy na wodzy, bo posiadanie racji i bycie martwym dla nikogo nie jest pocieszeniem. Z dzieciństwa pamiętam zdjęcie w książce Witolda Rychtera „Doświadczony kierowca radzi”, na którym widać nagrobek z napisem: „tu leży ten, co miał pierwszeństwo przejazdu”. To chyba dobra analogia.

Jeżdżąc na rowerze ufam Bogu, że uchroni mnie nie tylko od takich przypadków, ale w ogóle od wszystkich niebezpieczeństw. Nie wystarczy mieć oczu dookoła głowy, ponadprzeciętnej wyobraźni, genialnych umiejętności, dobrego zdrowia. Trzeba jeszcze mieć Anioła Stróża, który sprawi, że nie będzie mnie w niewłaściwym miejscu o niewłaściwym czasie. Dlatego nigdy nie wkurzam się, gdy niespodziewanie złapię gumę, gdy droga, którą chciałem jechać jest zamknięta, gdy coś niespodziewanego zatrzyma mnie w pracy lub w domu, burząc w ten sposób misternie ułożony plan dnia. Nigdy nie wiem, czy Opatrzność właśnie w ten sposób, zmieniając moje rowerowe statystki, nie uratowała mi życia.

To przemyślenia z mojej dzisiejszej, bardziej ostrożnej, spokojniejszej i wolniejszej niż zwykle, przejażdżki po krakowskich ulicach i rowerowych szlakach.


Wawel w grudniowy wieczór
Wawel w grudniowy wieczór



W wigilię wspomnień

Wtorek, 9 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
3 117 641
Data
9 grudnia 2014
Wt. 16:35 18:49
Rower
Giant Boulder
3 42 215
Kalorie
1102kcal
Czas
2:08:22
88
848
0:21 0:19 2:14
Dystans
50.72km
102
961
7.17 7.99
Prędkość
23.72km/h
116
1063
20.4 25.2 37.3
Kadencja
85rpm
114
Tętno
145bpm
188
Przewyższenia
240m
97
989
       256
Nachylenie
+ 3.3% - 3.1%
+ 8.0 - 7.0
Temperatura
0.6°C
- 1.0 2.0

Przeważnie nie potrafimy od razu rozszyfrować przekazu ukrytego w splocie przykrych, czy wręcz dramatycznych zdarzeń. Bo czy można dostrzec piękno, gdy wali się cały świat, a misternie utkany plan życia pruje się na wietrze losu? Osiem lat temu okazało się, że budowałem zamek na piasku. Osiem lat temu stałem na jego ruinach, nie potrafiąc odnaleźć niczego pozytywnego wśród powalonych murów. Życie bywa przewrotne. Dzisiaj wiem, że coś, co wydawało się końcem, w rzeczywistości stało się początkiem czegoś nowego, spełnieniem najskrytszych marzeń i pragnień. A więc ten najgorszy dzień życia okazał się dniem najszczęśliwszym.

Przemierzając dzisiaj krakowskie szlaki miałem sporo czasu, aby pomyśleć o życiu. Prawdę mówiąc robię to dosyć często, szukając odpowiedzi na pytania, które filozofowie zadają sobie od tysięcy lat. Jakże mnie maluczkiemu równać się z nimi? Cóż. Na szczęście nikt nie zabronił myślenia. Może to kwestia tzw. dojrzałego wieku, choć znajomi mówią, że wiekowo to może i jestem dojrzały, ale zachowaniem bynajmniej tego nie potwierdzam. Co mi tam! „Razem młodzi przyjaciele! W szczęściu wszystkiego są wszystkich cele…”



Źle

Piątek, 5 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
2 116 640
Data
5 grudnia 2014
Pt. 15:51 18:05
Rower
Giant Boulder
2 41 214
Kalorie
938kcal
Czas
1:55:31
107
1017
0:14 0:12 2:14
Dystans
43.92km
112
1105
4.82 5.15
Prędkość
22.82km/h
121
1174
20.4 24.4 35.0
Kadencja
84rpm
112
Tętno
141bpm
157
Przewyższenia
171m
113
1199
       239
Nachylenie
+ 3.5% - 3.4%
+ 5.0 - 5.0
Temperatura
- 1.9°C
- 2.0 - 1.0

Oj źle mi się dzisiaj jeździło. Może to wina powietrza, a może zimowego roweru, który jest dwa razy cięższy od szosówki, albo po prostu miałem zły dzień. Niektórzy złośliwie powiedzą, że starość nie radość. Tak czy owak, było kiepsko. Jechałem wolno, męczyłem się szybko. Trasa nie była specjalnie ekscytująca, bo świadomie i dobrowolnie wybrałem wyłącznie miejskie klimaty. Jest dopiero 5 grudnia, a szał przedświąteczny zdaje się ogarniać wszystko i wszystkich. Feeria migających światełek choinek, aniołków, Mikołajów, reniferów i Bóg wie, czego jeszcze opanowała miasta. Komercja nada wszystko. Sorry, taki mamy świat. A przecież za fasadą uśmiechów, pięknych, młodych i bogatych twarzy spozierających z bilboardów, kryją się tysiące historii ludzi, dla których to całe przedświąteczne szaleństwo jest czymś nieosiągalnym. Widzę ich codziennie. Czasem chcą odprowadzić koszyk przy hipermarkecie, czasem umyć szybę samochodu na skrzyżowaniu, a czasem po prostu siedzą na ławce w parku. Dyskretnie omijani, niezauważani niczym Harry Potter w pelerynie niewidce. Zadając sobie pytanie, dlaczego ten świat jest właśnie taki, pytam samego siebie, co zrobiłem, aby był inny? Wstydliwie odwracam twarz…


Kraków Arena wieczorem
Kraków Arena wieczorem



Wieczorem

Środa, 3 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
1 115 639
Data
3 grudnia 2014
Śr. 16:20 18:42
Rower
Giant Boulder
1 40 213
Kalorie
1071kcal
Czas
2:12:55
83
787
0:19 0:16 2:22
Dystans
53.47km
90
857
6.57 7.28
Prędkość
24.14km/h
109
1014
20.2 26.0 36.7
Kadencja
86rpm
109
Tętno
140bpm
184
Przewyższenia
244m
95
976
       266
Nachylenie
+ 3.7% - 3.4%
+ 11.0 - 10.0
Temperatura
1.8°C
1.0 3.0

Wieczorna przejażdżka po Krakowie wiodła z dala od zatłoczonych ulic. Starałem się poruszać szlakami, które dawały szansę znalezienia spokojnej zatoki dla myśli żeglujących po burzliwym oceanie umysłu. Najpierw były to okolice Rybitw. Potem musiałem szybko przejechać przez Zabłocie i dotrzeć do Wisły, by znów znaleźć się na spokojnym kursie. Pojechałem w stronę Tyńca i wróciłem do Krakowa drugim brzegiem Wisły.


Energetyczna Kładka
Bernatka
Energetyczna Kładka Bernatka