Kraków to nie południe Italii, więc zima w końcu zawitała i tutaj.
Już od paru dni zamierzałem wybrać się na pierwszą w pełni zimową przejażdżkę,
ale jakoś się nie składało. Sporo pracy w… pracy, no i budowa pierwszej
szosówki w życiu dosyć skutecznie zatrzymywały mnie w domu. Do dzisiaj.
Piski, wrzaski i inne, równie hałaśliwe formy wyrażania radości
powitały mnie, gdy wyszedłem z rowerem przed dom. Bynajmniej nie z mojego
powodu – wszakże większość ludzi widząc rowerzystę w zimie, raczej zastanawia
się nad stanem jego umysłu – ale z prostej przyczyny, iż nieopodal znajduje się
górka, z której dzieciaki zjeżdżają na sankach. Odpaliłem całą elektronikę i
włączywszy oświetlenie, ruszyłem przed siebie.
Przez pierwsze kilometry nie czułem się pewnie. To normalne podczas
pierwszej przejażdżki po śniegu. Szybko jednak przyzwyczaiłem się do nowych
warunków. Śnieg nie był zmrożony, więc nie traciłem kontroli nawet wówczas, gdy
przejeżdżałem przez jego grubszą warstwę. Trasa nie była i nie miała być
specjalnie ekscytująca. Pojechałem na Rybitwy, gdzie wskoczyłem na ścieżkę
rowerową. Ścieżka była odśnieżona tylko na niektórych fragmentach, bo zasada
usuwania śniegu w Polsce jest porażająco logiczna. Najpierw ulice, aby kierowcy
nie zrzędzili, że zima znowu zaskoczyła drogowców. Potem chodniki, bo dzięki
NFZ najbliższy wolny termin założenia gipsu na złamaną kończynę przypada w 2020
roku. A dopiero na samym końcu, jak „cóś” czasu zostanie, to być może, przy okazji,
ewentualnie, hipotetycznie, ktoś przejedzie płużkiem, czyli małym pługiem przez
rowerową ścieżkę. Ale ja to rozumiem. Naprawdę. Po pierwsze, jeśli ktoś
wychodzi w mroźną i śnieżną pogodę na rower, to musi być takim „hardcorem”, że mogąc
brnąć przez śnieg i lód popadnie w ekstazę. Po drugie, spotkałem dzisiaj „aż”
pięciu rowerzystów. Odśnieżać ścieżki dla pięciu fanatyków? Toż to ekonomicznie
nieuzasadnione! I niech nikt nie mówi, że nie mam racji. Jeśli ekonomicznie
nieuzasadnione jest zniesienie limitów na leczenie ludzi cierpiących na
nowotwór, to tym bardziej nieekonomiczne jest odśnieżanie ścieżek rowerowych
dla garstki zapaleńców. A skoro już jestem przy drażliwym temacie, to
pomyślałem sobie, że można byłoby wprowadzić limity na reanimację:
- Halo, czy to pogotowie? Moja mama straciła przytomność i nie
oddycha. Proszę przyjechać…
- Bardzo nam przykro, ale wyczerpaliśmy już limity na reanimację.
Sorry, taki mamy NFZ…
Wiem, wiem, to blog rowerowy, ale nie mogę się powstrzymać przed
tępieniem absurdów. Już nieraz pisałem, że „bareizmy” wiecznie żywe!
Na czym skończyłem? Aha, na ścieżce rowerowej na Rybitwach… Tak
więc pojechałem dalej w stronę Zabłocia. Przejechałem przez Most Kotlarski i
jadąc wzdłuż Wisły – po śniegu oczywiście – dojechałem na Salwator. Tam
przejechałem przez Most Zwierzyniecki i jadąc wzdłuż drugiego brzegu, wróciłem
na Zabłocie. Potem dojechałem do ulicy Wielickiej, skręciłem w Bieżanowską,
przejechałem przez Bieżanów i wróciłem do domu.
Dodaj komentarz...