Jakiś czas temu uświadomiłem sobie ze sporym zdziwieniem, że
jeszcze nigdy nie przejechałem przez wszystkie krakowskie mosty jednego dnia.
Oczywiście mam na myśli mosty łączące dwa brzegi Wisły. Dzisiaj postanowiłem
spróbować nadrobić tę ewidentną zaległość w rowerowych eskapadach, chociaż
wziąwszy pod uwagę porę roku i szybko zapadający zmierzch, liczyłem się z tym,
że przejażdżka może być jedynie przymiarką do właściwego przedsięwzięcia.
Wyruszyłem przed siedemnastą, co oznaczało, że większość trasy
będę pokonywał w ciemności. Założyłem sobie, że przez każdy most będę
przejeżdżał wyłącznie jeden raz, co oznaczało, że ich liczba musi być parzysta,
abym w końcu znalazł się na właściwym brzegu rzeki. Sprawa z pozoru wydawała
się łatwa, ponieważ w granicach administracyjnych Krakowa jest 10 mostów
drogowych. Ale przecież ja nie jechałem samochodem, lecz rowerem, a dla rowerów
dostępny jest jeden most więcej. Mam rzecz jasna na myśli Kładkę Bernatka. Z
racji pory dnia postanowiłem uwzględnić ją w rachubach, więc mostów zrobiło się
jedenaście, co oznaczało, że z jednego z nich powinienem zrezygnować. W
przedbiegach odpadł zatem Stopień Wodny Kościuszko, jako najbardziej odległy i
tak naprawdę mało interesujący.
Najpierw pojechałem w stronę Mogiły, aby zaliczyć pierwszą z
przepraw, czyli Most Wandy. Ponieważ zamierzałem na każdym moście przeprowadzić
mini sesję zdjęciową, poruszałem się po chodniku, aby nie ryzykować rozjechania
przez samochody. A popołudniowy ruch w tym miejscu jest naprawdę spory. Za
Mostem Wandy skręciłem na zachód, aby jadąc przez Łęg dotrzeć do kolejnego
mostu, którym był Most Nowohucki. I znów krótki postój, i znów w drogę. Kolejny
etap był krótki, bo niebawem dotarłem do Mostu Ofiar Dąbia. Za nim skręciłem na
ścieżkę rowerową i pojechałem w górę biegu Wisły. I znów nie nacieszyłem się
jazdą, bo wkrótce czekał mnie postój na Moście Kotlarskim. Rzut beretem dalej
jest Most Powstańców Śląskich, na którym także się zatrzymałem.
Zmierzch począł przechodzić w noc, gdy pokonywałem kolejne
kilkaset metrów, aby „zaliczyć” Kładkę Bernatka. To miejsce, swego czasu
krytykowane – jak to w Polsce bywa – za projekt, za nazwę, za wszystko,
odmieniło oblicze tej części miasta, tchnęło nowego ducha w zgnuśniałe i
zaniedbane okolice, odkryło piękno Podgórza. Krótka chwila, by zatrzymać w
kadrze magię tego miejsca i nadszedł czas na kolejny krótki etap, tym razem do
Mostu Piłsudskiego. Po chwili ponownie zjechałem na ścieżkę rowerową wzdłuż
Wisły, aby dotrzeć do Mostu Grunwaldzkiego. Jego okolica także przeszła
przeobrażenia. W moich studenckich czasach mogłem stąd podziwiać Wawel, bądź
Skałkę. Teraz mogę spojrzeć na Mangghę, no i oczywiście na… balon. A już
niebawem będzie można podziwiać najnowocześniejsze w Polsce centrum
konferencyjne.
Kolejnym mostem był Most Dębnicki, który przejeżdżam
przynajmniej dwa razy dziennie – jadąc do pracy i wracając do domu. Trudno
tutaj o chwilę spokoju, więc szybko uciekłem z tego miejsca, aby dojechać do
ostatniego mostu – Mostu Zwierzynieckiego. To ostatni miejski most, nie licząc
wspomnianego na początku Stopnia Wodnego Kościuszko, która jest przeprawą na
obwodnicy Krakowa. Zatrzymałem się tutaj po raz ostatni, aby zrobić kilka
pożegnalnych zdjęć. Wkrótce ruszyłem w drogę, aby tym razem bez żadnych
postojów dotrzeć do domu.

Tuż przed zachodem słońca na Moście Wandy
Widok z Mostu Nowohuckiego
Most Ofiar Dąbia
Zapadający wieczór na Moście Kotlarskim
Kładka Bernatka widziana z Mostu Powstańców Śląskich…
…i Podgórze uchwycone z Kładki Bernatka
Most Piłsudskiego
Wawel widziany z Mostu Grunwaldzkiego…
…i z Mostu Dębnickiego
Noc na Moście Zwierzynieckim
Dodaj komentarz...