Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Bez niedosytu

Piątek, 31 maja 2019 • Komentarze: 0

Aktywność
20 124 1238
Data
31 maja 2019
Pt. 14:00 18:31
Rower
Ridley Helium SLX
5 8 8
Kalorie
2510kcal
Czas
4:13:11
10
69
0:48 0:34 0:00
Dystans
129.34km
6
25
21.91 17.75
Prędkość
30.65km/h
13
40
27.3 31.3 62.3
Kadencja
95rpm
121
Tętno
133bpm
155
Moc
189W
100
262
160 180 785
TSS
286
8
32
Przewyższenia
688m
25
239
       333
Nachylenie
+ 3.1% - 4.0%
+ 6.6 - 11.0
Temperatura
23.4°C
21.0 26.0

Dzisiaj wpadł mi do głowy pomysł, aby wybrać się do miejsca, które znam, które swego czasu dość często odwiedzałem, ale żeby pojechać tam zupełnie inną drogą. Mowa o Uściu Solnym i Wiślanej Trasie Rowerowej. Przemierzając przez ostatnie lata małopolskie drogi, umknęło mej uwadze, iż w międzyczasie powiększyła się rowerowa infrastruktura. Będąc kiedyś w Ispinie zauważyłem co prawda, że na wałach przeciwpowodziowych pojawił się „podejrzany” asfalt, ale jakoś nigdy nie miałem czasu przetestować go osobiście.

Rzut oka na klasztor w Hebdowie.
Rzut oka na klasztor w Hebdowie.
Z różnych powodów unikam ścieżek i tras rowerowych, ale dotyczy to głównie miasta. Poza nim nie widzę problemu, aby jechać szlakiem rowerowym, o ile oczywiście spełnia wymagania roweru szosowego, czyli krótko mówiąc, jest asfaltowy. Jazda trasą rowerową może być zresztą dość ekscytująca, bo często wiedzie przez tereny, gdzie nie ma normalnych dróg, więc mogę zobaczyć miejsca, których moje oczy jeszcze nie widziały. Jest też bezpiecznie, bo co najwyżej mogę spotkać niefrasobliwego rowerzystę, który jest zdecydowanie mniejszym zagrożeniem niż jakiś sfrustrowany kierowca. A swoją drogą, jeśli już o bezpieczeństwie mowa, to po raz pierwszy wyjechałem na trasę z włączonymi światłami. Wczoraj wymieniłem oświetlenie na Bontrager Ion 100 R / Flare R City, które ponoć doskonale sprawdza się także za dnia. Jest małe, lekkie, nie „psuje” wyglądu roweru. Wyczynowy rower i światła, to być może „obciach”, ale jakoś tak dziwnie się składa, że nie wiem jak inni, ale ja mam tylko jedno życie. O nowych lampkach jeszcze pewnie napiszę, ale teraz czas na krótki opis trasy.

Wiślana Trasa Rowerowa - raj rowerzysty samotnika.
Wiślana Trasa Rowerowa - raj rowerzysty samotnika.
Na WTR wjechałem w Grabiach. Dość szybko dotarłem do Niepołomic, gdzie musiałem na chwilę zboczyć z trasy, bo po ostatnich ulewach przejazd pod mostem był raczej nieprzejezdny dla roweru szosowego, a odpowiednie służby jeszcze nie dotarły w to miejsce. Potem nie było już takich niespodzianek. Do wsi, a może przysiółka Górka, trasa wiedzie po wałach przeciwpowodziowych, oferując związane z tym faktem widoki. Po lewej stronie mamy więc Wisłę, która płynąc w pewnym oddaleniu od wałów, przeważnie „ukrywa” się za licznymi krzakami i drzewami. Jest zresztą bardzo wąska na tym odcinku i jakoś nie pasuje do niej sformułowanie „królowa polskich rzek” – jest co najwyżej „księżniczką”. Za to po prawej stronie „dzieje się” sporo. Mijamy wioski, pola uprawne, zagajniki, lasy. Gdzieś za tymi krzakami Raba wpada do Wisły.
Gdzieś za tymi krzakami Raba wpada do Wisły.
Jeśli ktoś lubi być blisko natury, nie będzie się nudził. Pomiędzy Świniarami a mostem na Rabie w Uściu Solnym trasa rowerowa wiedzie bocznymi drogami. A potem znów wjeżdżamy na wały. I tutaj niestety kończę jej opis, bo był to punkt zwrotny mojej wyprawy. Przejechałem jeszcze jakieś dwa kilometry, aby dotrzeć do miesca, w którym Raba wpada do Wisły, ale jest ono niewidoczne z drogi. Zawróciłem więc z mocnym postanowieniem, że wkrótce przyjdzie dzień, w którym poznam dalsze kilkanaście, a może nawet kilkadziesiąt kilometrów Wiślanej Trasy Rowerowej.

Nie lubię wracać tą samą drogą, więc z Uścia Solnego pojechałem do Bochni. Jadąc tak długo po płaskim, nie czułem się zmęczony i nadal utrzymywałem dość niezłe jak na mnie tempo. Z Bochni pojechałem do Proszówek, Cikowic i Targowiska, a następnie przez Gruszki dotarłem do Zagórza, gdzie wjechałem na drogę krajową 94. Licznik pokazywał już dość zacny dystans, a w nogach poczułem pierwsze oznaki zmęczenia. Mimo to bez problemu zaliczyłem kilka wzniesień dzielących mnie od Wieliczki. Czułem się na tyle dobrze, że zamiast skierować się najbliższą drogą do domu, przejechałem przez Wieliczkę, zaliczyłem podjazd na ulicy Krzemienieckiej, a na odcinku do Drogi Rokadowej pobiłem mój osobisty rekord segmentu. A przecież za mną było już ponad 120 kilometrów.

Po wielu dniach niepogody nareszcie się „wyjeździłem”. Może nie za przysłowiowe „wszystkie czasy”, ale nie miałem niedosytu, który wielokrotnie był moim udziałem. No i po raz kolejny cieszyłem się z profitów, które uzyskałem dzięki regularnym treningom. Dobrze jest. A to dobrze, gdy jest dobrze.

Pozdrowienia z trasy.
Pozdrowienia z trasy.



O maju ów…

Poniedziałek, 27 maja 2019 • Komentarze: 0

Aktywność
18 122 1236
Data
27 maja 2019
Pon. 9:45 11:23
Rower
Ridley Helium SLX
4 7 7
Kalorie
1063kcal
Czas
1:35:05
75
1190
0:24 0:21 0:00
Dystans
49.02km
73
1009
11.44 11.49
Prędkość
30.93km/h
11
31
28.4 32.0 50.5
Kadencja
94rpm
124
Tętno
137bpm
155
Moc
225W
7
8
181 185 843
TSS
152
64
281
Przewyższenia
368m
61
658
       291
Nachylenie
+ 3.2% - 3.3%
+ 8.5 - 9.7
Temperatura
26.3°C
24.0 29.0

… kto cię dobrze wspominać będzie

W moim wieku neurony nie są już tak sprawne jak niegdyś, ale od czego są statystyki. Spojrzałem na nie i ostatecznie upewniłem się, że tak beznadziejnego maja nie było od dawna. Mam na myśli oczywiście pogodę. Deszcze, burze, wiatr, chłód. Masakra jakaś. To ja planowałem mega eskapady na nowym rowerze, a tymczasem cisnę na trenażerze jak chomik na karuzeli. Wiem, że dla prawdziwego pasjonata nie ma złej pogody, ale jakoś przestałem ekscytować się jazdą w deszczu i chłodzie. Już nawet pojawiają się kuriozalne myśli, że może Małopolska nie zasługuje na inną pogodę, skoro ponad połowa jej mieszkańców… Dobra. Nie będzie polityki.

W sobotę była wreszcie piękna pogoda, ale coś mi wypadło. W niedzielę również. Dzisiaj spojrzałem na mapę pogody i zobaczyłem te charakterystyczne i znienawidzone symbole deszczu i burz. Ale tym razem pomyślałem, że oszukam prognozę i wyjdę na rower przed południem. Praca zdalna daje na szczęście takie możliwości. Wyskoczyłem więc na niecałe dwie godziny, aby kolejny raz „przepalić” nogę w realnym świecie. Jechałem sobie, a nade mną zaczęły się gromadzić ciemne zwaliska chmur. Zupełnie jakby pogoda starała się ukarać mnie za cwaniactwo i próbę oszustwa. Nawet zaczęło padać, ale na szczęście niezbyt mocno. Regularny deszcz spadł dopiero wtedy, gdy zamykałem za sobą drzwi mieszkania. Udało się.

Ale niby co się udało? Ja chcę przecież jeździć długo i daleko, czerpać pełnymi garściami z mej pasji i poznawać uroki miejsc, których jeszcze nie odwiedziłem. Tymczasem robię nędzne dystanse po okolicy, w której znam każde ziarenko piasku na poboczu drogi.



Chrzest wodny Helium

Niedziela, 19 maja 2019 • Komentarze: 0

Aktywność
12 116 1230
Data
19 maja 2019
Niedz. 10:48 13:44
Rower
Ridley Helium SLX
3 6 6
Kalorie
1899kcal
Czas
2:52:57
52
433
0:45 0:36 0:00
Dystans
90.92km
48
327
21.76 20.23
Prędkość
31.54km/h
3
9
28.4 33.6 54.5
Kadencja
93rpm
119
Tętno
140bpm
161
Moc
219W
10
16
179 195 774
TSS
260
16
70
Przewyższenia
720m
24
222
       299
Nachylenie
+ 3.3% - 3.6%
+ 8.7 - 13.5
Temperatura
23.9°C
19.0 29.0

Wiarygodność prognozy pogody zawsze pozostawiała wiele do życzenia i czasami mam wrażenie, że jest to raczej przedmiot ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie, aniżeli prawdziwa dziedzina nauki. Ale akurat dzisiaj się sprawdziła. Co do minuty…

Na przejażdżkę, wycieczkę czy trening – jak zwał tak zwał – wybrałem się około jedenastej z zamiarem przejechania około stu kilometrów. Pojechałem do Puszczy Niepołomickiej, w której jeszcze nie byłem widziany na moim nowym rowerze. Jadąc Drogą Królewską nie oparłem się pokusie pobicia osobistego rekordu na tym segmencie. Niedawno poprawiłem swój rezultat jadąc w przeciwną stronę, a więc dla przyzwoitości trzeba go było ustanowić także na kierunku od Niepołomic. Udało się.

Wjechałem do Puszczy Niepołomickiej. Tam spotkałem Zbyszka, człowieka sporo starszego ode mnie, któremu formy mógłby pozazdrościć niejeden młodszy i dobrze wytrenowany amator. Po raz pierwszy spotkaliśmy się przed laty w Skale, gdzie Zbyszek bez zadyszki i najmniejszego problemu „odstawiał” mnie na każdym podjeździe. To była swoista lekcja pokory, która sporo zmieniła w moim podejściu do kolarstwa szosowego. Tym bardziej ucieszyło mnie ponowne spotkanie. Jadąc Żubrostradą gawędziliśmy sobie o rowerach i kolarstwie. I tak nam zeszło aż do Mikluszowic. Tam Zbyszek spotkał swoich znajomych, a ja skręciłem na południe i pojechałem do Bochni, która była najbardziej na wschód wysuniętym punktem dzisiejszej trasy. Tam skręciłem na zachód i rozpocząłem powrót do Krakowa. Pojechałem oczywiści moim ulubionym szlakiem, czyli Górnym Gościńcem. Po drodze przypomniałem sobie, że pomiędzy Moszczenicą a Chełmem jest kolejny z ulubionych segmentów, na którym mógłbym spróbować pobić mój osobisty rekord. To krótki odcinek o długości 1750 metrów i przewyższeniu zaledwie 46 metrów. Tym bardziej zaskoczyło mnie, że udało mi się poprawić swój wynik o ponad minutę. Dobrze jest – pomyślałem – i z uśmiechem na twarzy pojechałem w kierunku Grodu Kraka.

I wtedy właśnie ujrzałem ciemną chmurę. Była na południowy zachód ode mnie i złowieszczo systematycznie zbliżała się ku miejscu, do którego podążam. To nie jest tak, że boję się deszczu. Ja kocham burzę, ale niekoniecznie wtedy, gdy jadę rowerem, a do domu pozostaje kilkadziesiąt kilometrów. Upadł więc mój misterny plan, aby teraz jechać relatywnie wolno, ciesząc się pięknymi widokami słonecznej wiosny. Kolejny raz depnąłem mocniej i zacząłem wyścig z czasem. I gdy już byłem pewien, że się udało, a do celu pozostało marne sześć kilometrów, nagle rozpętało się piekło. W sumie to głupie określenie, bo piekło raczej kojarzy się z ogniem, a nie wodą, ale faktem pozostaje, że w kilkanaście sekund byłem cały przemoczony, a mój błyszczący, wciąż pachnący nowością Ridley Helium SLX pokrył się ulicznym brudem. Zwolniłem. Nie dlatego, że ciężej się jechało, ale z powodu znanego wszystkim posiadaczom karbonowych kół i szczękowych hamulców – skuteczność hamowania w takich warunkach jest bliska zeru. Po pięciu minutach było po ulewie, ale to jeszcze nie był koniec. Dwa kilometry przed domem niebiosa otworzyły się po raz wtóry. Lało jeszcze mocniej niż poprzednio, ale dobry humor mnie nie opuszczał. Wiedziałem już jak spędzę niedzielne popołudnie. Gąbka, szmatka, wiaderko, rowerowy szampon, itd.



Pierwsza majowa setka

Sobota, 11 maja 2019 • Komentarze: 0

Aktywność
7 111 1225
Data
11 maja 2019
Sob. 10:30 14:29
Rower
Ridley Helium SLX
2 5 5
Kalorie
2462kcal
Czas
3:46:20
16
128
1:10 0:52 0:00
Dystans
112.20km
17
82
29.27 28.88
Prędkość
29.74km/h
42
131
24.9 33.2 65.9
Kadencja
92rpm
119
Tętno
139bpm
161
Moc
216W
14
24
176 205 752
TSS
327
4
11
Przewyższenia
1102m
8
60
       396
Nachylenie
+ 3.8% - 3.9%
+ 14.9 - 12.6
Temperatura
22.3°C
18.0 27.0

Nie wiem jak Wy, ale mnie nie podoba się ten maj. Liczyłem, że wiosna kolejny raz zaskoczy mnie prawie letnią aurą, a tymczasem okazuje się, że najpiękniejszy miesiąc roku przypomina raczej marzec, a w najlepszym razie początek kwietnia. Spodziewając się słońca i ciepła, kreśliłem w mojej głowie plany długich wypraw, a odkąd zafundowałem sobie nowy rower, tym bardziej nie mogłem się doczekać ich realizacji. Niestety na przeszkodzie cały czas stoi pogoda. Ja wiem, że dla prawdziwego pasjonata to żaden problem, ale ja nie chcę się męczyć w deszczu i chłodzie tylko dlatego, aby pokazać jaki ze mnie kozak. Ja chcę się bawić, czerpać radość i przyjemność z jazdy, napawać się pięknem kolorowego świata, a nie monochromatycznymi obrazami skąpanymi w deszczu.

Dzisiaj na szczęście był wyjątkowy dzień. Wyjątkowy, bo było w miarę ciepło, chociaż wciąż poniżej 20 stopni. Wiało też jakby słabiej, ale „słabiej” oznacza w tym przypadku jakieś 10 metrów na sekundę, co jeszcze niedawno dość skutecznie uprzykrzało mi jazdę. Najważniejsze jednak, że nie padało. Postanowiłem zatem zaliczyć pierwszą setkę w tym roku i to nie taką byle jaką, ale według typowych scenariuszy „etapowych”, czyli płasko na początku, a górzyście na końcu, gdy już nogi pierwszą świeżość i moc będą mieć za sobą. Plan zrealizowałem, kolejny raz napawając się efektem zimowych treningów. Zastanawiam się teraz, co byłoby, a może, co będzie, gdy jeszcze trochę podciągnę w górę moje parametry? Jeśli skromne dwieście kilkadziesiąt watów FTP pozwala komfortowo śmigać po wszelkich pagórkach, a nachylenie rzędu 14% przestaje być wyzwaniem, to co będzie potem? Chyba właśnie największą radość czerpię z tego, że pokonuję swoje własne granice, narzucone niegdyś przez świadomość tego, ile mam lat, jak żyję, co robię. To właśnie brak widocznych postępów i coraz większe zmęczenie było powodem, że rok temu straciłem zapał i radość, wmawiając sobie, że oto właśnie nadszedł schyłek moich fizycznych możliwości. Okazało się, że wystarczyło solidnie potrenować i to tylko przez godzinę dziennie, aby z nawiązką odzyskać siły, formę, kondycję, a potem związaną z nimi radość jazdy. I jedynie pogoda nie chce zrozumieć, że jest mi teraz bardzo potrzebna, abym zwyczajnie mógł się wyszaleć.

Nie widać, ale przede mną jest 14% nachylenia.
Nie widać, ale przede mną jest 14% nachylenia.
Okolice Reciechowic.
Okolice Reciechowic.



Urodzinowo

Środa, 8 maja 2019 • Komentarze: 0

Aktywność
6 110 1224
Data
8 maja 2019
Śr. 14:16 17:25
Rower
Ridley Helium SLX
1 4 4
Kalorie
1827kcal
Czas
2:59:21
51
397
0:40 0:35 0:00
Dystans
87.00km
52
345
16.62 18.76
Prędkość
29.11km/h
57
219
24.9 31.9 59.0
Kadencja
91rpm
126
Tętno
132bpm
157
Moc
203W
37
94
161 192 758
TSS
236
26
124
Przewyższenia
514m
38
396
       320
Nachylenie
+ 3.1% - 2.8%
+ 8.1 - 7.7
Temperatura
17.9°C
16.0 21.0

W dniu urodzin zazwyczaj wybierałem się na jakąś dłuższą, nostalgiczną wyprawę do miejsc, które przypominały mi minione kilkadziesiąt lat. Tym razem w ogóle ucieszyłem się, że pogoda pozwoliła mi zaliczyć przejażdżkę w realu, bo tak chłodnego maja nie było od wielu lat. Nie miałem jakiegoś ekstra planu. Po tak długim okresie spędzonym głównie na trenażerze, każda trasa jest ciekawa i ekscytująca. Dzisiaj pojechałem na północny-zachód, co w moim przypadku oznaczało, że muszę najpierw przejechać przez miasto. No i to nie był dobry pomysł. Wczesne popołudnie to godziny szczytu, a jeśli dodam, że od jakiegoś czasu Kraków jest jednym wielkim placem budowy infrastruktury komunikacyjnej, to wizja przejazdu przez to miasto staje się koszmarem przeniesionym ze złych snów do rzeczywistości. A poza tym jakoś głupio na super-rowerze poruszać się po ścieżkach rowerowych. Wyjścia jednak nie miałem, więc przedarłem się przez centrum, dotarłem do Salwatora, a potem swoją frustrację wyładowałem w bardzo zdrowy sposób poprzez pobicie osobistego rekordu segmentu Wioślarska – Mirowska. A potem przejechałem przez Kryspinów, Cholerzyn, Mników, Czułów, Baczyn, Kopce, Nawojową Górę i dotarłem do Krzeszowic. Tam wpadłem na głupi pomysł, aby w kierunku Krakowa wrócić drogą wojewódzką numer 79. Nie jestem „cykorem”, ale gdy siódme auto wyprzedziło mnie w takiej odległości, że lekko wyciągniętą ręką mogłem pogłaskać karoserię, pomyślałem, że głupio byłoby odejść do wieczności w dniu własnych urodzin i skręciłem w pierwszą lepszą drogą wiodącą na północ. Wkrótce przemknąłem przez Rudawę, Brzezinkę, Więckowice i pojawiłem się w Zabierzowie. Tam przez chwilę ponownie musiałem zmierzyć się z potężnym ruchem ulicznym, ale wkrótce uciekłem w kierunku Balic, gdzie skręciłem w stronę Krakowa, rozpoczynając powrót do domu. I znów musiałem przejechać przez całe miasto, mając oczy dookoła głowy i zastanawiając się, jak ten problem rozwiązać w przyszłości? To po prostu strata czasu, bo jazda przez zakorkowany gród nie jest ani ciekawa, ani romantyczna, ani bezpieczna.

Tak minął dzień moich kolejnych urodzin. Nie było tortu ze świeczkami, bo to bomba kaloryczna, a zdmuchnięcie takiej liczby świeczek mogłoby przerastać moje VO2Max. Nie było ekstra przejażdżki. Nie było nawet nostalgicznego powrotu do przeszłości i rozważania, co mogłem zrobić inaczej. Nawet selfie sobie nie zrobiłem w tym dniu. To przecież zupełnie normalny dzień, który minie jak każdy inny, bezpowrotnie przenosząc minione chwile do archiwum pamięci, by w zamian odkryć kolejne nieznane lądy życia.