Plan był, ale rzeczywistość okazała się zupełnie inna. Jak w życiu – planujemy jedno, wychodzi drugie. Różnica jest taka, że w życiu przeważnie nie mamy wpływu na zdarzenia, które dzieją się wokół nas. Natomiast trasy rowerowych przygód wybieramy sobie sami. A mój plan na dzisiaj był prosty, żeby nie powiedzieć – prymitywny.
Jesienny spleen.Chciałem spokojnie sobie pojeździć, bez żadnych wyzwań, bez spiny, bez sprintów i podjazdów, po płaskim, aby zwyczajnie uciec od szarej, covidowej rzeczywistości. Taki zwykły rowerowy relaks w oderwaniu od wszystkiego – tylko ja, rower i pusta przestrzeń dookoła.
Początkowo to nawet tak było, dopóki nie zawitałem na Rondzie Ofiar Katynia. Tamże wpadłem na pomysł, aby po raz pierwszy od dawien dawna, skierować się w stronę ulicy Katowickiej, a potem, po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, skręcić w znaną każdemu miłośnikowi Młodej Polski ulicę, czyli Tetmajera. Ulica ta ma dwa oblicza. Pierwszym jest zjazd, a drugim – uwaga, niespodzianka – podjazd. Nie, żeby jakiś szczególny, mega stromy, czy coś z tych rzeczy. Zwyczajny, nawet niezbyt długi, ale to wystarczyło, aby mentalnie przestawić się z trybu jazdy płaskiej na urok pagórków. Potem poszło już z górki, czyli pod górkę. Przejechałem przez Rząskę, a tam podkusiło mnie, aby pojechać do Modlniczki, a następnie do Tomaszowic. Jak pomyślałem, tak uczyniłem i dorzuciłem do kolekcji kolejne metry przewyższeń. Potem było fajnie, bo raczej z góry, co niestety o tej porze roku jest nierozerwalnie związane z mniejszym lub większym wychłodzeniem organizmu, ale dałem radę.
Wieża radarowa w Zabierzowie.I tak oto pojawiłem się w Zabierzowie z mocnym postanowieniem poprawy, czyli myślą, że teraz już będzie naprawdę spokojnie. Ale gdzie tam?! Stojąc na jednym ze skrzyżowań ulic Kolejowej i Krakowskiej, na którym zamierzałem skręcić w stronę Grodu Kraka, zauważyłem naprzeciwko siebie, że droga ślicznie wznosi się w górę. Hmm, nigdy tam nie byłem, a więc… Tak, to dobry pomysł – pomyślałem i ruszyłem w górę. Początek był dość przykry, bo kolejny raz mijałem żałobników – owe świadectwo naszych czasów, przykry dowód na to, że wbrew słowom pewnej Edyty, w szpitalach nie leżą statyści udający chorych. Mozolnie piąłem się coraz bardziej stromą drogą, której nachylenie sięgało miejscami 12%. Wokół mnie był las mieniący się wszystkimi kolorami jesieni. Widok ten niewątpliwie wynagradzał wszelkie trudy wspinaczki. W ten oto sposób dotarłem do wieży radarowej górującej ponad Zabierzowem. W zamierzchłych czasach zapewne obowiązywałby zakaz robienia zdjęć w tym miejscu, ale dzisiaj nie ma z tym żadnego problemu. Uwieczniłem więc to miejsce, przy okazji uświadamiając sobie, że ostatni raz byłem tutaj jeszcze w czasach, gdy jeździłem na rowerach MTB, a konkretnie w maju 2012.
Okolice wieży radarowej.Kolejnym punktem eskapady były Balice, ale żeby tam dotrzeć, musiałem przejechać cudowną drogą przez las. To z góry, to pod górę, a wokoło romantyczno-nostalgiczne barwy, połączone z aromatycznym zapachem drzew. Bajka. Pozytywny matrix. Alternatywna rzeczywistość. Za Balicami było już dość rutynowo, czyli Kryspinów, Bielany, wały wiślane, Salwator, Wawel i ulica Krakowska, ale gdy dotarłem do Rynku Podgórskiego, pomyślałem, że mały akcencik na koniec, czyli podjazd ulicą Parkową, a potem pod Bonarkę, a potem jeszcze Łużycką, to będzie całkiem dobry pomysł na zakończenie dzisiejszej przejażdżki.
Wypadałoby zakończyć jakimś podsumowaniem, które zacznę od narzekania. Pod względem parametrów wydolnościowych, było raczej słabo, co trochę mnie dołuje, bo pokazuje, że czas nie stoi w miejscu i przepaść dzieląca mnie od młodości powiększa się z każdą chwilą. Zauważyłem jednak, że zdecydowanie łatwiej pokonuję podjazdy, co zapewne jest związane z redukcją wagi o prawie 4 kilogramy, a to dopiero początek. No i wreszcie najważniejsze. Dzisiaj naprawdę cieszyłem się jazdą, niemalże tak, jak kiedyś, gdy każdy trasa była dla mnie odkryciem. I niech tak pozostanie…
Dodaj komentarz...