Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Wieczorową porą

Środa, 7 lipca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
4 112 1625
Data
7 lipca 2021
Śr. 17:46 20:35
Rower
Ridley Helium SLX
4 25 180
Kalorie
1363kcal
Czas
2:46:50
13
470
0:19 0:15 0:00
Dystans
81.52km
12
388
8.91 7.69
Prędkość
29.32km/h
10
188
27.3 29.1 46.7
Kadencja
89rpm
115
Tętno
133bpm
149
Moc
153W
106
636
136 146 666
TSS
122
23
310
Przewyższenia
258m
22
935
       244
Nachylenie
+ 2.9% - 3.5%
+ 5.7 - 6.0
Temperatura
28.8°C
25.0 34.0

Upały wróciły, więc jedyną słuszną opcją była wieczorna przejażdżka. Wyjechałem po siedemnastej, ale temperatura i tak przekraczała 30°C. W tej sytuacji postanowiłem, że zrezygnuję z ambitnych planów i skieruję się do Puszczy Niepołomickiej, przypuszczając, że pomiędzy drzewami będzie zdecydowanie chłodniej. I faktycznie tak było. Temperatura w puszczy wynosiła około 25°C i od razu jechało mi się zdecydowanie lepiej – po prostu było czym oddychać. Gdy wróciłem na normalne asfalty, słońce powoli zbliżało się do linii horyzontu i chociaż nadal było bardzo ciepło, to jednak dało się w miarę normalnie jechać. Dzięki temu zaliczyłem całkiem fajny dystansik i jestem coraz bliżej pokonania granicy 100.000 kilometrów przejechanych od czasu, gdy zacząłem prowadzić ten blog.



Pętla odprężająca

Poniedziałek, 5 lipca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
3 111 1624
Data
5 lipca 2021
Pon. 14:46 17:38
Rower
Ridley Helium SLX
3 24 179
Kalorie
1394kcal
Czas
2:47:11
12
466
0:36 0:32 0:00
Dystans
78.35km
13
414
15.75 15.59
Prędkość
28.12km/h
16
376
26.1 28.9 54.0
Kadencja
87rpm
125
Tętno
131bpm
157
Moc
177W
78
434
139 144 796
TSS
165
17
253
Przewyższenia
428m
13
525
       257
Nachylenie
+ 2.7% - 2.8%
+ 7.9 - 7.6
Temperatura
29.5°C
27.0 33.0

Pracy dużo. Innych obowiązków także. Czas złapać trochę oddechu, a najlepszym na to sposobem jest przejażdżka. No to pojechałem w ten upalny dzień. Trasa była tak bardzo rutynowa, że nawet nie chce mi się jej opisywać.



Gliczarów i okolice

Sobota, 3 lipca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
2 110 1623
Data
3 lipca 2021
Sob. 9:54 13:13
Rower
Ridley Helium SLX
2 23 178
Kalorie
1216kcal
Czas
2:25:52
16
621
1:16 0:33 0:00
Dystans
48.45km
24
1017
18.02 18.10
Prędkość
19.93km/h
25
1268
14.1 32.8 69.3
Kadencja
72rpm
122
Tętno
134bpm
168
Moc
209W
6
55
139 202 820
TSS
194
11
204
Przewyższenia
1103m
3
58
       1114
Nachylenie
+ 6.1% - 6.1%
+ 18.3 - 17.1
Temperatura
18.0°C
13.0 27.0

No i wszystko jasne. Wyzwaniem, o którym pisałem poprzednio jest słynna „Ściana Bukovina”, czyli jeden z kultowych podjazdów Tour de Pologne. Moje dotychczasowe doświadczenia z trudnymi podjazdami nie były jakieś spektakularne. W mojej pamięci zachował się Sołtysi Dział, gdzie na relatywnie krótkim odcinku nachylenie sięga 16%, Działek o maksymalnym nachyleniu 19% czy też Bogdanówka, gdzie zmagałem się z nachyleniem 16%. Na każdym z tych podjazdów „cierpiałem”, bo przecież nie jestem już młodym, silnym i dobrze wytrenowanym młodzieńcem, lecz mężczyzną w tzw. sile wieku, przy czym, tej „siły” niestety coraz bardziej ubywa. Pomimo tego od dawna marzyłem o zmierzeniu się z jednym z najbardziej znanych podjazdów w Polsce. „Ściana Bukovina” nie jest ani najdłuższa, ani najtrudniejsza, ani najbardziej stroma, ale niewątpliwie robi wrażenie, zwłaszcza na amatorze kolarstwa. Jeśli nie spróbuję teraz, to kiedy?

Na Podhale pojechaliśmy razem z moim znajomym oraz naszymi żonami i żeby było weselej, zatrzymaliśmy się na weekend w… Gliczarowie Górnym, w domu, z którego doskonale widać było cel naszej wyprawy. Nawiasem mówiąc, do naszego lokum prowadził całkiem zacny podjazd i oczywistą oczywistością było, że gdy już będziemy wracać z eskapady, to będziemy musieli zmierzyć się i z tym wyzwaniem. Ale to miało się stać dopiero jutro. Póki co, siedzieliśmy na balkonie, snując rowerowe opowieści i z niepokojem obserwując z oddali śmiałków, którzy wieczorową porą mierzyli się ze „Ścianą Bukovina”. Muszę przyznać, że tempo w jakim się poruszali nie napawało optymizmem. Na dodatek sobota miała przynieść obfite opady deszczu i cały nasz misterny plan stał pod znakiem zapytania.

Nie spałem najlepiej. Śniły mi się ekstremalne podjazdy, na których zsiadałem z roweru. Koszmar!

Sobota przywitała nas chłodem i… brakiem deszczu, chociaż ciemne zwaliste chmury nie wróżyły nic dobrego. Ulewa mogła się zacząć w każdej chwili. Co się robi w takiej sytuacji? Czeka się w domu na rozwój sytuacji? Nic z tych rzeczy. W takim momencie czym prędzej wyrusza się na trasę, aby nawet wtedy, gdy będzie lało, nie było już odwrotu. Tak też zrobiliśmy. Było zimno. Na szczęście w ostatniej chwili zapakowałem sobie termiczną koszulkę, więc wyziębienie mi nie groziło. Zaplanowana trasa była relatywnie krótka, ale trzeba wziąć pod uwagę, że to góry, no i przecież miało lać. Dystans miał więc drugorzędne znaczenie.

Ruszyliśmy. Pierwszy etap to zjazd do Białego Dunajca. Trzy i pół kilometra mknięcia w dół po stromej i krętej drodze. Notowałem w głowie każdy szczegół, bo przecież koniec końców mieliśmy tą samą drogą wracać do domu, tyle, że pod górę. W Białym Dunajcu zaliczyliśmy krótki płaski odcinek, przejechaliśmy przez most nad – jakże by inaczej – Białym Dunajcu i zaczęło się. Kolejne pięć kilometrów miało być walką, walką nie tylko z przeciwnościami topografii, ale głównie z samym sobą. Przez pierwsze mniej więcej 3,5 kilometra było całkiem spoko. Owszem, cały czas pod górę, ale nachylenie powodowało ledwie lekkie przyspieszenie oddechu. Niestety potem zacząłem „umierać” po raz pierwszy. Pół kilometra o średnim nachyleniu około 16%. To była masakra. To był ten moment, w którym zadawałem sobie pytanie: „po co w ogóle to robię”? Byłem pewien, że nie dam rady, że zejdę z roweru i resztę podjazdu pokonam „z buta”, ale ambicja nie pozwalała podpisać aktu kapitulacji. Tym bardziej, że mój towarzysz zdawał się zdecydowanie lepiej walczyć z podjazdem. Potem okazało się, że miał dokładnie takie same myśli, ale skoro ja jechałem, to on nie mógł się poddać. Wróćmy jednak do mnie. Starałem się nie patrzeć przed siebie, bo ilekroć skierowałem wzroku ku najbliższemu zakrętowi, to ten wcale się nie przybliżał. Skupiłem się na oddechu i patrzeniu tuż przed przednie koło. Każdy metr asfaltu wyrwany naturze przybliżał mnie do końca. Problem w tym, że nie wiedziałem, czy ten koniec nie nastąpi już za moment, bo jechałem na granicy swoich możliwości. Najgorsze było ostatnie 100 metrów, gdzie średnie nachylenie przekroczyło 20%. Tam „umierałem” po raz drugi. Zacząłem się nawet modlić, prosząc Boga, żeby przysłał anioły, które mi pomogą. I co? I przysłał! Nasze dziewczyny wpadły na genialny w swej prostocie pomysł, aby dojechać samochodem i nas dopingować. Podziałało. Ledwie żywy dotarłem… nie, nie do końca podjazdu, ale do fragmentu, gdzie było nieco lżej. „Nieco” oznacza jakieś 350 metrów o średnim nachyleniu 7%. Normalnie żaden wyczyn, ale byłem już tak wykończony, że odczuwalne nachylenie było przynajmniej dwukrotnie większe. Mimo to z każdą chwilą wracałem do żywych. Jeszcze tylko 200 metrów i koniec podjazdu. Wypłaszczenie. Można odpocząć.

Moje kolarskie marzenie zostało zrealizowane, chociaż naprawdę niewiele brakowało, żebym zrezygnował, poddał się, przeniósł je do świata niezrealizowanych marzeń.

To jednak nie był koniec tego dnia. Skoro przeżyliśmy Gliczarów, to kujmy to żelazo w nogach, póki gorące. Ponownie zjechaliśmy do Białego Dunajca i skręciliśmy w stronę wsi Bustryk, leżącej nieopodal Zębu, A Ząb jest jedną z najwyżej położonych wsi w Polsce. Chyba nie muszę tłumaczyć, co to oznacza? Biały Dunajec na dole, Bustryk na górze, więc pomiędzy nimi musi być podjazd. Był. Długość jakieś 1200 metrów, czyli dość krótki. Średnie nachylenie to prawie 12%, co już może robić wrażenie, ale dodam jeszcze, że na ostatnich 250 metrach to nachylenie wzrasta do 19%. I znów „umierałem”. Po raz trzeci. Miałem wrażenie, że stoję w miejscu, że szczyt podjazdu w ogóle się nie przybliża. I znów skupiłem się na oddechu, starając nie patrzeć się zbyt daleko przed siebie, ale obserwować wolno przesuwający się asfalt. Wykończony dotarłem na szczyt.

Przejechaliśmy przez Ząb i wpadliśmy na pomysł, aby podskoczyć na Gubałówkę. Tak tylko dla przyzwoitości, aby „odhaczyć” najwyższy punkt na trasie. Tam zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i czym prędzej wyruszyliśmy w drogę powrotną. Dlaczego „czym prędzej”? Bo na Gubałówce był taki tłum ludzi, jakiego nigdy nie widziała ulica Floriańska w Krakowie, nawet wtedy, gdy odwiedzały ją miliony turystów w przedpandemicznych czasach.

Zjazdy, zjazdy, zjazdy. Fajnie, a przede wszystkim szybko wracało się do Białego Dunajca. Przed nami był ostatni, można powiedzieć, że finałowy podjazd, do miejsca, w którym się zatrzymaliśmy na weekend. Trochę się go obawiałem, bo to jednak ponad 2 kilometry o średnim nachyleniu prawie 10%, a już na początku jest mała niespodzianka w postaci 20%. Okazało się jednak, że w porównaniu z poprzednimi „wyzwaniami”, ostatnia wspinaczka nie była niczym szczególnym, a nawet pozwoliliśmy sobie na mały sprint na zakończenie tego dnia. Przynajmniej na sprincie okazałem się szybszy…

Zrealizowałem z nawiązką jedno z moich kolarskich marzeń. Teraz trzeba pomyśleć nad realizacją kolejnych. Jest tego trochę.

Aha… Podczas całej jazdy nie spadła ani jedna kropla deszczu.

Podjazd widoczny z balkonu domu, w którym nocowaliśmy. Zdjęcie dość dobrze oddaje skalę wyzwania.
Podjazd widoczny z balkonu domu, w którym nocowaliśmy. Zdjęcie dość dobrze oddaje skalę wyzwania.
Widok z Gliczarowa Górnego.
Widok z Gliczarowa Górnego.
Ciemne chmury zwiastowały deszcz, który ostatecznie nie spadł.
Ciemne chmury zwiastowały deszcz, który ostatecznie nie spadł.
Z Leszkiem na Gubałówce.
Z Leszkiem na Gubałówce.

Ostatni podjazd.
Ostatni podjazd.
Zdjęcie zrobione następnego dnia. Dzień wcześniej, walcząc z podjazdem, w ogóle nie zauważyłem tej sugestywnej bryły.
Zdjęcie zrobione następnego dnia. Dzień wcześniej, walcząc z podjazdem, w ogóle nie zauważyłem tej sugestywnej bryły.
Na pamiątkę.
Na pamiątkę.



Myśląc o weekendzie

Czwartek, 1 lipca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
1 109 1622
Data
1 lipca 2021
Czw. 16:51 19:29
Rower
Ridley Helium SLX
1 22 177
Kalorie
1466kcal
Czas
2:33:46
15
565
0:57 0:38 0:00
Dystans
71.50km
16
489
22.36 21.00
Prędkość
27.90km/h
18
393
23.3 33.0 62.5
Kadencja
83rpm
128
Tętno
137bpm
163
Moc
214W
4
33
159 184 714
TSS
215
9
164
Przewyższenia
792m
8
181
       394
Nachylenie
+ 3.5% - 3.8%
+ 9.9 - 15.3
Temperatura
22.7°C
20.0 25.0

Pojutrze zamierzam spełnić jedno z moich kolarskich marzeń. To będzie prawdziwe wyzwanie i już odczuwam dreszczyk emocji. Dlatego dzisiaj wybrałem się na przejażdżkę, którą należy potraktować jako trening. Starałem niespecjalnie się oszczędzać i minimalizować wykorzystanie miękkich przełożeń. Muszę nieskromnie przyznać, że sam byłem zaskoczony. Udało mi się zaliczyć kilka podjazdów, które zawsze pokonywałem, korzystając z małej tarczy z przodu. Tymczasem dzisiaj bez większego problemu radziłem sobie z dużą tarczą, a z tyłu nie schodziłem poniżej 21 zębów. Czuję się więc wystarczająco mocny, aby podjąć wyzwanie i… napiszę o tym za dwa dni!



Popołudniowym rytmem

Poniedziałek, 28 czerwca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
11 108 1621
Data
28 czerwca 2021
Pon. 15:17 18:01
Rower
Ridley Helium SLX
11 21 176
Kalorie
1368kcal
Czas
2:34:26
14
554
0:28 0:24 0:00
Dystans
73.67km
14
454
12.20 11.53
Prędkość
28.62km/h
14
302
25.6 28.4 55.3
Kadencja
87rpm
122
Tętno
139bpm
165
Moc
185W
52
324
148 153 757
TSS
165
18
254
Przewyższenia
386m
15
615
       290
Nachylenie
+ 3.2% - 3.4%
+ 8.9 - 10.1
Temperatura
28.9°C
26.0 32.0

Upały wróciły, ale już nie takie albo jeszcze nie takie, jak kilka dni wcześniej. Na trasę wyruszyłem zaraz po pracy, ale słowo „trasa” jest tutaj pewnym nadużyciem. Nie miałem pomysłu, gdzie pojechać, a taki stan zazwyczaj kończy się przymusową eksploracją miasta, co do przyjemności zdecydowanie nie należy. Już kiedyś pisałem, że mam wrażenie, że ludzie w czasie pandemii nie przestraszyli się hiobowych wieści o nadciągającym kryzysie i zamiast oszczędzać, pobiegli do salonów samochodowych, co finalnie przełożyło się na totalną nieprzejezdność miejskich ulic. Inna grupa natomiast zaopatrzyła się w rowery, więc drogi rowerowe także przestały być oazami ciszy i spokoju. W pierwszej części dzisiejszej przejażdżki brnąłem więc przez miasto, szukając pomysłu na „dalej”. Tak oto dotarłem do Wisły, a dalej poszło już w miarę gładko. Najpierw pojechałem na Bielany, następnie zaliczyłem podjazd pod obserwatorium na ulicy Orlej. Pokręciłem się trochę po okolicy, by w końcu przejechać przez Wolę Justowską i znów dotrzeć do Wisły. Tym razem przejechałem ścieżką rowerową aż do Mostu Wandy. Przedostatnim akordem były Węgrzce Wielkie, a potem mogłem już spokojnie wrócić do domu.

Obserwatorium na Orlej.
Obserwatorium na Orlej.



Krótko

Piątek, 25 czerwca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
10 107 1620
Data
25 czerwca 2021
Pt. 9:50 11:09
Rower
Ridley Helium SLX
10 20 175
Kalorie
721kcal
Czas
1:14:58
25
1267
0:17 0:14 0:00
Dystans
36.67km
25
1229
7.87 7.06
Prędkość
29.35km/h
9
183
27.3 29.2 46.3
Kadencja
90rpm
122
Tętno
137bpm
160
Moc
199W
16
129
160 159 585
TSS
92
26
355
Przewyższenia
211m
25
1063
       261
Nachylenie
+ 2.7% - 3.0%
+ 5.5 - 6.6
Temperatura
22.3°C
21.0 24.0

I znów krótka przejażdżka, ale tym razem nie z powodu upałów, bo te chwilowo odeszły. Nawiasem mówiąc, pogoda była wręcz idealna do jazdy i szkoda, że nie miałem więcej czasu, aby cieszyć się jazdą.



Uff!

Czwartek, 24 czerwca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
9 106 1619
Data
24 czerwca 2021
Czw. 13:27 15:20
Rower
Ridley Helium SLX
9 19 174
Kalorie
842kcal
Czas
1:52:08
24
1055
0:21 0:14 0:00
Dystans
51.26km
23
929
9.17 7.23
Prędkość
27.43km/h
20
449
26.1 29.3 53.8
Kadencja
87rpm
112
Tętno
138bpm
151
Moc
150W
109
646
125 143 727
TSS
79
35
399
Przewyższenia
248m
23
962
       243
Nachylenie
+ 2.7% - 3.5%
+ 8.1 - 8.3
Temperatura
36.7°C
35.0 39.0

Nie był to rekord temperatury, w jakiej przyszło mi jechać, ale załapałem się do pierwszej dziesiątki moich najgorętszych przejazdów. Było tak ciepło, że przeznaczona na „czarną godzinę” półlitrowa butelka z wodą mineralną, którą miałem w tylnej kieszonce, zaczęła mnie parzyć. Jazda w takich warunkach nie była niestety przyjemnością, ale testem granic swoich możliwości. Test niestety nie wypadł pomyślnie. Fizyki nie oszukasz. Spora część energii była tracona na chłodzenie organizmu. Nie dziwi więc fakt, że poruszałem się tempem dość spacerowym.



Bez opisu

Czwartek, 17 czerwca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
8 105 1618
Data
17 czerwca 2021
Czw. 14:26 16:49
Rower
Ridley Helium SLX
8 18 173
Kalorie
1191kcal
Czas
2:18:39
17
705
0:36 0:31 0:00
Dystans
64.63km
18
593
15.00 15.91
Prędkość
27.97km/h
17
389
24.4 30.5 49.0
Kadencja
86rpm
109
Tętno
129bpm
155
Moc
195W
29
168
143 176 657
TSS
162
19
260
Przewyższenia
498m
10
414
       301
Nachylenie
+ 3.3% - 3.2%
+ 7.9 - 9.3
Temperatura
31.2°C
29.0 34.0

Dwa dni po raczej wymagającej eskapadzie, wybrałem się na zdecydowanie krótszą i łatwiejszą przejażdżkę. Ostatnio realizuję kilka pomysłów z innych kręgów moich zainteresowań, a czas pomimo swojej względności jakoś nie chce się „rozszerzyć”, więc ograniczam opis wyłącznie do tych dwóch zdań.



Sołtysi Dział i inne atrakcje

Wtorek, 15 czerwca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
7 104 1617
Data
15 czerwca 2021
Wt. 13:18 18:50
Rower
Ridley Helium SLX
7 17 172
Kalorie
2491kcal
Czas
5:09:40
1
21
2:10 1:08 0:00
Dystans
127.69km
1
28
41.32 37.17
Prędkość
24.74km/h
24
906
18.9 32.6 65.7
Kadencja
82rpm
122
Tętno
135bpm
161
Moc
175W
82
459
134 162 868
TSS
293
3
24
Przewyższenia
1582m
1
13
       595
Nachylenie
+ 3.8% - 4.3%
+ 15.7 - 14.3
Temperatura
26.8°C
23.0 31.0

Rutyna zabija radość. Zgodnie z tą myślą uruchomiłem BaseCamp i spojrzałem mapę okolic Krakowa z nieco większej perspektywy, zadając sobie pytanie, gdzie są miejsca, które pozostawiły znaczący ślad w historii moich rowerowych przygód, a jednocześnie dawno tam nie byłem? I tak oto mój wzrok powędrował w okolice Harbutowic, a konkretnie zatrzymał się na wąskim szlaku pomiędzy Harbutowicami a Bieńkówką. Ostatni raz byłem tam 11 września 2019 roku, a więc dość dawno temu, w czasach, gdy jeszcze żaden Chińczyk nie miał bliskiego kontaktu z nietoperzem i świat wyglądał zupełnie inaczej (wiem, wiem, zwolennicy spiskowej teorii dziejów sądzą coś innego). Cóż takiego ciekawego jest na tej drodze? Taki znak nigdy dobrze nie wróży.
Taki znak nigdy dobrze nie wróży.
Otóż znajduje się tam jeden z trudniejszych podjazdów w okolicy Krakowa, wiodący na wzgórze Sołtysi Dział. Jest też inna, mniej kulturalna nazwa, ale nie będę jej przytaczał. Trzeba też wiedzieć, że gdy nawet pokona się ten podjazd, to aby wrócić do Krakowa, trzeba zmierzyć się z kolejnymi wyzwaniami natury topograficznej. Pomysł na trasę był więc z gatunku: „łatwo nie będzie”.

Wyruszyłem przed czternastą, licząc, że o tej porze w miarę sprawnie dotrę do Skawiny, gdzie rozpoczynała się właściwa część trasy. Niestety przeliczyłem się. Od pewnego czasu Kraków stał się totalnie nieprzejezdny. Oczywiście rowerem jest łatwiej, ale lawirując pomiędzy samochodami traci się mnóstwo czasu i tam, gdzie mógłbym jechać szybko, niemiłosiernie się wlokłem. Odetchnąłem dopiero wówczas, gdy skręciłem w stronę Radziszowa. Potem była Wola Radziszowska, a za nią pierwszy tego dnia konkretny podjazd w stronę Biertowic. Było ciepło, a na asfalcie nawet bardzo ciepło, więc każda chwila spędzona pod ożywczym cieniem drzew była cennym bonusem. Z Biertowic pojechałem do Sułkowic, a następnie, jadąc cały czas pod górę, dotarłem do Harbutowic. Tam właśnie rozpoczynał Sołtysi Dział zdobyty!
Sołtysi Dział zdobyty!
się podjazd pod Sołtysi Dział. Od zjazdu z głównej drogi do szczytu jest około 3 kilometrów, ale zasadnicza część podjazdu liczy sobie mniej więcej kilometr i jest to kilometr o średnim nachyleniu przekraczającym 12%. Średnia jak to średnia, raz mniej, raz więcej, a więc już jest nieźle. Ale to nie wszystko. Ostatnie 250 metrów to walka o przetrwanie – prawie 17% średniego nachylenia. To jedno z tych miejsc, gdzie w głowie rodzą się pytania, po co to wszystko, czy nie ma lepszego sposobu na spędzanie czasu? W takiej chwili lepiej nie szukać odpowiedzi. Te pojawią się na szczycie, gdy tętno wróci w rozsądne granice, a oddech stanie się normalny.

Sołtysi Dział był dzisiaj najtrudniejszym podjazdem, ale nie jedynym. Musiałem przecież jakoś wrócić do Krakowa, a wokół siebie widziałem jedynie zalesione wzgórza. Moje miasto było gdzieś tam za nimi, więc czekały na mnie kolejne, jak to określiłem w tytule – atrakcje. Pierwsza z nich była niedaleko – to podjazd w Bieńkówce, którego najtrudniejszy fragment liczy sobie 300 metrów i ma prawie 13% średniego nachylenia. Warto się postarać, bo za dotychczasowe trudy otrzymujemy nagrodę w postaci 10 km zjazdu do Stróży. Stamtąd pojechałem do Myślenic, lecz po drodze musiałem zaliczyć miniaturkę Strade Bianche, Jezioro Dobczyckie.
Jezioro Dobczyckie.
gdyż tuż przed Myślenicami droga jest w remoncie. Zerwano asfalt i moje Cintinental Grand Prix 4-Season miały okazję się sprawdzić na żwirze i kamieniach.

Sposób na dotarcie z Myślenic do Grodu Kraka znam przynajmniej pięć. Ale kto powiedział, że chciałem szybko wracać. Wybrałem więc opcję jazdy do Dobczyc wzdłuż południowego brzegu Jeziora Dobczyckiego. Nieświadomym tej decyzji wyjaśniam, że nie jest to droga leniwie wijąca się wzdłuż brzegu tuż nad poziomem wody. Owszem, droga się wije, ale nie leniwie i nie na poziomie wody, ale to wznosi się, to opada, a procenciki nachyleń też są zacne – zwłaszcza, gdy w nogach jest już małe co nieco. Ja jednak przyjąłem zasadę, że jadę bez spiny, z nikim się nie ścigam, więc nikt nie wymaga ode mnie jazdy w trupa. Dzięki temu kolejne metry przewyższeń wpadały do historii, a ja mogłem cieszyć się jazdę w przecudownych klimatach małopolskich pejzaży.

Ostatnie wyzwanie - Chorągwica.
Ostatnie wyzwanie - Chorągwica.
Z Dobczyc pojechałem do Gdowa. Powoli kończyła się moja dzisiejsza eskapada. Ale przecież nie mogłem wrócić ot tak sobie. Na finał zaplanowałem sobie szczególny rodzaj masochizmu w postaci wyjazdu na Chorągwicę, licząc, że po całym dniu da mi w kość. No cóż, nieskromnie powiem, że się przeliczyłem. Po wszystkich poprzednich zmaganiach, Chorągwica była ledwie pagórkiem…

I na tym skończyły się dzisiejsze „atrakcje”, dowodząc, że nie tylko spontanicznie wybierane trasy, jak to twierdziłem poprzednim razem, mogą być ciekawe i pełne wyzwań. Cieszę, że pomimo upływu lat i coraz bardziej widocznych skutków nieuchronnie zbliżającej się jesieni mojej wędrówki po drogach tego świata, nadal mogę pokonywać szlaki, które kiedyś zdawały się wykraczać poza moje możliwości. Mówi się, że w zdrowym ciele, zdrowy duch. Ja to odwrócę – gdy Duch zdrowy, to i ciało zdrowe.



Z dołu do góry, z góry na dół

Sobota, 12 czerwca 2021 • Komentarze: 0

Aktywność
6 103 1616
Data
12 czerwca 2021
Sob. 10:58 14:04
Rower
Ridley Helium SLX
6 16 171
Kalorie
1602kcal
Czas
2:58:14
11
404
1:03 0:39 0:00
Dystans
82.08km
11
377
23.71 22.17
Prędkość
27.63km/h
19
422
22.5 33.5 78.8
Kadencja
85rpm
120
Tętno
140bpm
161
Moc
195W
29
168
150 172 681
TSS
208
10
183
Przewyższenia
847m
6
150
       392
Nachylenie
+ 3.6% - 3.8%
+ 14.7 - 14.7
Temperatura
28.5°C
25.0 33.0

Już nieraz przekonałem się, że spontanicznie wybierane trasy są najlepsze. No bo, gdy się je projektuje, to człowiek jakoś naturalnie stara się pominąć największe trudności lub przynajmniej jakoś je sensownie ułożyć w całym planie, aby np. nie pozostawiać sobie najtrudniejszych podjazdów na koniec. Tymczasem jadąc bez planu, musimy być przygotowani na sytuacje bez wyjścia. Gdy po stromym zjeździe jest równie stromy podjazd, to nie ma odwrotu. Albo jedziesz przed siebie i walczysz z przeciwnościami topografii, albo zawracasz i… też masz pod górę. Dzisiaj zafundowałem sobie właśnie taką, przypominającą grzebień (nieco wyszczerbiony), trasę. Cały czas góra, dół, góra, dół. Niewiele chwil na odprężenie i relaks, chociaż to właśnie te trudności najbardziej mnie odprężały, dając błogosławione oderwanie od codzienności i rutyny.

Okolice Mogilan.
Okolice Mogilan.