Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

W godzinach szczytu

Wtorek, 22 kwietnia 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
15 97 1773
Data
22 kwietnia 2025
Wt. 15:00 17:45
Rower
Ridley Helium SLX
6 9 196
Kalorie
1440kcal
Czas
2:35:30
3
548
0:40 0:32 0:00
Dystans
68.76km
3
539
14.71 16.08
Prędkość
26.53km/h
7
614
22.0 30.1 52.9
Kadencja
88rpm
120
Tętno
135bpm
154
Moc
191W
4
240
154 171 723
TSS
223
1
153
Przewyższenia
513m
2
400
       325
Nachylenie
+ 3.5% - 3.2%
+ 12.7 - 9.3
Temperatura
23.3°C
21.0 27.0

W ramach ponownego odkrywania tras moich ulubionych szlaków sprzed lat, postanowiłem dzisiaj skierować się w stronę Tyńca. Słyszałem, że w czasie mojej rowerowej abstynencji rozbudowano Wiślaną Trasę Rowerową i istnieje połączenie pomiędzy Tyńcem a Skawiną. Chciałem to „zbadać”, więc tuż po pracy wskoczyłem na rower. I to był błąd… Błąd o nazwie: „godziny szczytu”.

Kiedyś nie było w Krakowie tylu ścieżek rowerowych, co teraz. Wydawałoby się, że jeździło się  trudniej, wolniej, mniej bezpiecznie. Paradoksalnie było dokładnie na odwrót. Z kilku powodów. Po pierwsze, ruch samochodowy był mniejszy. Oczywiście były korki, jak w każdym dużym mieście, ale aut było jednak mniej. Po drugie, mniejsza ilość ścieżek rowerowych wymuszała jazdę po ulicy, co wcale nie było jakimś ekstremalnym wyzwaniem, głównie z tego powodu, że po ulicy zazwyczaj Wisła w Tyńcu.
Wisła w Tyńcu.
nie chodzą piesi, a po ścieżkach rowerowych i owszem. Po trzecie, kiedyś po ścieżkach rowerowych poruszały się wyłącznie rowery – przynajmniej w teorii. Teraz mamy hulajnogi, co w sumie byłoby spoko, gdyby część z nich nie miała deaktywowanych blokad prędkości. Ale hulajnogi, to mały pikuś w porównaniu do osobników z pyszne.pl lub glovo. Nie wiem, na czym oni jeżdżą, ale to na pewno nie są rowery, bo rower to jednak coś, co jest napędzane siłą mięśni, a te „typki” poruszają się na czymś, co przypomina rower wyłącznie przez fakt posiadania pedałów. Podobno policja w Krakowie zaczęła walczyć z tą patologią.

Podsumowując, dawno, dawno temu, w Grodzie Kraka, w godzinach szczytu, dało się w miarę sprawnie przejechać przez całe miasto bez uszczerbku na zdrowiu fizycznym i psychicznym.

Ale to już było i nie wróci więcej…

Zanim w ślimaczym tempie dotarłem w okolice Mostu Dębnickiego, skąd mogłem już bezpiecznie poruszać się trasą rowerową, trzy razy walnąłbym w samochody, kierowcy których zwyczajnie mnie nie zauważyli, kilkukrotnie byłem na kursie kolizyjnym z dostawcami pizzy, że o liczbie pieszych, traktujących ścieżki rowerowe jako naturalne poszerzenie chodnika, już nie wspomnę. W tych warunkach posiadanie oczu dookoła głowy, to… zdecydowanie zbyt mało. Najlepiej byłoby mieć parapsychologiczne umiejętności czytania w myślach innych ludzi. Te kilka kilometrów wystarczyło, żeby dojść do wniosku, że popołudniowa jazda przez miasto w dzień powszedni, to pomysł co najmniej nierozsądny, żeby wprost nie powiedzieć, że głupi.

Wisła w Tyńcu.
Wisła w Tyńcu.
W końcu dotarłem jednak do Tyńca, a stamtąd skierowałem się w stronę Skawiny, testując nieznany mi wcześniej fragment Wiślanej Trasy Rowerowej. No i mam mieszane uczucia. Przy samym tynieckim opactwie brakuje fragmentu trasy. To znaczy, fragment jest, ale nie asfaltowy, nawet nie szutrowy, ale ziemisto-kamienny. I nie są to bynajmniej miłe, ładne kamyczki, ale głazy. Owszem, da się przejechać szosówką, ale raczej wtedy, gdy jest sucho i wybrawszy odpowiedni tor jazdy pomiędzy „kamyrdolcami”. Na szczęście ten fragment jest krótki i potem jest już asfalt i można zaszaleć… Z tym, że nie do końca, bo po drodze jest jeszcze jeden, tym razem dłuższy nieutwardzony odcinek, na którym na szczęście nie ma kamieni. Ale jest żwir, piach i głębokie koleiny. Po deszczu na szosie nie ma chyba większych szans i trzeba iść z buta. Na szczęście dzisiaj było sucho.

Dalsza część WTR była już całkiem spoko i wkrótce zameldowałem się w okolicach Borku Szlacheckiego, skąd skręciłem w stronę Skawiny. A tam – cóż za niespodzianka – korek! Ze Skawiny mogłem wrócić do Krakowa na trzy sposoby: łatwy, nieco trudniejszy, trudny. Stopniowanie zależy oczywiście od ilości przewyższeń. Nie byłbym sobą, gdybym nie wybrał „bramki numer trzy”, czyli powrotu przez Brzyczynę i Libertów. Po drodze jest „miły” podjazd, który mierzy sobie jakieś półtora kilometra w poziomie i około stu metrów w pionie, co może nie wydawać się wyzwaniem, ale zaczyna się kiepskim asfaltem i 13% nachylenia. „A po nocy przychodzi dzień, a po burzy spokój”, a po podjeździe zjazd, na którego końcu, a jakże, korek na skrzyżowaniu z zakopianką.

Do domu miałem już teoretycznie blisko, ale postanowiłem utrudnić sobie życie i ze Swoszowic pojechałem do Wieliczki, co było równoznaczne z zaliczeniem kolejnego, ulubionego onegdaj podjazdu, na ulicy Sawiczewskich. O dziwo, tym razem poszło całkiem gładko i potem mogłem cieszyć się kolejnym długim zjazdem. Pozostało jeszcze tylko przedrzeć się przez Wieliczkę, co znów okazało się wyzwaniem, bo – niespodzianka – godziny szczytu. Niewiele brakowało, a przeorałbym bok samochodu, który najpierw mnie wyprzedził, a potem gwałtownie zajechał mi drogę, skręcając na wjazd do posesji. Oczami wyobraźni widziałem już siebie w bliskim kontakcie trzeciego stopnia z blachą, ale jakimś cudem (to musiał być cud), udało mi się zatrzymać dosłownie milimetry od karoserii.

Gdy wreszcie znalazłem się przed domem, to miałem ochotę ucałować ziemię…



Z nadzieją

Sobota, 19 kwietnia 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
14 96 1772
Data
19 kwietnia 2025
Sob. 11:19 14:22
Rower
Ridley Helium SLX
5 8 195
Kalorie
1689kcal
Czas
2:56:18
1
416
0:21 0:19 0:00
Dystans
86.80km
1
347
8.74 10.02
Prędkość
29.54km/h
1
160
24.6 30.3 48.0
Kadencja
92rpm
128
Tętno
132bpm
149
Moc
174W
19
490
160 165 911
TSS
212
2
170
Przewyższenia
313m
3
798
       257
Nachylenie
+ 3.6% - 3.1%
+ 9.1 - 6.3
Temperatura
21.0°C
17.0 26.0

Pamiętam, że jednym z powodów mojego kryzysu rowerowego było znudzenie pokonywaniem wciąż tych samych tras. Gdziekolwiek bym nie pojechał, znałem każdy kamyczek, każdą dziurkę w asfalcie. Nic nie było w stanie mnie zaskoczyć. Oczywiście od czasu do czasu zdarzały się jakieś ciekawe wyprawy, ale wyłącznie wtedy, gdy miałem wystarczająco dużo czasu, aby oddalić się od miejsc znanych mi na wylot.

Minęło kilka lat, pamięć już nie ta, co kiedyś, a i świat wokół się zmienił, więc na powrót cieszą mnie te same miejsca, co przed laty. Właśnie dzisiaj przemierzyłem jedną z moich „klasycznych” tras i nic mnie nie nudziło. Znów mogłem czerpać radość z samotnego pokonywania pięknych okoliczności przyrody, ładując swoje wewnętrzne „akumulatory”. Jechało mi się tak fajnie, że nie chciało mi się zatrzymywać, żeby cyknąć choć jedną fotkę, a ta, którą widzicie, został zrobiona pod moimi oknami – taka sytuacja.

Przejechałem 86 kilometrów w całkiem przyzwoitym tempie, więc z nadzieją patrzę w rowerową przyszłość. Już chyba czas na pierwszą „setkę” po latach…

 

 

 

 



Puszcza po latach

Czwartek, 17 kwietnia 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
13 95 1771
Data
17 kwietnia 2025
Czw. 13:18 16:11
Rower
Ridley Helium SLX
4 7 194
Kalorie
1301kcal
Czas
2:37:46
2
529
0:24 0:20 0:00
Dystans
72.76km
2
465
10.40 9.80
Prędkość
27.67km/h
4
423
25.1 28.8 53.5
Kadencja
89rpm
122
Tętno
126bpm
145
Moc
160W
46
640
137 158 695
TSS
160
4
270
Przewyższenia
305m
4
818
       257
Nachylenie
+ 2.9% - 3.1%
+ 5.5 - 8.9
Temperatura
30.4°C
28.0 33.0

Koncepcja dzisiejszej wyprawy była bardzo prosta – zobaczyć, jak wygląda Puszcza Niepołomicka. Nie byłem w niej od trzech lat, a przecież wiosna to najpiękniejszy czas dla przyrody. Nie przejąłem się mocnym południowym wiatrem, który ponoć miał przynieść pył znad Sahary i wczesnym popołudniem ruszyłem do Niepołomic, skąd, jak nietrudno się domyślić, do puszczy jest przysłowiowy rzut beretem (z antenką). Gdy już przekroczyłem granicę lasu, ogarnęła mnie swoista nostalgia. Przecież to miejsce odwiedzałem regularnie od 2009 roku. Wiosenna przestrzeń Puszczy Niepołomickiej.
Wiosenna przestrzeń Puszczy Niepołomickiej.
Zmieniały się moje rowery, zmieniałem się ja, a widok, zapach, klimat puszczy jest nadal ten sam. To świątynia naturalnego piękna, niemalże nienaruszona niszczącą ręką człowieka, chociaż oczywiście daleko jej do wielkości i stanu sprzed kilkuset lat. Cieszmy się jednak tym, co jest, bo to naprawdę piękne miejsce. Dzisiaj było tam cicho i spokojnie. Może dlatego, że był to powszedni dzień.

A dzień zaiste był piękne i upalny. 28 stopni w kwietniu? No cóż, jak widać, wszystko może się zdarzyć, gdy klimat się zmienia. Miałem mocne postanowienie, żeby wreszcie przejechać więcej niż 40 czy 50 kilometrów. Chciałem się przekonać, czy bliski jest czas, gdy przynajmniej 100 kilometrów stanie się rowerowym chlebem powszednim. No i mam trochę mieszane uczucia. Z jednej strony wydaje się, że jest całkiem spoko, bo ponad 70 kilometrów jest dobrym prognostykiem. Z drugiej strony, gdy byłem już blisko celu, dość mocno mnie „odcięło”. Upał, odwodnienie, spóźniony baton energetyczny? A może zwyczajna słabość? Będę badał – jak mówił jeden programista z mojego zespołu, gdy wykrywano błąd w oprogramowaniu.



Popołudniowe odprężenie

Środa, 16 kwietnia 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
12 94 1770
Data
16 kwietnia 2025
Śr. 15:02 16:59
Rower
Ridley Helium SLX
3 6 193
Kalorie
1012kcal
Czas
1:46:36
8
1125
0:14 0:14 0:00
Dystans
50.51km
6
973
6.13 6.88
Prędkość
28.43km/h
2
337
25.9 29.1 43.6
Kadencja
88rpm
112
Tętno
135bpm
150
Moc
182W
7
381
158 172 659
TSS
152
7
289
Przewyższenia
181m
8
1182
       244
Nachylenie
+ 3.0% - 2.6%
+ 5.6 - 5.5
Temperatura
28.3°C
27.0 30.0

Dzisiaj nie miałem wiele czasu, bo wieczorem czekał mnie egzamin na studiach. Że co?! Tak, tak, studiuję i to nie jest uniwersytet trzeciego wieku, bo do trzeciego wieku jeszcze trochę mi brakuje, ale pełnoprawne studia podyplomowe w Stołecznym Instytucie Biblijnym. Informatyk, elektronik, elektryk i… biblista – całkiem zgrabne połączenie, nieprawdaż? Jeśli ktoś śledzi mojego bloga, a są to pewnie ze trzy, góra cztery osoby, to nie powinien się temu dziwić. Dziewięć lat temu narodziłem się na nowo i stając się wierzącym, jednocześnie odrzuciłem religijność, która wbrew pozorem nie przybliża, ale oddala od Boga. Nie waham się powiedzieć, że to była najważniejsza decyzja w moim życiu, która zmieniła wszystko…

Most Kardynała Macharskiego.
Most Kardynała Macharskiego.
Miało być coś o rowerach, więc ewangelizację odłożę na inny czas, chociaż coraz bardziej korci mnie, aby częściej łączyć te, zdawałoby się odległe od siebie tematy. Żyjemy przecież w kraju, w którym tak bardzo wypaczono, tak bardzo zafałszowano obraz Boga, że każdym kto o Nim wspomni jest od razu traktowany jako nawiedzony zwolennik ciemnogrodu. Stąd też unika się tematu JHWH, bo to śmieszne, bo to wstyd, bo to takie nienowoczesne, bo nie wypada, itp., itd. Na szczęście nie muszę się tym przejmować.

No dobra, czas jednak coś napisać o dzisiejszej eskapadzie, chociaż eskapada to duże słowo. Jak już wspomniałem, czasu wiele nie miałem, więc plan był taki, że dojadę do Węgrzec Wielkich, potem skręcę na północ, potem zawrócę w stronę Krakowa i zajmę się eksploracją trasy rowerowej wzdłuż Wisły, biegnącej od miejscowości Brzegi do Mostu Nowohuckiego w Krakowie. Ta trasa powstała w okresie mojej rowerowej „pustyni”, a więc dla mnie jest czymś zupełnie nowym. Jak sobie postanowiłem, tak uczyniłem, trasę przejechałem i do domu zawitałem. Tak się jakoś zrymowało. Muszę jednak przyznać, że pomimo swojej płaskości, trasa była dość wymagająca przez wzgląd na wiatr, który raczył dąć dość mocno.

No i to koniec dzisiejszej rowerowej historii. A jeśli chodzi o egzamin, to… zdałem.



Up'n Down, czyli kolejny test formy

Niedziela, 13 kwietnia 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
10 92 1768
Data
13 kwietnia 2025
Niedz. 13:57 15:48
Rower
Ridley Helium SLX
2 5 192
Kalorie
1007kcal
Czas
1:48:23
6
1104
0:49 0:27 0:00
Dystans
47.01km
9
1050
17.90 15.20
Prędkość
26.02km/h
9
701
21.8 32.8 60.9
Kadencja
86rpm
117
Tętno
134bpm
153
Moc
199W
1
129
155 190 703
TSS
167
3
253
Przewyższenia
607m
1
297
       396
Nachylenie
+ 3.4% - 4.0%
+ 9.7 - 13.0
Temperatura
24.1°C
22.0 26.0

Skorzystałem dzisiaj z pięknej wiosennej pogody i wybrałem się popołudniu na relatywnie krótką przejażdżkę. Tym razem nie miało to być kolarskie „pitu, pitu”, ale zamierzałem sprawdzić swoją formę na czymś więcej, niż nieliczne, krótkie, mało wymagające podjazdy. Mieszkam na południu Krakowa i pierwsze pagórki zaczynają się już kilkaset metrów od mojego mieszkania. W zasadzie każda trasa na południe jest mniejszym lub większym, ale jednak wyzwaniem. Dzisiejsza trasa.
Dzisiejsza trasa.
Nietrudno trafić tutaj na podjazdy 12-14%, a 8% jest w zasadzie normą. Ktoś może powiedzieć, że to niewiele, ale kilkadziesiąt przejechanych kilometrów, raz w górę, raz w dół, dość dobrze potrafi skonfrontować wyobrażenie swojej własnej siły i wytrzymałości z rzeczywistością. Prawda bywa czasem bolesna – nie tylko dla nóg, ale często dla własnego ego.

Właśnie dlatego z pewną dozą niepewności wsiadłem dzisiaj na rower i ruszyłem w stronę Świątnik Górnych. To jedna z moich „standardowych” tras sprzed lad, stanowiąca niezły test formy. Mija mniej więcej pięć miesięcy, od kiedy wróciłem z kolarskiego niebytu. Pięć miesięcy treningów niemalże od zera. Pięć miesięcy przyzwyczajania organizmu do wysiłku. Miałem trochę pod górkę, a może nawet więcej niż trochę, bo nie mam już trzydziestu, czterdziestu, czy choćby pięćdziesięciu lat, ale nieubłaganie zbliżam się do „szóstki” z przodu, wchodzę w wiek, który onegdaj, gdy byłem młodym chłopakiem, wydawał się abstrakcyjny i nierzeczywisty.

Jak mi poszło? Jak skończył się pojedynek „ja dzisiaj” z „ja kilka lat temu”? Okazało się, że jest całkiem nieźle. Na kilku segmentach osiągnąłem swój drugi lub trzeci czas, a na jednym osiągnąłem nawet swoją życiówkę. Co ważne, do domu nie wracałem „na oparach” i mógłbym przejechać jeszcze drugie tyle (no, może trochę mniej), ale chciałem obejrzeć ostatnie kilkadziesiąt kilometrów „Piekła Północy”, czyli wyścigu Paris – Roubaix.

Jest dobrze, ale… może być lepiej, czyli sporo pracy przede mną.



Testowanie formy

Piątek, 4 kwietnia 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
4 86 1762
Data
4 kwietnia 2025
Pt. 15:07 17:09
Rower
Ridley Helium SLX
1 4 191
Kalorie
1011kcal
Czas
1:54:49
4
1034
0:17 0:17 0:00
Dystans
50.29km
7
982
7.71 8.44
Prędkość
26.28km/h
8
656
26.7 29.4 43.7
Kadencja
89rpm
123
Tętno
136bpm
160
Moc
193W
2
198
157 183 681
TSS
159
5
273
Przewyższenia
247m
5
971
       243
Nachylenie
+ 3.2% - 2.9%
+ 7.6 - 7.8
Temperatura
21.4°C
18.0 25.0

„Kwiecień plecień…”. Każdy zna to przysłowie, ale, żeby aż tak się sprawdziło? Wczoraj była „wiosna”, dzisiaj „lato”, a prognozy na kolejne dni mówią, że będzie jeszcze „jesień” i „zima”. Gdzieś na trasie...
Gdzieś na trasie...
Pełne spektrum! Skoro dzisiaj miał być jedyny w najbliższym czasie letni dzień, to nie miałem większego dylematu, co wybrać – trenażer czy rower. Wybrałem oczywiście to drugie, a konkretnie Ridley Helium SLX, bo moja nowa maszyna, czyli Ridley Falcn w niepowtarzalnym kolorze Candy Red Metallic, powstaje w raczej dość niespiesznym tempie.

Punktualnie o 15:00 zakończyłem pracę i niedługo potem podążałem raźnie w kierunku Niepołomic. Miałem konkretny cel. Chciałem sprawdzić, czy kolejne treningowe tygodnie przyniosły efekt. I wcale nie chodziło o cyferki, ale o to, czy odczuję subiektywną poprawę. Wybrałem więc trasę niedługą, ale zawierającą kilka krótkich podjazdów, które doskonale znam i pamiętam, ile mniej więcej wysiłku musiałem włożyć, aby je pokonać. Muszę przyznać, że test wypadł więcej niż pozytywnie. Na całej trasie nie musiałem ani przez moment użyć małej tarczy z przodu i każdy z podjazdów pokonałem w niezłym tempie na dużym blacie. Być może kiedyś zdarzyło mi się pokonać je sprawniej i szybciej, ale zdecydowanie lepiej pamiętam te chwile, kiedy sprawiały mi trudność.

Pogoda w kolejnych dniach ma być raczej kiepska – deszcz, wiatr, chłód. To będzie dobry czas, aby dokończyć budowę nowego roweru, no i oczywiście kontynuować treningi w wirtualnym świecie Zwifta. To chyba jeden z nielicznych przykładów, że to, co doskonalimy w świecie, którego nie ma, przynosi efekty w świecie, który jest.



Dużo pracy przede mną

Poniedziałek, 10 marca 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
10 64 1740
Data
10 marca 2025
Pon. 15:11 17:10
Rower
Ridley Helium SLX
3 3 190
Kalorie
969kcal
Czas
1:46:32
9
1126
0:18 0:17 0:00
Dystans
47.64km
8
1042
7.02 7.69
Prędkość
26.83km/h
6
554
23.1 26.7 52.9
Kadencja
87rpm
120
Tętno
131bpm
149
Moc
182W
7
381
152 150 769
TSS
141
9
298
Przewyższenia
236m
6
1008
       266
Nachylenie
+ 3.4% - 3.0%
+ 9.5 - 6.3
Temperatura
18.7°C
17.0 21.0

Nie planowałem przejażdżki w dniu dzisiejszym, zamierzając rozpocząć kolejny plan treningowy na Zwift. Spojrzałem jednak za okno i doszedłem do wniosku, że żal będzie stracić tak piękny dzień, tym bardziej, że podobno nadciąga ochłodzenie, co akurat nie powinno nikogo dziwić, bo mamy marzec. Tuż po pracy zebrałem się więc w ekspresowym tempie i wyruszyłem na trasę. Pomysł był taki, że dzisiaj pojadę na zachód w okolice toru kajakowego na Kolnej. Problem w tym, że mieszkam na południu Krakowa i żeby przedostać się w okolice Wisły, muszę przejechać przez sporą część miasta. W dodatku w godzinach popołudniowego szczytu. Trzy lata nie jeździłem i albo zapomniałem, jak to jest, albo coś się zmieniło na gorsze. Teoretycznie powinno być bezpiecznie, bo większość trasy stanowią ścieżki rowerowe. Tyle teoria. Na Kolnej...
Na Kolnej...
W praktyce trzeba uważać, bo ścieżki rowerowe nie do końca są rowerowe i porusza się po nich wszystko, co ma koła i niekoniecznie wykorzystując jedynie siłę mięśni. Na przykład takie hulajnogi elektryczne. Fajne zabawki pod warunkiem, że użytkownik nie zdjął ogranicznika prędkości. Ale jest jeszcze coś gorszego. To „kamikadze” z Glovo, pyszne.pl lub innych tego typu przybytków. Nie wiem, czym oni jeżdżą, ale to nie jest normalny rower, a przynajmniej nie taki, który poruszałby się z normalną prędkością. Nie mam nic przeciwko elektrykom, ale jazda ponad 40 km/h na ścieżce rowerowej stanowi chyba jakieś zagrożenie, no nie?

Dobra, koniec narzekania. Dotarłem do Wisły i ruszyłem na zachód. Akurat stamtąd wiało, więc zapowiadało się, że będę miał powrót ze wspomaganiem. Kiedyś tego typu trasy mnie nudziły, bo znałem każdy kamyczek i dziurkę w asfalcie, ale po trzech latach znów wszystko stało się nowe i interesujące. Jechałem w dość dobrym tempie, czując lekki ból w udach, bo dobre tempo oznaczało pokonanie przeciwnego wiatru. Przejechałem przez kładkę na wysokości stopnia wodnego Kościuszko i znalazłem się po drugiej stronie Wisły, czyli osiągnąłem punkt zwrotny dzisiejszej trasy. Teraz miałem wiatr w plecy, a więc z pieśnią na ustach mogłem napawać się dynamiką jazdy.

Chyba za łatwo mi się jechało, bo postanowiłem utrudnić sobie życie i przeprowadzić pewien eksperyment. Niby czuję się silniejszy i nawet mam wrażenie, że jestem prawie tak samo mocny, jak kilka lat temu, ale przecież do tej pory nie sprawdziłem się choćby na kawałeczku konkretnego podjazdu, a zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, tylko na podjeździe sprawdzisz moc swoją. Postanowiłem zatem zakończyć dzisiejszą eskapadę trzema krótkimi podjazdami, które doskonale znam i nadal pamiętam, czy i jakiego wysiłku ode mnie wymagały. Ot taki „papierek lakmusowy” mojej formy. A zatem po kolei: ulica Parkowa, następnie Swoszowicka (Bonarka), a na koniec ulice Trybuny Ludów i Łużycka.

Kostkę brukową na Parkowej zaatakowałem chyba zbyt mocno, wierząc, że przejadą ją na zębatce 21 z tyłu. Do pewnego momentu nawet się udawało, ale w pewnej chwili musiałem zrzucić na 23, wkrótce na 25 i finalnie na 28. Dalej się nie dało, bo kaseta się „skończyła”. Ostatnie kilkadziesiąt metrów pokonywałem więc w raczej wstydliwym tempie, ale w końcu dotarłem na szczyt. Niedługo później zameldowałem się przed podjazdem na ulicy Swoszowickiej. Pamiętam, że onegdaj potrafiłem pokonać go na dużej tarczy z przodu, więc pomyślałem, że powtórzę ten manewr. No i prawie się udało, ale było to „prawie” z gatunku tych, które robią wielką różnicę. Na dużym blacie dotarłem do połowy, a potem pokornie zrzucałem coraz niżej, docierając do 34/28. Kolejna lekcja pokory była za mną. No i nadszedł wreszcie moment ostatniego wysiłku, czyli średnio wymagający, ale jednak podjazd w ciągu ulic Trybuny Ludów i Łużyckiej. Tam o dziwo poszło mi całkiem spoko.

Jakie wnioski? Biorąc pod uwagę mój wiek i trzyletnią przerwę, jest w miarę dobrze. Kilka miesięcy temu bałem się przecież, że w ogóle nie mam szans na powrót do jako takiej formy. Ale to „w miarę dobrze” wcale mnie nie zadowala. Jestem pewien, że mogę więcej, lepiej, szybciej, mocniej. A więc znów wsiądę na trenażer…



Przedwiosennie

Niedziela, 9 marca 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
9 63 1739
Data
9 marca 2025
Niedz. 13:37 15:32
Rower
Ridley Helium SLX
2 2 189
Kalorie
1090kcal
Czas
1:51:10
5
1076
0:22 0:14 0:00
Dystans
52.12km
4
907
8.50 7.29
Prędkość
28.13km/h
3
378
22.3 30.6 52.7
Kadencja
90rpm
115
Tętno
139bpm
152
Moc
192W
3
217
171 185 697
TSS
156
6
279
Przewyższenia
230m
7
1022
       244
Nachylenie
+ 2.7% - 3.2%
+ 7.8 - 8.3
Temperatura
19.7°C
19.0 24.0

To jeszcze nie jest wiosna, a ja jeszcze nie czuję się na tyle mocny, aby zaliczyć jakiś dłuższy dystans. Dzisiaj zamierzałem przejechać około 50 kilometrów i to się udało. Myślę, że spokojnie mógłbym dorzucić kolejne 10, a nawet 20 kilometrów, ale pomyślałem, że rozsądnie będzie nie „zajechać” się na samym początku nowej odsłony mojej kolarskiej pasji.

To jeszcze nie są kolory wiosny...
To jeszcze nie są kolory wiosny...



Odrodzenie

Czwartek, 6 marca 2025 • Komentarze: 0

Aktywność
6 60 1736
Data
6 marca 2025
Czw. 15:30 16:44
Rower
Ridley Helium SLX
1 1 188
Kalorie
654kcal
Czas
1:08:40
24
1352
0:13 0:09 0:00
Dystans
31.64km
27
1378
5.62 4.36
Prędkość
27.64km/h
5
428
25.5 29.0 47.0
Kadencja
89rpm
119
Tętno
137bpm
157
Moc
187W
5
305
159 189 709
TSS
100
19
360
Przewyższenia
136m
9
1267
       241
Nachylenie
+ 2.4% - 3.2%
+ 5.5 - 5.4
Temperatura
21.0°C
19.0 23.0

Stało się! Korzystając z pięknej wiosny na koniec tej zimy, po raz pierwszy od trzech lat wybrałem się na rower. Z namaszczeniem, czule i delikatnie ściągnąłem mojego Ridleya Helium ze ściany, zamknąłem za sobą drzwi, zniosłem go po schodach i ruszyłem przed siebie. Na początku poczułem się jakoś dziwnie. Trzy lata przerwy zostawiły jednak jakiś ślad, którego nie da się zniwelować po kilkuset metrach. Z jednej strony czułem się jak nowicjusz, który zaczyna eksplorować nieznane mu wcześniej obszary, a z drugiej strony miałem poczucie nostalgicznego powrotu do miejsc, które kiedyś doskonale znałem, a teraz na nowo będę odkrywał ich blask. Jadąc na doskonale znanym mi rowerze musiałem jednak przypomnieć sobie, jak skręca, jak hamuje, jak przyspiesza. Pierwsze kilometry były więc przedziwne, jakby nierzeczywiste, pokonywane nieco niepewnie, z dreszczykiem emocji, napiętą uwagą, ale z każdą upływającą minutą czułem się coraz pewniej i coraz bardziej poddawałem się cudownemu odczuciu wolności.

Byłem tak podekscytowany, że nie miałem czasu zrobić lepszego zdjęcia.
Byłem tak podekscytowany, że nie miałem czasu zrobić lepszego zdjęcia.
Przejażdżka nie była zbyt długa, bo jej istotą nie miał być ani czas, ani liczba pokonanych kilometrów, ale sprawdzenie, jak to jest, gdy po tak długiej przerwie wsiada się na rower i na nowo odkrywa radość. Chciałem też sprawdzić, czy ponad trzy miesiące treningów przyniosły jakiś wymierny efekt. I tutaj się zaskoczyłem. Pewnie każdy rowerzysta pamięta taką sytuację, że zdawało mu się, iż w jakimkolwiek kierunku by nie jechał, wiatr wiał prosto w twarz. Dzisiaj miałem tak samo, tylko… dokładnie na odwrót. Miałem wrażenie, że niezależnie od kierunku jazdy, wiatr był moim sprzymierzeńcem. Litry treningowego potu opłaciły się. Czy z wiatrem, czy pod wiatr, czy z góry, czy pod górę, jechało mi się naprawdę spoko. Byłem tak mocno podekscytowany tym faktem, że w imię hasła „chwilo trwaj”, nie chciałem zatrzymać się i „cyknąć” choć jedną fotkę z trasy.

Dobry był to czas i teraz z jeszcze większym optymizmem czekam na prawdziwą wiosnę. Obawy sprzed kilku miesięcy, że mój najlepszy czas już dawno minął, że pozostało już tylko pokornie zaakceptować nieuchronnie zbliżającą się jesień życia, okazały się bezpodstawne. Wiem, mam prawie 59 lat, ale to tylko stan umysłu. Mogę się poddać i resztę życia spędzić przed telewizorem, karmiąc się coraz gorszymi wiadomościami. Ale zamiast tego mogę uwierzyć, że najlepsze jest dopiero przede mną, a wiek… a wiek to stan umysłu. I taką opcję wybieram.