Rozmiar ma znaczenie
Bike Fitting to ostatnio bardzo modny termin. Jak grzyby po deszczu wyrastają firmy oferujące kompleksowe usługi w zakresie dopasowania roweru do człowieka. To rzeczywiście poważna sprawa. Pal licho, gdy ktoś porusza się rowerem okazjonalnie, na niewielki dystans. Na czym by nie usiadł, poradzi sobie. Ale perspektywa częstego zaliczania dziesiątek, a nawet setek kilometrów na niewygodnym siodełku, czy ze źle ustawioną kierownicą, nie wygląda dobrze. Mimo to nie skorzystałem z usług profesjonalistów i postanowiłem hasło „zrób to sam” zastosować także w tej dziedzinie. Oczywiście z pełną świadomością, że błędy mogą być kosztowne.
Raczej trudno dopasować się do roweru wyłącznie w świecie teorii. Wystarczy, że kierowałem się nią, kupując ramę. Teraz musiałem chociaż na chwilę złożyć rower do takiej postaci, która pozwoliłaby mi na nim usiąść, wpiąć buty w pedały, i oparłszy ręce o kierownicę, zacisnąć klamki, czy przetestować zmianę przełożeń. Założyłem więc widelec, mostek, kierownicę, klamkomanetki, sztycę, siodło, mechanizm korbowy, pedały i oczywiście koła. Tak przygotowaną maszynę przeniosłem do przedpokoju, gdzie zestaw potężnych luster stanowiących drzwi szafy wnękowej, dawał mi możliwość obserwacji rezultatów swoich poczynań.
Zacząłem skromnie. Używając pionu, zaznaczyłem na górnej rurze miejsce, które leżało bezpośrednio nad osią pedałów, gdy korba znajdowała się w pozycji poziomej. Zaznaczona linia miała mi posłużyć do sprawdzenia, czy dobrze ustawiłem siodełko w płaszczyźnie poziomej. Zanim to jednak zrobiłem, musiałem się upewnić, że jest na właściwej wysokości.
Ustawienie wysokości siodełka było chyba najłatwiejszą częścią całej procedury. Generalnie, jeśli nie chcemy się bawić w liczenie kątów pomiędzy różnymi kośćmi, mamy do wyboru dwie metody. Pierwsza polega na takim ustawieniu siodełka, aby przy maksymalnie wyprostowanej nodze można było oprzeć piętę na pedale, przy czym korba musi wówczas znajdować się w dolnym położeniu i być równoległa do rury podsiodłowej. Druga metoda, zwana 109 %, polega na przemnożeniu długości nogi przez 1,09 i ustawieniu takiej odległości od osi pedału do siodła. W moim przypadku obie metody dają bardzo zbliżone wyniki, więc siodełko szybko znalazło się na właściwej wysokości. Jeszcze tylko wypoziomowanie i już. To była bułka z masłem. Potem przyszedł czas na regulację ustawienia przód-tył. Usiadłem więc na siodełku, wpiąłem buty w pedały, chwyciłem kierownicę i zacząłem pedałować. Patrzyłem gdzie znajdują się kolana w momencie, gdy korba była poziomo. Gdyby nie dochodziły do linii, którą zaznaczyłem kilkanaście minut wcześniej, to oznaczałoby, że siodełko jest za daleko. Analogicznie, gdyby ją przekraczały, siodło byłoby zbyt blisko. Aby spełnić warunek poprawnego ustawienia, musiałem przesunąć siodełko maksymalnie do tyłu. Uff… Siodło wyregulowane. Nadszedł czas na kierownicę…
Ustawienie kierownicy. Teoria głosi, że należy po prostu ustawić ręce na kierownicy w takiej pozycji, w jakiej najczęściej się będzie jeździć. Dobre! A niby skąd mam to wiedzieć, skoro nigdy nie jeździłem na szosówce? Założyłem jednak, że będzie to raczej chwyt górny. Dalej teoria mówi, że ręce powinny być delikatnie ugięte w łokciach, ramiona i kręgosłup powinny tworzyć kąt 90°, a kręgosłup powinien być nachylony około 45° w stosunku do poziomu. No więc siadłem, chwyciłem rękami kierownicę i moją pierwszą myślą było… ja się zabiję. Miałem wrażenie, że leżę na własnych udach. Spojrzałem w lustro. To na pewno nie był kąt 45°. A dolny chwyt? Lepiej nie mówić. Mój wielki nos zdawał się wąchać przednią oponę. Jako człek inteligentny doszedłem do wniosku, że główny element sterujący, czyli kierownica, jest za nisko. Włożyłem podkładkę 10 mm. To samo. Jeszcze jedną. To samo. Dopiero przy 35 mm stwierdziłem, że teraz jest już ok. Patrząc w lustro widziałem, że jestem pogięty zgodnie z normą.
Mając wstępnie ustawioną wysokość kierownicy, zabrałem się za sprawdzenie długości mostka. Właściwa długość jest wtedy, gdy kierownica zasłania przednią piastę. Jeśli piasta jest widoczna przed mostkiem (patrząc od przodu roweru), to należy zastosować dłuższy mostek. Jeśli jest widoczna za mostkiem, ten powinien być krótszy. Niestety w moim przypadku los wybrał bramkę numer trzy, czyli zbyt długi mostek. Do szczęścia zabrakło około centymetra. Zanotowałem to po stronie strat. Taka jest cena chałupniczego bike-fittingu.
Powoli zapadała noc. Pozostało jeszcze ustawienie pochylenia kierownicy i ustalenie położenia klamkomanetek. Tutaj kierowałem się zasadą, że nadgarstki i przedramiona powinny leżeć w jednej linii. No i oczywiście w każdym chwycie powinienem mieć swobodny dostęp do klamkomanetek.
Wreszcie skończyłem. Zanotowałem ustawienia, nakleiłem kilka znaczników, zrobiłem parę zdjęć. Prawdę mówiąc, zastanawiam się, czy i na ile rzeczywistość zweryfikuje rezultat moich działań. Wcześniej, po zamontowaniu krótszego mostka, i tak będę musiał sprawdzić wszystko raz jeszcze. Póki co, rowerek po raz kolejny powędrował do pudeł, w oczekiwaniu na rozpoczęcie wielkiego finału.
Skomentuj...