To już jest koniec... budowy
Mój podstawowy rower był gotowy do sezonu zazwyczaj pod koniec lutego lub najpóźniej na początku marca. W tym roku trwało to jednak znacznie dłużej. Nie spieszyłem się, nie chodziłem na skróty, unikałem niepotrzebnych kompromisów, celebrowałem każdą chwilę. Chciałem wszystko zrobić dokładnie i precyzyjnie, zyskać nowe doświadczenia i wiedzę, które – mam nadzieję – przydadzą się jeszcze nieraz podczas budowy kolejnych rowerów. W końcu jednak nadszedł „ten” dzień, który miał się stać budowy dniem ostatnim. Czas najwyższy, bo przyroda budzi się z zimowego snu i tylko patrzeć, aż wystrzeli pąkami świeżej, pachnącej, soczystej zieleni, dając początek najpiękniejszej porze roku.
Na sam koniec zostawiłem sobie dwie wisienki na torcie, dwa akcenty, które miały dopełnić całości, ostatecznie potwierdzając, że to, co jeszcze nie tak dawno było zestawem pojedynczych, ukrytych w pudełkach i woreczkach części, stało się właśnie rumakiem szlachetnej krwi – wyścigowym rowerem gotowym do przemierzania szos.
Rok temu użyłem lekkiej i – jak zapewniał producent – wytrzymałej owijki Lizard Skins DSP. Była droga, ale uznałem, że warto. Niestety dość szybko pożałowałem swojej decyzji. Owijka zaczęła się przecierać, psując cały efekt, a jej „profesjonalizm” ograniczał się wyłącznie do ceny – cała reszta „zalet” była tylko marketingowym bełkotem, nie mającym żadnego odwzorowania w rzeczywistości. W tym roku wybrałem więc inną opcję, rezygnując z walki o pojedyncze gramy i skupiając się na wygodzie i… wyglądzie. A trwałość? No cóż. Sieć jest pełna opinii na temat różnych owijek, ale opinie te są tak przeciwstawne, jak mowa polityków PO i PiS. Wybierałem pomiędzy PRO Smart Silicon a Easton Microfiber i ostatecznie zdecydowałem się na tę drugą. Dodatkowo, chcąc ożywić wszechobecną w moim rowerze czerń, wybrałem kolor czerwony. Pozostało już tylko założyć ją na kierownicę.
Uwaga! Mam czerwoną owijkę i nie zawaham się jej użyć! Zakładanie owijki byłoby czynnością lekką, łatwą i przyjemną, gdyby nie fakt, że trzeba ją założyć identycznie po obu stronach kierownicy. Identycznie, czyli tak, aby było tyle samo zwojów, a odległości pomiędzy nimi były takie same, jak po przeciwnej stronie. Krótko mówiąc, najlepiej byłoby, gdyby jedna strona była lustrzanym odbiciem drugiej. Jeśli teraz ktoś puka się w czoło i pyta jakie to ma znaczenie, to spieszę odpowiedzieć, że z technicznego punktu widzenia żadne, ale dla estetyki jest bezcenne. Czy kupując drogi samochód nie chcielibyśmy, aby wszystkie szwy na skórzanej tapicerce były równe? Tym właśnie różnią się ekskluzywne, ręcznie tworzone produkty od milionów sztuk „bylejakości” składanej przez roboty. Tym różnią się rowery, tysiącami wypełniające wielkie sklepy od tych, które powstały w zaciszu mieszkań lub małych warsztatów. Mój czas, moje pieniądze, mój rower. Mogę więc tak go zbudować, jak chcę, nie klęcząc pod pręgierzem księgowych, menedżerów i marketingowców. Bo prawda jest niestety taka, że gdybym chciał żyć z budowy rowerów, to przy takim podejściu zbankrutowałbym szybciej, niż sprzedałbym pierwszy egzemplarz. Mało kto decyduje się zapłacić więcej za jakość. Wróćmy jednak do tematu owijki. Rozpocząłem od prawej strony kierownicy. Owijkę zakładałem zgodnie z ruchem wskazówek zegara, bo w dolnym chwycie prawa ręka ma tendencję do obracania się właśnie w tym kierunku. Starając się zachować równe odległości pomiędzy kolejnymi zwojami, dotarłem do manetek. To newralgiczny etap, bo od niego zależy cały późniejszy efekt. Używając kawałka owijki do zamaskowania miejsca mocowania, dokładnie owinąłem manetkę. Pozostała już tylko górna część kierownicy. Owijkę zakończyłem tymczasowo kawałkiem taśmy izolacyjnej i zabrałem się za drugą stronę. Jak już wspominałem, cały sens polega na tym, aby osiągnąć możliwie dokładne lustrzane odbicie. Zdarzało się więc, że musiałem odwijać kilka zwojów, aby dokonać drobnych korekt. To sprawiło, że lewą stronę owijałem nieco dłużej. Na koniec pozostała taśma wykończeniowa, ale nie oryginalna, która wygląda nieciekawie, lecz przyjemna w dotyku, materiałowa taśma Velo. Założyłem korki, ale także nie oryginalne, lecz PRO, bo Easton samoistnie wysuwały się na jakieś dwa milimetry.
Elite Leggero. 15 gramów włoskiej sztuki designu. Dla mnie rewelacja. Do zakończenia budowy pozostało przykręcenie koszyków na bidon. To drobiazgi, do których mam wyraźną słabość. Ma to jednak sens, bo źle dobrany element potrafi zepsuć cały efekt. Rower jest matowy, czarny, z elementami szarymi i białymi, oraz z czerwonymi akcentami. Takie też powinny być koszyki. Paranoja? Szaleństwo? Być może, ale parafrazując skecz „Drzwi” Kabaretu Moralnego Niepokoju, mogę powiedzieć, że „takie sobie wymarzyłem”. Rok temu używałem koszyków Progress i pewnie znów bym je zamontował, gdyby Elite nie wyprodukowało modelu Leggero. Matowe, z biało czerwonymi dodatkami, ważące – uwaga – 15g! To ekstraklasa designu i mistrzostwo wagi lekkiej. Są idealnym uzupełnieniem całości. Z nadzieję, że utrzymają każdy bidon, przykręciłem je do ramy tak jak zwykle, czyli za pomocą aluminiowych śrub z drążonymi podkładkami.
Hurra! Podrasowany Ridley Fenix jest gotowy. Czysty, pachnący. Wystarczy ściągnąć go z serwisowego statywu, ruszyć przed siebie i przemierzać wstęgi szos w poszukiwaniu przygody, emocji, radości i – jakże często akcentowanej przeze mnie – ucieczki od codzienności. Czy okaże się sowitą nagrodą za te wszystkie wieczory poświęcone na jego budowę? Już nie mogę się doczekać chwili, w której poznam odpowiedź.
Pora kończyć opis przebudowy roweru. Jeśli ktoś poza mną go czytał i dotrwał do tego miejsca, to bardzo się cieszę, bo to oznacza, że nie zanudziłem go na śmierć. A jeśli kogoś zachęciłem do budowy własnego roweru, to cieszę się po dwakroć. To naprawdę nie jest trudne, a efekt końcowy jest gwarantowany. I wcale nie trzeba składać od razu roweru z górnej półki. Nawet budżetowa konstrukcja będzie lepsza od nijakiego wytworu taśmowej produkcji, a zdobyte doświadczenie i wiedza sprawią, że nasz ukochany dwukołowy pojazd nigdy nas nie zawiedzie. Czego sobie i Wam życzę.
Końcowy efekt wielu godzin pracy. Ridley Fenix jest gotowy do jazdy!
Komentarze
Odkryłem ciekawego bloga,fajnie to wszystko opisałeś,tak z sercem.Widać tą miłość i pasję do dwóch kółek.Chcę zostać Twym fanem :) Jakie warunki muszę spełniać? :D
Przyznam się, że nie opracowałem jeszcze regulaminu dla kandydatów na moich fanów ;). Myślę, że wystarczy posiadać w sobie choć odrobinę rowerowej pasji. Przydałby się także dystans do rzeczywistości, bo teksty, które tutaj publikuję, bardzo często są opisem codzienności widzianej w krzywym zwierciadle absurdu...
Okej,to warunki spełniam :) Szablon bloga sam robiłeś? Strasznie mi się podoba.
Szablon nie jest do końca mojego autorstwa. Znalazłem go kiedyś w jakimś bezpłatnym serwisie dla webmasterów i trochę zmodyfikowałem.
Fajny opis. Zwłaszcza dotyczący składania kół i centrowania. Dawno temu złożyłem dwa koła bez centrownicy miernika naprężeń (wg v-breaków) i nigdy nie musiałem dokonywać korekty po 200 km. Koła te wytrzymały wiele km po zjazdach wertepami i nie rozcentrowały się. Dziwiłem się że fabrycznie nowe koła musza być dodatkowo sprawdzone po małym przebiegu. Zrzucałem to na karb słabego naprężenia szprych przez "fachowców". Jak widać słusznie. Pozdrawiam.
Dodaję do ulubionych. Zaplatanie koła w taki sposób to cel, plus "dostałem w przesyłce sprzęt w pomiętych kartonach" to jest to w czym prowadzę wojnę z dostawcami.
Skomentuj...