Jako fan „Misia”, czyli kultowego filmu Stanisława Barei, powinienem napisać, że moją „świecką tradycją” jest zakładanie owijki na samym końcu budowy roweru. To taka wisienka na torcie, albo może przysłowiowa kropka nad „i”.
Standardowe opakowanie kryje, a w nim...Jest też inny powód. Nie jest to moje ulubione zajęcie. Nieskromnie powiem, że uważam się za perfekcjonistę w tym, co robię i nie znoszę wszelkich niedoróbek, dróg na skrót, oraz czynności wykonanych „na oko”. Problem w tym, że owijka jest elementem, który w pewnym sensie montuje się „na oko”. Nie byłoby w tym nic szczególnego,
... pozornie standardowa owijka.gdyby nie oczywisty fakt, że owijka składa się z dwóch części, więc umiłowanie porządku i precyzji wymaga, aby obie strony były nawinięte tak symetrycznie, jak tylko się da, a najlepiej idealnie symetrycznie. Pół biedy, gdyby kierownica była prosta, a nawijany obszar krótki. Niestety kierownicę roweru szosowego nie bez przyczyny nazywa się „barankiem”. Pogięte toto jak człowiek z atakiem rwy kulszowej, a na dodatek okraszone pułapkami w postaci klamkomanetek. Czynność owijania potrafi doprowadzić mnie na skraj załamania nerwowego, przywraca właściwe znaczenia słowa „pasjonat”, jako człowieka łatwo wybuchającego gniewem i każe sobie zadać pytanie, czy w dobie ultranowoczesnych technologii, karbonowych komponentów, tytanowych śrub, elektrycznych przerzutek, bezprzewodowych protokołów sieciowych, „wszystkomających” komputerków rowerowych, nie da się wymyślić takiej owijki, której montaż byłby idealnie powtarzalny, łatwy, szybki i przyjemny?
Coś mi podpowiada, że gdybym żył ze składania rowerów i dziennie owijał 10 kierownic, to pamięć mięśniowa zrobiłaby swoje. No, ale ja nie żyję ze składania rowerów…
Kończę ten przydługawy wstęp, kończę wylewać swe żale i przechodzę do meritum. Otóż właśnie wczoraj zakończyłem przygotowanie mojego Ridley Helium do nowego sezonu. Ostatnim etapem było założenie owijki. Nie ukrywam, że mam słabość do tego elementu i dość często przeglądam oferty w poszukiwaniu modelu, który idealnie pasowałby do mojego roweru. Zazwyczaj były to owijki czarne lub czerwone, a ostatnio czarno-czerwone, które nawiasem mówiąc, były szczególnie trudne w montażu, bo nawet drobny brak symetrii psuł efekt końcowy – nierówne odcięcie kolorów bardzo rzucało się w oczy. Początkowo nie zamierzałem niczego zmieniać w tym roku, ale pewnego dnia w ofercie mojego ulubionego sklepu bike-discount.de (a jakże) zauważyłem owijkę Guee SL Dual.
Po rozwinięciu naszym oczom ukazuje się prawdziwy obraz.Jej piękno polegało na tym, że była dwukolorowa, ale jeden kolor przechodził w drugi nie gwałtownie, ale gradientowo, w postaci pozornie przypadkowo rozrzuconych kształtów geometrycznych. Nie ukrywam – urzekła mnie ta graficzna koncepcja i pomyślałem, że muszę ją mieć. Kłopot polegał na tym, że podobnie jak ja, pomyślało wielu i towar szybko się wyczerpał. Czekałem ponad dwa miesiące, aż ponownie pojawiła się w ofercie.
Guee SL Dual nie jest tania. Prawie 26 Euro to niemało, zwłaszcza biorąc pod uwagę fakt, że – przynajmniej w moim przypadku – owijka nie przeżywa więcej niż jednego sezonu. Ale przecież tutaj chodziło o efekt końcowy, a nie o cenę. Owijka jest wykonana z materiału Microtex, który sprawia wrażenie bardzo przyczepnego. Dotychczas używałem silikonowych owijek, więc na razie nie mogę powiedzieć niczego więcej na temat Microtexu. Producent chwali się, że wewnętrzna konstrukcja składa się z trzech warstw o różnej gęstości, dzięki czemu owijka jest lekka i komfortowa. Że lekka, to fakt, ale o tym później. Że komfortowa, to potwierdzę lub zaprzeczę za jakieś 1000 kilometrów.
Dlaczego na początku wspomniałem o tym, że owijanie nie należy do moich ulubionych czynności? No właśnie dlatego, że z Guee SL Dual szło mi trochę jak po grudzie. Owijki silikonowe przyzwyczaiły mnie, że bardzo łatwo dopasowywały się do kształtu kierownicy, nigdzie nie odstając, a kolejne zwoje dobrze do siebie przylegały.
Ten drobiazg gwarantuje, że zakończenie owijki...Guee SL Dual jest sztywniejsza i mniej elastyczna. Aby dobrze dopasowała się do kierownicy i nie odstawała na łączeniach zwojów, trzeba nieco mocniej ją naciągać w trakcie owijania. Dotyczy to zwłaszcza największych krzywizn, a więc obszarów klamkomanetek. Nigdy nie miałem z tym problemów, a tym razem musiałem kombinować jak koń pod górę. Wystarczy powiedzieć, że o ile pierwszą stronę kierownicy owijałem
... będzie wyglądało tak. Nieźle, prawda?zazwyczaj w kilka minut, tym razem bawiłem się z tym prawie pół godziny, będąc o przysłowiowy włos od złamania prywatnej obietnicy, że nigdy nie wypowiem żadnego przekleństwa. A przecież był to dopiero początek, bo prawdziwe wyzwanie czeka zazwyczaj po przeciwnej stronie kierownicy. Pomny doświadczeń prawej strony, począłem owijać lewą stronę. W moim szaleństwie dokładności podpierałem się suwmiarką, odtwarzając położenie kolejnych zwojów. Ku mojemu zdziwieniu, szło dość łatwo i skończyło się mniej więcej po takim samym czasie, jak przeciwna strona. Tym niemniej byłem mocno poirytowany, bo godzina czasu poświęcona na, wydawałoby się, tak banalną czynność, to lekka przesada.
Pozostało jeszcze napisać zdań kilka o zakończeniu owijki. Ale o czym tu pisać? Ano jest o czym, bo tym razem nie użyłem taśmy kończącej. Zawsze wkurzało mnie tak mało profesjonalne zakończenie. Jakiej bym taśmy nie użył, zawsze miała tendencję do odklejania się pod wpływem potu albo zwyczajnie ze starości. Tym razem użyłem genialnie prostego patentu, sprowadzonego z Państwa Środka – spokojnie, jeszcze przed wybuchem epidemii koronawirusa. To zwyczajny silikonowy pierścień, który zakłada się na zakończenie owijki. Skuteczne i tanie rozwiązanie, które ma tylko jedną wadę. Ów pierścień trzeba założyć na kierownice przed montażem klamkomanetek. Musiałem więc wcześniej je zdemontować. Jednak było warto, bo efekt końcowy jest rewelacyjny.
Na koniec coś dla maniaków lekkości, czyli między innymi dla mnie. Owijka po odcięciu z każdej strony kilkunastu nadmiarowych centymetrów waży tylko 57 gramów, a wspomniany powyżej komplet silikonowych pierścieni 7 gramów.
Nowa owijka wygląda super, co jakkolwiek jest ważne, to jednak ma drugorzędne znaczenie. Najważniejsze jest, jak sprawdzi się w praktyce. Odpowiedź na to pytanie poznam najwcześniej na wiosnę, a póki co cieszę się, że sprzętowo jestem już w pełni przygotowany do nowego sezonu.
A oto efekt końcowy. O gustach się nie dyskutuje, ale mnie się bardzo podoba.
Komentarze
prawda jest taka że oszczędzanie na kasecie prowadzi tylko i wyłącznie do wyciąganiach łańcucha stresu na skrzyżowaniach jak już zużyta, i zakupu przedwczesnego kolejnej taniej kasety, tak więc tak naprawdę się na kasecie nie da oszczędzać
Dodaj komentarz...