Bez wsparcia
Rafał Majka ukończył Giro d’Italia na piątym miejscu w klasyfikacji generalnej. To najlepsza w historii lokata Polaka we włoskim wielkim tourze, ale… Miałem nadzieję, że będzie lepiej, że zobaczę Rafała z łatwością odrywającego się od grupy faworytów i mknącego ku pogrążonym we mgle górskim szczytom po zwycięstwo. Oczami wyobraźni widziałem bezsilność konkurentów, daremnie podejmujących wysiłki, by dogonić naszego Mistrza i zerwać z niego Maglia Rosa. Słyszałem Mazurka Dąbrowskiego granego na ziemi włoskiej dla Polaka. Ech, każdy ma prawo do marzeń. Kibic także.
Rafał MajkaNie udało się, bo nie mogło się udać. I wcale nie chodzi o to, że sam Rafał Majka szczerze przyznał, że nie był w optymalnej formie. Rafał nie mógł wygrać, bo był sam jak palec, albo coś tam… Już nawet laik wie (ale dziennikarze niekoniecznie), że kolarstwo tylko z pozoru jest indywidualną walką o zwycięstwo. W rzeczywistości to sport drużynowy, w którym cały zespół jedzie dla lidera, chroniąc go na płaskich etapach, dyktując tempo u podstawy decydujących podjazdów, taktycznie angażując zawodników do ucieczek, aby potem mogli się znaleźć w precyzyjnie określonym miejscu i czasie, pomagając liderowi odskoczyć od konkurentów. To oczywiście nie zawsze się udaje, ale przynajmniej widać, że zespół jest drużyną, że ma plan, że jest opracowana taktyka. Tego zabrakło, ale nie ma racji Oleg Tinkoff, że ponoć srogo „zjechał” zawodników. Nie ma racji, bo, jak mniemam, sam wcześniej zdecydował, że skład ekipy będzie taki, a nie inny, czyli Rafał Majka zostanie pozostawiony sam sobie. Jedynym pomocnikiem miał być Paweł Poljański, ale on akurat zmagał się z chorobą, która skutecznie wyłączyła go z tej roli, a przynajmniej mocno ją ograniczyły. A planu B nie było. Za to żal było patrzeć, jak od czasu do czasu kolarze Tinkoffa usiłowali nadawać tempo, a gdy tylko któryś z zawodników Astany choćby tylko lekko przyspieszył, natychmiast odpadali od grupy faworytów, z trudem łapiąc powietrze i pozostawiając Majkę samemu sobie. Polak co mógł, to robił, pilnując najgroźniejszych rywali, ale wszystkich upilnować się przecież nie da. Łatwo się mówi, że wystarczy jechać za kimś. Przydałoby się jeszcze znać taktykę konkurencji, a tej raczej nie publikuje się na fejsie przed etapem. Wyraźnie widać, że dla Tinkoffa liczy się wyłącznie Tour de France, gdzie rolą Rafała Majki będzie „wykończenie” konkurentów Alberto Contadora na podjazdach, by ten ostatni mógł dostąpić glorii zwycięstwa na Champs Elysees.
Niech się cieszą Nibali, Valverde i cała reszta, że oligarcha Tinkoff olał Giro, bo jeśli Majka, który nie był w najwyższej formie, będąc za to całkowicie pozbawionym wsparcia drużyny, jedynie siłą własnych mięśni, woli i charakteru, ukończył rywalizację na piątym miejscu, to będąc w lepszej dyspozycji i mając prawdziwą drużynę, mogliby jedynie obserwować jak Rafał znika im z oczu za zakrętem.
I ja też tym się pocieszam. I czekam na Tour, bo kto wie…
Skomentuj...