Na głodzie
Cały misterny, 6-cio tygodniowy plan poszedł w… nawet nie chce mi się mówić, gdzie. W zasadzie od początku jakoś mi nie szło. Najpierw, na dwa tygodnie przed końcem, dopadło mnie zapalenie oskrzeli.
Wciąż w wirtualnym świecie. Ale już niedługo...Musiałem odpuścić, bo każda infekcja związana z drogami oddechowymi natychmiast przekłada się na spadek wydolności organizmu. Po szybkiej kuracji ponownie wsiadłem na trenażer, ale szło mi jak po grudzie. Mimo to dokończyłem treningi i chociaż nie czułem jakiegoś powalającego przyrostu mocy, planowałem, że po dwóch dniach regeneracji wykonam test FTP. Problem w tym, że po dwóch dniach miałem 40 stopni gorączki i grypę. Po raz pierwszy od niepamiętnych czasów, przez trzy dni leżałem w łóżku. Teraz jestem już teoretycznie zdrowy, ale wciąż czuję się słabo – zbyt słabo, aby wsiąść na trenażer i próbować sobie cokolwiek udowadniać. Może jakiś skromny rozruch, beznamiętne, spokojne pedałowanie z „wypoczynkową” mocą, ale nic więcej.
A tymczasem odczuwam coraz większy głód za prawdziwą jazdą. W sennych marzeniach zielone krajobrazy są tak wyraźne, że niemal czuję zapach wiosny, którym są przesiąknięte. W głowie rodzą się plany nowych tras i tęsknota za tymi, które dobrze znam, lecz od dawna nie pojawiłem się w ich kadrze. Z każdą chwilą zbliża się czas, gdy nostalgiczne pejzaże szarości zostaną zalane eksplozją kolorów życia. Chciałbym uchwycić ten moment – moment wielkiego przebudzenia świata, w którym cała przyroda w idealnej harmonii zaśpiewa swemu Stwórcy pieśń uwielbienia.
Skomentuj...