Nie „chcem” ale „muszem”… odpocząć
Kończy się kilkumiesięczny okres kolarskiego letargu, przerywanego dość regularnie treningami w zbudowanym z zer i jedynek świecie Zwifta. Za trzy tygodnie zostanie przekroczona psychologiczna granica oddzielająca zimę od wiosny, a za miesiąc przestawimy zegary, pozornie wydłużając dzień. Potem minie jeszcze trochę czasu, zanim zieleń odzyska odcień i blask odradzającej się przyrody. Ten efekt byłby jeszcze mocniejszy, a tęsknota za wiosną jeszcze większa, gdyby nie zmiany klimatyczne. Wystarczy, że zaglądnę do historycznych publikacji na tym blogu, aby przekonać się, że „drzewiej to bywały zimy”. A przecież i tak były łagodne w porównaniu z tymi, które pamiętam z dzieciństwa, o których w podstawówce mówiło się wierszyki w stylu „hu, hu, ha, nasz zima zła”. Paradoksalnie, gdy piszę te słowa, za oknem szaleje śnieżyca. To jednak nie zmienia faktu, że zima powoli przestaje się kojarzyć z białym obrazem świata, stając się jedynie nazwą okresu, który rozpoczyna się w grudniu i kończy w marcu.
W moim przypadku czas zimy, jaka by nie była, był zawsze okresem rowerowej kreatywności, w trakcie którego rodziły się różne, czasem bardziej, czasem mniej szalone pomysły. To wtedy modyfikowałem moje rowery,
Chyba muszę odpocząć… (fot. Rock Mountain Fitness)to przeważnie wtedy budowałem nowe. Piszę o tym w czasie przeszłym, bo tym razem było trochę inaczej. Po latach rozwoju kolarskiej pasji, w ubiegłym roku „dorobiłem” się roweru marzeń, w którym niewiele da się już ulepszyć. Ograniczyłem się zatem do wykonania solidnego przeglądu technicznego i ledwie kosmetycznych zmian w moim Ridley’u.
W przeciwieństwie do mnie, rower jest więc gotowy do nowego sezonu. Ja tymczasem jestem bez formy i wciąż nie mogę się podnieść po dwóch infekcjach. Najpierw miałem zapalenie oskrzeli, a niedługo potem grypę. Oczywiście leżałem plackiem i dopiero po kilku dniach zacząłem wchodzić w rytm treningowy, rozpoczynając od bardzo niewielkich obciążeń. Niestety po miesiącu wciąż nie mogę powiedzieć, że robię postępy. Wydaje mi się, że zbyt szybko chciałem nadrobić zaległości i zwyczajnie się przetrenowałem. Wczoraj postanowiłem, że zafunduję sobie przynajmniej jeden tydzień całkowitego odpoczynku.
Ech… Jak tu przeżyć bez roweru?
Skomentuj...