Vinci Rapid 40 Pro po tysiącu kilometrów
Moje koła Vinci Rapid 40 Pro właśnie zaliczyły pierwszy 1000 kilometrów. Zaintrygowanych nazwą odsyłam do wpisu z 2 stycznia, a leniwym spieszę wytłumaczyć, że w ubiegłym roku kupiłem standardowe koła Vinci Rapid 40, a po sezonie zbudowałem je całkowicie od nowa, pozostawiając jedynie obręcze. Wymieniłem piasty na model Vinci SF-101 z ceramicznymi łożyskami, szprychy na DT Aerolite i nyple na DT Squorx. Pozbyłem się nawet taśm na obręcze, zastępując je zatyczkami Veloplugs. Zamierzałem z dobrych kół uczynić jeszcze lepsze, co biorąc pod uwagę jakość komponentów powinno się udać, ale ostateczne potwierdzenie mogłem uzyskać jedynie w praktyce.
Opisując oryginalne koła Vinci Rapid 40, miałem tylko jedną uwagę, która dotyczyła jakości zaplotu. Był dobry, ale nie idealny. Nie mając presji i nie musząc budować kilku zestawów kół dziennie, mogłem pozwolić sobie na dowolnie długą „zabawę” w centrowanie i balansowanie naciągu, połączone z jakże ważnym i wielokrotnie przeze mnie podkreślanym rozprężaniem szprych. Czym innym są jednak warunki „produkcyjne”, a czym innym praktyka asfaltowych dróg, które tu i ówdzie pamiętają jeszcze czasy pierwszych sekretarzy. Premierowej jeździe towarzyszył więc lekki dreszczyk emocji. Trzy zapadki, a każda z nich ma trzy ząbki.Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie – koła były równie centryczne, jak przed wyjazdem. I tak jest do dzisiaj, pomimo tego, że kilkukrotnie nie ustrzegłem się wpadnięcia w pułapki zwane potocznie dziurami w drodze, a nawet zdarzyło mi zupełnie świadomie i dobrowolnie zaliczyć kilka szutrowych odcinków. Vinci dzielnie zniosły te katusze, co bardzo mnie cieszy. Równie dobrze sprawdziły się na szybkich i krętych zjazdach, jakkolwiek należy wziąć poprawkę, że w moim przypadku „szybkie i kręte” nie znaczy to samo, co u Michała Kwiatkowskiego. Sztywność także jest bez zarzutu. Wyrywałem się gwałtownie do przodu na podjazdach, pakując na moment w pedały całą moc 52-letniej „fabryki”, czyli jakieś 1000 W, a tylne koło bez protestów i najmniejszego zawahania przekładało całą tę moc na asfalt. To akurat mnie nie dziwi, bo już standardowe koła były sztywne, a tworząc wersję „Pro” i przykładając należytą wagę do centrowania, mogłem wyłącznie poprawić ten parametr.
Tutaj rodzi się hałas, ale... ten typ tak ma.Czyżby same zalety? Otóż nie do końca. Moje nowe koła mają jedną wadę. W zasadzie nawet nie koła, ale piasty, a konkretnie tylna. Jest głośna. Niektórzy to lubią, ale ja się do nich nie zaliczam. Ja lubię ciszę, przerywaną jedynie przez subtelny „terkot” bębenka. Tymczasem Vinci SF-101R brzmi niczym… tartaczna piła. Bębenek ma trzy zapadki, z których każda ma trzy ząbki, a więc łącznie jest dziewięć punktów styku. Pierścień, z którym stykają się zapadki ma kilkadziesiąt ząbków. Irytujący dźwięk powstaje, gdy jedno ślizga się po drugim. Czy można temu jakoś zaradzić? Próbowałem użyć większej ilości smaru, co nieco wyciszyło bębenek, ale efekt nie był spektakularny. Wszystko więc wskazuje na to, że muszę z tym żyć, albo wziąć przykład z kolarzy zawodowych i… nieprzerwanie pedałować. Ale są też dobre strony. Moje koła mogą pełnić rolę… dzwonka, którego nie mam, a który jest obowiązkowym wyposażeniem roweru. Wystarczy, że przestanę pedałować, a wszyscy w pośpiechu będą schodzić mi z drogi.
Rozwiązałem za to problem piszczących hamulców. Okładziny SwissStop Flash EVO Black Prince są po prostu rewelacyjne. A ponieważ pisk hamulców irytował mnie w większym stopniu niż głośno terkoczący bębenek, można uznać, że w kategorii hałasu i tak jestem do przodu.
Tysiąc kilometrów to niewiele, ale wystarczy do stwierdzenia, że mój kaprys i owoc mojego niespokojnego ducha, czyli Vinci Rapid 40 Pro, to naprawdę dobre koła.
Skomentuj...