Stracony czas?

Wtorek, 25 sierpnia 2020 • Komentarze: 0

Nie tak wyobrażałem sobie ten rok. Przez zimę solidnie trenowałem, będąc absolutnie przekonanym, że na wiosnę zobaczę efekty mojej ciężkiej pracy – długie, ekscytujące eskapady. Wylewałem litry słonego potu na czerwoną matę z napisem „Elite”, wierząc, że ból na trenażerze zamieni się w radość odkrywania nowych pejzaży. Cieszyłem się, czekając z utęsknieniem na wiosnę, na pierwszą zieleń, na pierwszą rowerową trasę. I nagle, gdzieś tak w połowie lutego, zupełnie niespodziewanie zachorowałem. Najpierw było to zwykłe przeziębienie, a tydzień po nim jakaś „dziwna” grypa. Dlaczego dziwna? Bo jeszcze nigdy nie miałem takich objawów. Kilka dni wysokiej gorączki, łamanie w kościach, zaburzenia węchu i smaku. A potem ból w klatce piersiowej przy każdym większym wysiłku, sugerujący zapalenie mięśnia sercowego. No i jeszcze jedno – zachorowali prawie wszyscy domownicy. Brzmi dziwnie znajomo, prawda? Tyle tylko, że działo się to na trzy tygodnie przed wykryciem pierwszego zachorowania na COVID-19 w Polsce.

Ta choroba wywróciła do góry nogami mój plan treningowy. Po prostu nie byłem w stanie wykonać żadnego cięższego treningu. Potem przyszła pandemia, obostrzenia i całe to koronawirusowe szaleństwo. Albo nie wolno było w ogóle jeździć na rowerze, albo był nakaz zasłaniania ust i nosa. To nie sprzyjało wolnej, niczym nieskrępowanej radości jazdy. Zamiast odkrywać nowe szlaki, uciekać do miejsc nieznanych, wolałem powielać schematy, przemierzać wciąż te same drogi, czekając na lepszy czas. Jeszcze przyjdą lepsze dni...
Jeszcze przyjdą lepsze dni...
Tyle tylko, że ten czas nie chciał nadejść. Liczyłem, że może wakacje, najpiękniejszy i najcieplejszy okres w roku coś zmieni. Tymczasem z żoną zaplanowaliśmy remont. Naiwnie liczyłem, że potrwa góra dwa tygodnie. Trwał ponad miesiąc. To nie wszystko. Ponieważ w myśl zasady „chcesz mieć zrobione dobrze – zrób sam”, większość prac wykonywałem samodzielnie, przeciążyłem sobie ręce i odezwała się bolesna przypadłość, znana wielu programistom – zespół cieśni nadgarstka. Ból w nocy nie pozwalał mi spać. Nie było mowy o normalnym funkcjonowaniu, a co dopiero o rowerze. Kolejne dwa tygodnie „na prochach”. Kolejne dwa tygodnie wymazane z rowerowego życiorysu.

Dzisiaj jest już trochę lepiej, ale straconej formy nie da się odzyskać w tydzień. Ten rok jest już zwyczajnie stracony. Do końca tzw. sezonu pozostały góra dwa miesiące. Postaram się dobrze je wykorzystać na spokojne przejażdżki. Być może odwiedzę kilka miejsc, które przeniosą mnie do świata nostalgii, ale i takie, które dadzą „kopa” na przyszłość. Świat się przecież nie kończy, a po nadchodzącej jesieni i zimie znów przyjdzie wiosna, a wraz z nią otworzą się nowe horyzonty.

To, co się stało, kolejny raz potwierdza, że do wszelkich planów trzeba podchodzi z pokorą. Tworząc je, może warto w tym zmaterializowanym świecie, wrócić do frazy, jakże często słyszanej z ust starszego pokolenia – jak Bóg pozwoli?

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)