Sprawa wielkiej wagi
Pisałem, że wznowiłem treningi, ale nic nie wspominałem o tym, że równolegle podjąłem jeszcze jedno wyzwanie – redukcję wagi. Czas bez roweru sprawił, że moja waga osiągnęła dramatyczne 94 kilogramy i gdybym wreszcie się za siebie nie zabrał, to pewnie wkrótce opisywałbym ją trzema cyframi. Jednak sam fakt regularnych treningów to jeszcze nie wszystko. Zdecydowałem się na bardziej radykalny krok i rozpocząłem dietę. Dieta zazwyczaj nie kojarzy się z niczym przyjemnym. Jak by nie patrzeć, trzeba sobie odmówić wielu smakołyków, zapomnieć o niektórych ulubionych potrawach, a przynajmniej zdecydowanie ograniczyć ich wielkość. Trochę już żyję na tym świecie, trochę widziałem, więc wiem, że najważniejszym warunkiem sukcesu jest… motywacja.
Walka o wagę ;)Bardzo często dieta dla samej diety jest inwestycją w efekt jojo. Jednak, gdy jest się zmotywowanym, to skupiamy się nie na chwilowych niedogodnościach, ale oczami wyobraźni widzimy pozytywne skutki w przyszłości. Kiedyś już zafundowałem sobie podobne wyzwanie i wtedy się udało. Teraz też się uda, bo jestem naprawdę mocno zdeterminowany. No i mam już pierwszy sukces. Aktualnie ważę około 85 kilogramów, a więc schudłem 9 kilogramów. Tyle mniej więcej waży zgrzewka wody mineralnej – sześć półtoralitrowych butelek. To naprawdę dużo, Żeby to zobrazować, wyobraźmy sobie podjazd. Taki nie za trudny, ale też niezbyt łatwy – taki, który w miarę spokojnie pokonujemy, chociaż na szczycie czujemy go w nogach. No to teraz wyobraźmy, że ktoś proponuje nam pokonanie tego samego podjazdu, ale ze zgrzewką mineralnej na plecach. To zrobi różnicę, prawdę?
Mój cel to około 78-79 kilogramów. Nie chcę schodzić zbyt nisko, bo gdy kiedyś wycieniowałem się do 74 kilogramów, to wokół sobie słyszałem ściszone głosy moich znajomych, którzy zastanawiali się, jaka ciężka choroba mnie dopadła. Widocznie nie znali pojęcia „cyklozy”.
Nie będę opisywał, na czym dokładnie polega moja dieta, ale podstawowym warunkiem jest oczywiście bilans kaloryczny. Oczywistą oczywistością jest, że muszę więcej „paliwa” spalić niż dostarczyć do organizmu. Dlatego liczę kalorie, a będąc inżynierem, robię to zapewne ze zbytnią przesadą, ale skoro sprawia mi to radość, to dlaczego nie? Unikam „śmieciowego” jedzenia, starając się wybierać zdrowe produkty, ale od czasu do czasu pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa – np. po ciężkim treningu zjadam dwie – trzy kostki czekolady „zwycięstwa” – jak ją nazywam. Do diety dochodzi także zmiana nawyków. Zamiast wsiadać w samochód, aby przejechać raptem kilka kilometrów, idę po prostu na spacer. Zdarza mi się zaliczać nawet ośmiokilometrowe spacery.
Treningi plus dieta plus spacery plus motywacja… To naprawdę działa!
Skomentuj...