Nowe otwarcie
Pomyślałem sobie, że może wypadałoby zrobić jakieś podsumowanie minionego roku i napisać coś o planach na rok kolejny. Początkowo wydawało mi się, że nie za bardzo mam co wspominać. Przecież w 2024 roku niewiele się działo w sferze mojej rowerowej pasji. W zasadzie mógłbym napisać, że był to kolejny stracony rok. Ale czy na pewno? Czy przypadkiem nie wydarzyło się coś, co w jednej chwili przekreśliło tę stratę, nadając minionym dniom zupełnie nowy sens? Od dłuższego czasu odczuwałem tęsknotę za rowerowymi eskapadami. Pamiętam, z jakim smutkiem przemierzałem samochodem szlaki, które doskonale znałem z najlepszych rowerowych czasów. Przypominam sobie tych wszystkich wyprzedzanych rowerzystów, którzy właśnie doświadczali tej samej, co ja kiedyś, radości z jazdy. I za każdym razem mówiłem sobie, że muszę wrócić do mojej pasji, że jeszcze nie jest za późno, że jeszcze mogę. Ale mijał dzień za dniem i ten powrót stawał się coraz bardziej odległym marzeniem. Widoczny w lustrze, coraz bardziej okrągły brzuszek, stawał się coraz mniej kompatybilny z wiszącym na ścianie Ridley’em. Każdy dzień coraz bardziej przekreślał wizję podsycaną nostalgią, że oto jeszcze raz wyruszę na trasy, aby znów odkrywać piękno świata w niczym nieskrępowanej wolności. Już prawie poddałem się, zgadzając się, że najpiękniejsze bezpowrotnie minęło i pozostały już tylko wspomnienia.
Ale przyszedł dzień, w którym powiedziałem sobie: dość takiego życia – przecież mogę zacząć jeszcze raz. Za tą myślą przyszły czyny. Poszedłem do piwnicy, wytargałem stamtąd przykurzonego Ridley’a X-Bow i wstawiłem go do trenażera. Potem odpaliłem Zwift’a i nie zraziłem się tym, że męczyło mnie samo pedałowanie przez dłużej niż pięć minut. Nie zraziłem się tym, że moc całkowicie uleciała i to, co kiedyś było „podłogą” stało się nagle „sufitem”. To nie miało znaczenia, bo poczułem dawno zapomnianą ekscytację i radość, przejawiającą się takim miłym uściskiem gdzieś tam w okolicach żołądka. Poczułem trudno definiowalny stan – jakbym znalazł ostatni element układanki, która wstawiona w odpowiednie miejsce sprawiła, że obraz stał się pełny i doskonały. I jeśli mam jakoś podsumować miniony rok, to właśnie to było moim największym sukcesem. Postanowiłem, że wracam do mojej pasji.
A plany na 2025? Na razie treningi, treningi, treningi, a pewnie gdzieś w okolicach wiosny pierwsza przejażdżka w realnym świecie. Zapewne wszystko znów stanie się nowe, bo przecież już zapomniałem, jak wyglądają trasy rowerowe, no i przecież przybyły nowe. Nowy rok był zazwyczaj czasem, w którym nie mogłem powstrzymać się od modyfikacji sprzętu. Tak było do momentu, w którym zbudowałem rower absolutny, czyli taki, który ciężko było uczynić bardziej idealnym. Mam na myśli oczywiście Ridley Helium SLX. Tak było kiedyś, ale w międzyczasie wiele się zmieniło. Nie byłbym sobą, gdyby coś nie chodziło mi po głowie. Oj chodzi i to mocno, ale na razie niczego nie będę zdradzał. Póki co, ściągnąłem Helium’a ze ściany, zmyłem kilkuletni kurz i zabrałem się za przegląd techniczny. Zabawne – ja, który na pamięć znałem każdą procedurę serwisową, musiałem zaglądnąć do dokumentacji, aby przypomnieć sobie, co i jak.
Dzisiaj jest pierwszy dzień Nowego Roku i wierzę, że to także pierwszy dzień zupełnie nowego etapu w moim życiu. Metryka? To tylko dokument, zimna, pozbawiona emocji informacja. Ty decydujesz, czy zaufasz znaczeniu kilku cyfr, czy uwierzysz, że wciąż możesz spełnić swoje marzenia.
Skomentuj...