Nie ma lekko
Wczoraj napisałem krótkie podsumowanie moich styczniowych treningów, wspominając o nadziei na wzrost mojego FTP. Dzisiaj miałem trening o znamiennej nazwie „Power Intervals”. Sześć 150-cio sekundowych interwałów na poziomie około 130% FTP, przedzielonych dwuminutową spokojną jazdą. Pierwszy zaliczyłem. W drugim czułem już ból, ale dotrwałem do końca. Przed końcem trzeciego moja kadencja znacząco spadła, ale jakoś przepchałem te waty. Podobnie było za czwartym razem. Dwa ostatnie interwały były walką o przetrwanie – przegraną walką. Poddałem się około 30-40 sekund przed końcem. Zatrzymałem się na kilkanaście sekund i dopiero potem zakończyłem interwał. Jakieś wnioski? Owszem. Moja droga do formy nie będzie ani krótka, ani łatwa…
Skomentuj...