Ostatni trening
Po ośmiu tygodniach nadszedł dzień, gdy po raz ostatni usłyszałem dźwięk oznaczający zakończenie treningu. W sumie słyszałem go 48 razy, bo tyle treningów złożyło się na mój kolejny etap powrotu do formy. Teraz dzień albo dwa odpoczynku i regeneracji, a potem chwila prawdy, czyli kolejny test FTP. Spojrzenie na historię tych 48 treningów pozwala mi być ostrożnym optymistą. Optymistą, bo czuję się mocniejszy. Ostrożnym, bo poprzednim razem efekt finalny był skromniejszy od oczekiwanego. Za kilka dni wszystko będzie jasne.
Nie zawsze było łatwo.Pierwsze tygodnie były dość ciężkie. Prawdę mówiąc, nie czułem żadnego progresu. Ich zwieńczeniem był jeden z treningów w strefie anaerobowej, w trakcie którego nie byłem w stanie „dokręcić” większości interwałów. Gdy w kolejnym tygodniu miałem wykonać podobny, a nawet jeszcze nieco trudniejszy trening, byłem pewien, że znów nie dam rady. Negatywne myślenie jest w stanie przesądzić o porażce, ale ta zasada nie sprawdziła się tym razem. Zaliczyłem wszystkie interwały, chociaż pod koniec każdego z nich nie byłem pewien, jak się nazywam. Z każdym tygodniem stopień trudności wzrastał, a ja nie tylko dawałem radę, ale wyraźnie czułem, że mam jeszcze zapas sił. Zdecydowanie też poprawił mi się pułap tlenowy. To stąd bierze się mój optymizm przed nadchodzącym testem. O ile jestem lepszy? Tym razem nie będę prorokował. Zobaczymy.
Tak na marginesie. W trakcie testów jednych z najlepszych na rynku pedałów z pomiarem mocy, czyli Favero Assioma PRO MX-2, okazało się, że mój trenażer znacząco zaniża moc. Różnica wynosi prawie 16%! To oczywiście nie ma wpływu na jakość treningów, bo podstawą jest powtarzalność pomiarów, ale będzie miało znaczenie, gdy tak ustalona wartość FTP będzie podstawą treningów na rowerze z innym pomiarem mocy. Będę musiał wziąć poprawkę i dodać te 16%. To w sumie dobra wiadomość, bo okazuje się, że nie jestem aż tak słaby, jak mi się wydawało.
Może już dość tego odchudzania?Kolejną dobrą nowiną jest redukcja wagi do 79 kg. To już ponad 15 kg mniej niż ważyłem w połowie listopada. To naprawdę sporo i żeby sobie uświadomić ile to jest, wystarczy wyobrazić sobie, że mamy do przejechania stromy podjazd, ale musimy zabrać na plecy 10 półtoralitrowych butelek wody mineralnej. Niewykluczone, że zostanę już przy tej wadze, bo coraz częściej znajomi pytają mnie, co mi się dzieje i nie do końca wierzą, że utrata wagi jest skutkiem determinacji związanej z moją pasją.
A teraz czas na chillout…
Dwa dni bez roweru… Jak to wytrzymam?
A… spokojnie, przecież mogę „podłubać” przy projekcie nowego roweru.
Skomentuj...