Mocne mocy różnice

Poniedziałek, 24 lutego 2025 • Komentarze: 2

Po którymś tam treningu z gatunku VO2-Max zacząłem podejrzewać, że coś jest nie tak. Wydawało mi się, że jestem niewspółmiernie zmęczony w stosunku do skali trudności treningu. Najłatwiej było dojść do wniosku, że po prostu wiek zrobił swoje i z tym nawet nie warto dyskutować. Ale była też druga opcja – a może pomiar mocy w trenażerze nie pokazuje prawdy, całej prawdy i tylko prawdy?

Tutaj warto sobie zadać pytanie, czy dokładność pomiaru mocy w ogóle ma znaczenie? Jeśli miernik pokazuje 100 zamiast 110 watów, to jest to problem, czy nie? Okazuje się, że odpowiedź wcale nie jest oczywista i w zasadzie trzeba powiedzieć: to zależy. Jeśli chcemy pokazać światu, że liczba watów na kilogram upoważnia nas do stwierdzenia: „jestem jak Pogačar… no, prawie”, to dokładność pomiaru ma zasadnicze znaczenie. Jeśli jednak chcemy śledzić progres naszej formy, to w większości przypadków niedokładność pomiaru nie będzie miała znaczenia, o ile oczywiście nie jest zbyt duża. Ważne jest tylko to, aby pomiary były powtarzalne. Załóżmy, że korzystając z trenażera, który zaniża moc o 5%, wykonaliśmy test FTP uzyskując 200 watów. Po zakończeniu planu treningowego test wykazał 220 watów. To oznacza, że poprawiliśmy się o 10%. Trenażer przekłamuje o 5%, więc rzeczywiste początkowe FTP wynosiło nie 200, a 210 watów, a końcowe nie 220 lecz 231 watów. Jednak procentowy wzrost jest dokładnie taki sam, czyli 10%.

Sytuacja ulega diametralnej zmianie, gdy używamy wielu pomiarów mocy, np. jeden mamy w trenażerze, a drugi w rowerze. Jeśli błędy pomiarowe na obu urządzeniach znacznie się różnią, to mamy problem. Załóżmy, że bazując na naszym FTP, które zmierzyliśmy na trenażerze, wyznaczyliśmy sobie strefy mocy. Opierając się na tych wartościach, zaplanowaliśmy konkretny trening interwałowy, ale tym razem w realu, na naszym rowerze. Jedziemy i nagle okazuje się, że trening jest nadspodziewanie mało wymagający. Czy to zasługa świeżego powietrza? A może dzieje się coś przeciwnego – ledwie dajemy radę i z treningu wracamy „na oparach”. Czyżby to wiosenne osłabienie? Ani jedno, ani drugie. Po prostu pomiar mocy zainstalowany na rowerze podaje inne wartości niż jego odpowiednik na trenażerze. Pal licho, jeśli wskazania różnią się o kilka procent. Wtedy prawdopodobnie nie poczujemy różnicy. Ale jeśli różnica wynosi 10 i więcej procent, to cały misternie ułożony plan treningu właśnie się wysypał.

Potencjalnie taka właśnie sytuacja może wystąpić u mnie, więc moja inżynierska dusza nie pozwoliła przejść nad tym do porządku dziennego i musiałem się przekonać, który z nas dwóch jest tym słabszym – ja, czy mój trenażer.

W teorii to proste zadanie. Wystarczy mieć drugi pomiar mocy, np. ten zainstalowany w rowerze, przenieść go do trenażera, wykonać trening mierząc moc podawaną przez oba mierniki i finalnie porównać średnie wartości mocy. Jeśli mamy rower z miernikiem mocy w korbie, to można założyć ją do trenażera. Podobnie można zrobić z pomiarem mocy w pedałach. Trudniej, jeśli moc jest mierzona na „pająku” korby lub w obu korbach. W takim przypadku musimy przełożyć obie korby, co nie zawsze jest możliwe. Beznadziejnie, jeśli mamy piastę z pomiarem mocy – raczej trudno będzie założyć koło do trenażera direct-drive. Następnie musimy zadbać o to, aby obserwować wskazania obu mierników. Ideałem byłoby, gdybyśmy po prostu użyli dwóch liczników i każdy z nich sparowany byłby z innym pomiarem mocy. Gdy to już wszystko jest gotowe, wystarczy zrobić kilkunasto- lub kilkudziesięciominutowy trening, a potem porównać średnie moce z obu liczników. Gdy już wiemy jaka jest różnica, to możemy odpowiednio korygować wartość naszego FTP przy planowaniu treningów na innym sprzęcie. Tyle teorii. W praktyce jest to trochę bardziej skomplikowane, bo trzeba wziąć pod uwagę, że trenażer mierzy moc na osi, a w rowerze jest ona mierzona w pedałach, na korbie lub na pająku. Część mocy jest zatem tracona w samym napędzie, ale ta wartość jest stała i relatywnie niewielka, więc żeby nie komplikować wystarczająco zawiłego opisu, pozwolę sobie ją pominąć.

Dość gadania, czas się wziąć do roboty!  

Pedały Favero Assioma PRO MX-2.
Pedały Favero Assioma PRO MX-2.
Wyjąłem z szafy świeżutkie, pachnące nowością pedały z pomiarem mocy Favero Assioma PRO MX-2. Są przeznaczone do rowerów MTB i graveli, ale ponieważ uprawiam tzw. „kolarstwo romantyczne”, będę je wykorzystywał w mojej nowej „szosie”. Wszystkie testy, recenzje, opinie użytkowników  potwierdzają, że Assioma PRO MX-2 gwarantują bardzo dokładny, dwustronny pomiar mocy. Sparowałem je z moim nowym nabytkiem, czyli Garminem Edge 1040 (także wyjąłem go z szafy i także pachniał nowością). Moc przekazywana przez trenażer była standardowo przekazywana do mocno wyeksploatowanego, dożywającego swoich dni w zaciszu domowym, Edge’a 1000. Tworząc ten swoisty „układ pomiarowy”, czułem się jak student na laborce z miernictwa. Na koniec pozostał jeszcze jeden element, czyli… ja. Musiałem zrobić jakiś trening. Wybrałem 52-minutową walkę o poprawę VO2-Max, czyli można powiedzieć, że nie było lipy tylko cierpienie. Jak już doszedłem do siebie i spojrzałem na rezultat, wszystko stało się jasne. Średnia moc obliczona na podstawie wskazań trenażera wyniosła 152 waty. Średnia moc z pedałów wyniosła 173 waty. To prawie 14% różnicy!

Wniosek jest prosty. Gdybym zmierzone na trenażerze FTP „przeniósł” bez żadnej korekty na rower, to wszystkie wyznaczone strefy mocy byłyby zaniżone o kilkanaście procent, sprawiając, że treningi byłyby mniej obciążające i przy okazji mniej efektywne, czego bym sobie nie życzył. Znając wyniki pomiarów będę mógł odpowiednio skorygować strefy mocy.

Tajemnicą pozostaje, skąd się wzięła aż taka różnica. Moje podejrzenia kieruję w stronę dawno wykonanego przeze mnie, dogłębnego przeglądu trenażera. O ile sobie przypominam, z jakichś powodów demontowałem koło zamachowe. Obawiam się, że w ten sposób doprowadziłem do zmiany fabrycznego współczynnika kalibracji. Tak więc, winny prawdopodobnie jest ten, który pisze te słowa.

Komentarze

img
Rafał • Sobota, 1 marca 2025, 21:32

Dobra, podbiję stawkę i spytam o coś, o czym nikt nie mówi, a jest to bardzo ważna sprawa – technologia produkcji trenażerów. Podam dwa przykłady, które osobiście przetestowałem. Pierwszy to Tacx Flux S – jego główną technologią jest fizyczne koło zamachowe. Większość trenażerów działa w ten sposób, ponieważ jest to tańsze rozwiązanie. Drugi trenażer to Tacx NEO 2T, który zamiast fizycznego koła zamachowego wykorzystuje wirtualne koło zamachowe. Dlaczego tak podkreślam ten aspekt? Odpowiedź znalazłem po ponad dwóch latach użytkowania Fluxa i przejechaniu na nim 15 tysięcy kilometrów. Chciałem czegoś lepszego, choć na Fluxa nie mogłem narzekać. Kupiłem więc NEO 2T i już po pierwszej jeździe zauważyłem gwałtowny spadek watów, mimo że wysiłek był taki sam. Porównanie mocy: Tacx Flux S – średnia moc z 1 godziny: 300 W Tacx NEO 2T – średnia moc z 1 godziny: 270 W Różnica 30 W to ogromna zmiana. Ale dlaczego tak się dzieje? Postanowiłem zgłębić temat i znalazłem odpowiedź – wszystko rozbija się o koło zamachowe. Wpływ koła zamachowego na generowaną moc To zjawisko dotyczy wszystkich trenażerów z fizycznym kołem zamachowym. Działa to bardzo prosto – rozpędzone koło zamachowe wygładza naszą jazdę, co oznacza, że pomaga nam utrzymać waty. ➡️ Rozpędzenie zarówno fizycznego, jak i wirtualnego koła zamachowego do 300 W wymaga tyle samo energii. ➡️ Utrzymanie tej mocy to już inna sprawa: W trenażerze z fizycznym kołem zamachowym koło, dzięki swojemu pędowi, pomaga nam utrzymać moc. Na przykład: kręcimy z mocą 280 W, ale dzięki energii kinetycznej koła zamachowego otrzymujemy dodatkowe 20 W, co w sumie daje nam średnią moc 300 W. W trenażerze z wirtualnym kołem zamachowym tego wspomagania nie ma – każdy wat, który widzimy, to wyłącznie moc generowana przez nasze nogi. Znaczenie dla treningu i wyścigów Rzeczywista moc w na dworze

img
Rafał • Sobota, 1 marca 2025, 21:33

(ciąg dalszy) W realnej jeździe nikt nas nie wspomaga – nie ma dodatkowych watów od koła zamachowego. Może się więc okazać, że nasze FTP nie jest tak wysokie, jak pokazywał trenażer z klasycznym kołem. Wyścigi e-sportowe (Zwift, Rouvy, itp.) W amatorskich wyścigach online większość osób korzysta z tańszych trenażerów z fizycznym kołem zamachowym, co oznacza, że mogą one nieco "zawyżać" ich moc. Ktoś jeżdżący na trenażerze z wirtualnym kołem zamachowym (np. Neo) jest w pewnym sensie na gorszej pozycji, bo jego trenażer nie dodaje mu „gratisowych” watów. Czyli podsumowując – jeśli trenowałeś na trenażerze z fizycznym kołem zamachowym, to Twoje wyniki mogły być nieco zawyżone. Natomiast Neo pokazuje Ci Twoją rzeczywistą moc bez żadnego wygładzania.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)