Koniec roku

Sobota, 31 grudnia 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 0

Wyjątkowo długo jeździłem w tym roku na Giant XTC. Wszystko dzięki spóźnionej zimie. Teraz jednak nadszedł czas na tradycyjny „sen” zimowy, który będzie połączony z gruntownym przeglądem technicznym roweru. Jak zwykle rozkręcę go do „ostatniej śrubki”, wyczyszczę, nasmaruję, wymienię to i owo, a na koniec złożę z powrotem i… powieszę na ścianie, gdzie doczeka wiosny.

Planuję oczywiście modyfikacje, ale ich skala jest wprost proporcjonalna do środków, które mogę na ów cel przeznaczyć. A że czasy niepewne, to i „rowerowego” budżetu na przyszły rok jeszcze nie uchwaliłem ;).



Stukofobia

Środa, 31 sierpnia 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 0

Jak nietrudno zauważyć chociażby po lekturze poniższych wpisów, jestem wyjątkowo uczulony na wszelkiego rodzaju nietypowe odgłosy, które od czasu do czasu prześladują mnie podczas jazdy rowerem. Znajomi sugerują, że chyba nadszedł czas, aby skorzystać z pomocy psychoanalityka, ale oni po prostu nie rozumieją, jak to jest, gdy cisza i spokój są zakłócane jakimiś zgrzytami czy stukami.

Niedawno dotarło do moich uszu delikatne stukanie z okolic suportu. Owe dźwięki pojawiały się wyłącznie podczas silnego pedałowania, np. wtedy, gdy podjeżdżałem pod górę na twardym przełożeniu. Częstotliwość zakłóceń odpowiadała kadencji, więc logicznym wydawało się, że przyczyna leży w okolicy korby. Pierwszym podejrzanym był suport. Rower powędrował na stojak montażowy. Łożyska wydawały się w porządku, obracały się gładko, więc ograniczyłem się do przeczyszczenia gwintów, nałożenia solidnej warstwy smary i ponownego montażu. Zadowolony z siebie, wybrałem się na przejażdżkę, by stwierdzić, że… wykonałem kawał porządnej i nikomu niepotrzebnej roboty. Nadal stukało.

Zacząłem zatem dokładniej obserwować pracę napędu. Próbowałem nawet pedałować raz lewą, raz prawą nogą. No i wtedy mnie olśniło. Odgłosy pojawiały się wyłącznie wtedy, gdy używałem prawej korby. Czyżby przyczyną był pedał? Krótka wizyta na rowerowych forach potwierdziła, że to może być przyczyną, chociaż nie chciało mi się w to wierzyć. Zamontowałem więc na chwilę pedały z drugiego roweru i wyskoczyłem w miasto. Cisza. Żadnych stuków. A więc znalazłem przyczynę!

Wymontowałem pedały i rozkręciłem je. Smar faktycznie był już trochę zabrudzony, a łożyska miały niewielkie luzy. Rozmontowując je drgnęła mi ręka i kilka kuleczek wypadło na podłogę. Szukałem ich długo, ale dwóch nie udało się znaleźć. Zamiast 48 sztuk miałem ich tylko 46. Ambitny plan naprawy pedałów w jeden wieczór spalił na panewce. Musiałem najpierw zdobyć kulki do łożysk 3/32’’. Nazajutrz znalazłem je tylko w jednej firmie w Krakowie i wykupiłem cały zapas, czyli… 20 sztuk. Mając wszystko co potrzebne, dokończyłem pracę. Wyregulowałem łożyska, porządnie wszystko nasmarowałem i złożyłem. Oczywiście zaraz wybrałem się na jazdę próbną, aby z radością skonstatować, że stuki odeszły w niepamięć.

Niepamięć trwała raptem trzy dni. Wtedy do mych uszu dotarły kolejne denerwujące dźwięki. Brzmiały niczym metalowe wystrzały i nie były zsynchronizowane z niczym. Jednak tym razem miałem już podejrzanego. Mocowanie sztycy. Wspornik siodła został więc wymontowany, wyczyszczony, posmarowany pastą montażową. Rura podsiodłowa także została wyczyszczona i posmarowana. Złożyłem całość i wyruszyłem na trasę. Nareszcie mogłem cieszyć się komfortem cichej jazdy.



SwissStop Disc Brake Silencer

Wtorek, 2 sierpnia 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 0

Bardzo nie lubię piszczących hamulców. Zresztą, kto lubi? Od pewnego czasu moje hamulce stały się bardzo głośne a na dodatek podczas silnego hamowania, cała rama wpadała w wibrację. Nie chciałem wymieniać klocków hamulcowych, bo nie jest to rozwiązanie tanie i nie gwarantuje sukcesu. W bikeBoard znalazłem informację o środku przeciwdziałającym piskom i wibracjom hamulców tarczowych. Zaryzykowałem i kupiłem SwissStop Disc Brake Silencer. Kilka dni temu zaaplikowałem go na klocki hamulcowe a dzisiaj przetestowałem podczas jazdy. Wynik testu jest więcej niż zadowalający. Piski i wibracje zniknęły. Poprawiła się modulacja. Mam wrażenie, że minimalnie wydłużyła się droga hamowania, ale to bardzo subiektywne odczucie. Ogólnie jestem bardzo zadowolony, a teraz przejdzie czas na sprawdzenie, co ile kilometrów będzie konieczne powtarzanie aplikacji środka.



Wymiana łańcucha - za późno...

Środa, 15 czerwca 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 1

Przedwczoraj zmierzyłem wydłużenie łańcucha i okazało się, że wynosi prawie 0,75%. Nadszedł więc czas na jego wymianę. Dokonałem więc stosownej transakcji na Allegro i dzisiaj odebrałem przesyłkę. Sama wymiana poszła oczywiście gładko, nie licząc jednego zmarnowanego pinu łączącego ogniwa.

Zaraz po wymianie wybrałem się na przejażdżkę. Niestety stało się to, czego się obawiałem. Łańcuch przeskakuje przy mocniejszym naciskaniu na pedały, na czwartej koronce (16z) kasety. Tego przełożenia używam bardzo często, więc nie dziwi fakt, że właśnie ta koronka zużyła się jako pierwsza. Dziwię się jednak, iż stosunkowo niewielkie wydłużenie łańcucha doprowadziło do takiej degradacji. Cóż było robić? Zamówiłem nową koronkę a póki co będę unikał jednego z przełożeń. Koronka jest kilkukrotnie tańsza od łańcucha. Pomimo tego, następnym razem wymienię łańcuch nieco wcześniej. Mogę jeszcze „zainwestować” w kasetę Shimano XTR CS-M970 z tytanowymi koronkami, ale nie wiem, czy jest to wystarczające uzasadnienie jej kosmicznej ceny?

Komentarze

img
Xanadu • Poniedziałek, 10 lipca 2017, 19:58

Ech... Jaki to człowiek był głupi sześć lat temu! ;) Inwestycja w tytanowe koronki? Po pierwsze, tytan jest bardziej miękki od stali. Po drugie, tytanowych jest kilka ostatnich zębatek i na pewno czwarta do nich nie należy.

Dodaj komentarz...



I znów stuki!

Czwartek, 28 kwietnia 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 0

Kilka dni temu usłyszałem stuki dochodzące z okolic suportu. Były słyszalne wyłącznie wtedy, gdy bardzo mocno naciskałem na pedały, na przykład podczas ostrych podjazdów. Nie pojawiały się regularnie, ale stały się wystarczającym powodem do frustracji. Mam przecież niezły rower, w zbudowanie którego włożyłem dużo serca a cały efekt diabli biorą z powodu jakiegoś stukania. Rower powędrował więc na stojak serwisowy i zabrałem się za demontaż suportu.

Okazało się, że padłem ofiarą „miłości” do gadżetów a konkretnie rowerowej „biżuterii”. Podczas zimowego przeglądu zdecydowałem się na użycie anodowanego na czerwono i lżejszego od standardowego, suportu Swiss Comp. Konstrukcja wydawała się solidna, jakość wykonania nie budziła zastrzeżeń a cena też przekonywała, że nie mam do czynienia z wytworem chińskiej myśli technicznej. Teraz jednak okazało się, że problemem tego suportu jest kiepski sposób uszczelnienia samej miski suportowej. Pomiędzy nią a łożysko dostały się jakieś zabrudzenia i to one były powodem stuków. Zdecydowałem się zatem na wymianę całego suportu na Shimano XTR SM-BB90.



W poszukiwaniu źródła stuków

Wtorek, 19 kwietnia 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 0

Po wymianie łańcucha napęd pracuje idealnie cicho. Jednak kilka razy miałem wrażenie, że przeskoczył na jednym z przełożeń. Muszę się temu dokładnie przyjrzeć. Nie sądzę, żeby przyczyną była uszkodzona kaseta. Jest prawie nowa bo w ubiegłym sezonie jeździłem na 11-34. Poprzedni łańcuch był wydłużony co najwyżej o 0,5% a więc poniżej normy. Być może wystarczy regulacja przerzutki.

W trakcie jazdy usłyszałem jednak dziwne stuki dochodzące gdzieś z ramy. W ubiegłym roku miałem taki sam przypadek i wtedy winny był zacisk siodła. Na jednym z postojów sprawdziłem i okazało się, że dźwięki dobiegają z okolic zacisku. Po powrocie do domu przeprowadziłem bardziej wnikliwą analizę. Przyczyną była redukcja 30,9/27,2. Zamieniłem więc lekką redukcję KCNC na oryginalną, aczkolwiek cięższą, produkcji Giant.



Wymiana łańcucha

Poniedziałek, 18 kwietnia 2011 • Kategoria: Giant XTCKomentarze: 0

W czasie dzisiejszej przejażdżki zauważyłem, że łańcuch pracuje dosyć głośno. W trakcie zimowego przeglądu dokładnie go przeczyściłem a potem naoliwiłem, więc trochę mnie to zdziwiło. Mimo wszystko postanowiłem wymienić łańcuch. Ma już za sobą ponad trzy tysiące kilometrów i chociaż nie wydłużył się ponad normę, to jednak boję się, aby nie skończyło się tak, jak w przypadku mojego drugiego roweru, gdzie wydłużony łańcuch zniszczył kasetę.



Test licznika Sigma ROX 9.0

Piątek, 15 kwietnia 2011 • Kategoria: TestyKomentarze: 0

Gdy w grudniu 2009 roku kończyłem powoli gromadzić części do budowy nowego roweru, zacząłem zastanawiać się nad jego elektronicznym wyposażeniem. Oczywistą oczywistością było, że pierwszym zakupem w tej kategorii miał się stać licznik. Pomimo tego, że jestem niepoprawnym „gadżeciarzem”, początkowo planowałem użycie w miarę prostego lecz solidnego urządzenia, którego atrybutem byłaby także niewygórowana cena. W poprzednim rowerze używałem licznika Sigma BC 1106 DTS i chociaż nie miałem z nim żadnych problemów natury użytkowej, to trochę przeszkadzały mi jego skromne możliwości oraz – tutaj dało znać o sobie skrzywienie zawodowe – brak współpracy z komputerem. Zacząłem więc rozglądać się za urządzeniem o większych możliwościach a ponieważ z Sigmy byłem zadowolony, poszukiwania rozpocząłem od katalogów tego właśnie producenta. 

Dosyć szybko zwróciłem uwagę na najwyższy model w ofercie Sigma Sport – ROX 9.0. Opis możliwości przyprawiał o zawrót głowy. Cena niestety też. Przez pewien czas rozum walczył z sercem, ale to ostatnie, wsparte mocną dawką wspomnianego „gadżeciarstwa”, pokonało ostatnie bastiony zdrowego rozsądku i z hasłem „o chlebie i wodzie niech życie me wiedzie, byle z bajerem na przedzie”, dokonałem zamówienia. 

ROX 9.0Już drugiego dnia pojawił się kurier z przesyłką. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Pudełko o przemyślanej konstrukcji zawierało wyeksponowane podstawowe elementy, czyli sam licznik oraz czujniki prędkości, kadencji i pulsometru. Pod spodem w odpowiedniej przegródce znajdowały się pozostałe elementy składowe a w innej przegródce instrukcja obsługi oraz płyta CD z oprogramowaniem. Małym zgrzytem okazał się brak magnesu do czujnika prędkości, co zadaje kłam twierdzeniu, że wszystko co niemieckie jest wykonane perfekcyjnie. Zgłosiłem brak sprzedawcy i następnego dnia miałem już wszystko. Na marginesie muszę stwierdzić, że system kontroli jakości pakowania w firmie Sigma Sport pozostawia wiele do życzenia. Ostatnio słyszałem o sytuacji, gdy w fabrycznym opakowaniu znalazł się jedynie licznik oraz instrukcja. Przy zakupie warto więc upewnić się, że zestaw jest kompletny. A na całość składa się sporo komponentów:

  • licznik,
  • czujnik prędkości,
  • czujnik kadencji,
  • czujnik pulsometru,
  • podstawka do mocowania licznika na rowerze,
  • stacja dokująca, umożliwiająca podłączenie do komputera,
  • magnes czujnika prędkości,
  • magnes czujnika kadencji,
  • pas pulsometru,
  • kluczyk imbusowy do mocowania magnesu czujnika prędkości,
  • gumki do mocowania czujników,
  • opaski zaciskowe do mocowania czujników,
  • płyta CD z oprogramowaniem,
  • instrukcja obsługi.

 

Po pierwszym dyskusyjnym doświadczeniu przystąpiłem do montażu licznika. Biorąc pod uwagę jego możliwości, użycie słowa „licznik” jest nieuczciwe. Bardziej pasuje do niego termin „komputer”. Postarałem się o solidne zamocowanie, a więc zrezygnowałem z gumek na rzecz opasek zaciskowych. Magnes czujnika kadencji oraz podstawka głównego modułu ma dodatkową taśmę samoprzylepną, która ułatwia mocowanie. Montaż czujników oraz magnesów przebiegł bez problemów. Dłużej trwało mocowanie podstawki, bo niczym kobieta w sklepie z ciuchami, nie mogłem zdecydować się, czy lepiej umieścić ją na mostku czy na kierownicy. Podstawka może być umieszczona i tu i tam a jedynym wymaganiem jest zachowanie odpowiedniej odległości od czujników, co raczej nie powinno stanowić kłopotu, o ile nie zamierzamy zainstalować urządzenia na czubku głowy. W końcu zdecydowałem się i podstawka powędrowała na kierownicę, po lewej stronie, tuż obok mostka. Łatwość montażu oceniłbym wysoko. Jedynym na co zwróciłbym uwagę jest siła, z jaką należy dokręcić śrubkę mocującą magnes czujnika prędkości. Zbyt mocne dociśnięcie spowoduje pęknięcie obudowy magnesu. Zbyt słabe skutkuje zsunięciem się magnesu. Trzeba więc działać z czuciem. 

Zanim przetestowałem licznik w działaniu, przystąpiłem do jego konfiguracji. Ustawiłem sobie własną nazwę urządzenia, aktualną datę i czas, datę urodzenia, wzrost i wagę, które są niezbędne do automatycznego wyznaczenia stref tętna a także wysokość „domową” oraz oczywiście obwód koła, który jest potrzebny do poprawnego działania prędkościomierza. W jednym z testów przeczytałem, że konfiguracja przypomina trochę osławiony system i-Drive w BMW. Istotnie bogactwo opcji jest naprawdę duże, ale już po krótkim czasie, korzystając jedynie z czterech przycisków, intuicyjnie poruszałem się po kilkupoziomowej strukturze menu. Bezspornym faktem jednak jest, że etap ten wymaga nieco „inżynierskiego” podejścia i humanista może mieć mały problem... No dobrze... Niekoniecznie mały. 

Nadszedł czas na prawdziwy test w „praniu”. Aby uruchomić licznik, należy włożyć go do podstawki i nieco przekręcić, aby mocowanie było trwałe. W tym momencie urządzenie automatycznie się włącza. Podoba mi się to, że nie wykorzystano do tego żadnej kosmicznej technologii, tylko proste zwarcie odpowiednich styków na obudowie. Typowo niemieckie umiłowanie prostoty. „Sicher ist sicher” jak zwykł mawiać Kramer. Podczas przejażdżki wszystko działało bez zarzutu. Licznik wskazywał wszystkie mierzone parametry. Na wyświetlaczu najwięcej miejsca zajmuje wskazanie aktualnej prędkości. Powyżej wyświetlane są wartości pulsu, wysokości, kadencji oraz nachylenia podjazdu/zjazdu. Jednym przyciskiem można wybrać wyświetlanie wszystkich tych wartości lub zdecydować się na pokazywanie tylko jednej z nich, ale za to większą czcionką. Poniżej prędkościomierza wyświetlany jest jeden z dziesięciu „ulubionych” parametrów a sekwencyjnego wyboru można dokonać jednym z dwóch przycisków. Sami możemy zdecydować o tym, które parametry zostaną zaliczone do „ulubionych” i stworzyć sobie dwie takie grupy. Bogactwo mierzonych przez Sigmę danych naprawdę robi wrażenie. Nie chcę powielać tutaj instrukcji obsługi, więc wymienię tylko najistotniejsze funkcje.

  • prędkość aktualna, średnia, maksymalna,
  • porównanie aktualnej prędkości ze średnią,
  • dystans,
  • licznik między-dystansu,
  • puls średni, aktualny, maksymalny,
  • alarm w przypadku przekroczenia każdej z trzech stref pulsu,
  • graficzny przedstawienie stref pulsu,
  • czas w poszczególnych strefach pulsu,
  • spalone kilokalorie,
  • kadencja aktualna, średnia, maksymalna,
  • czas jazdy,
  • aktualna data i czas,
  • stoper,
  • timer,
  • aktualna wysokość,
  • aktualne nachylenie podjazdu/zjazdu,
  • aktualna szybkość wznoszenia lub opadania,
  • maksymalna wysokość,
  • łączny dystans podjazdów,
  • łączny czas podjazdów,
  • średnie i maksymalne nachylenie podjazdów,
  • łączny dystans zjazdów,
  • łączny czas zjazdów,
  • średnie i maksymalne nachylenie zjazdów,
  • temperatura aktualna, średnia, maksymalna.

 

Dodać należy, że ROX umożliwia korzystanie z dwóch rowerów, a samo rozpoznanie drugiego roweru odbywa się automatycznie. Nie jest to oczywiście żadną magią i cała tajemnica kryje się w tym, że po zamontowaniu, odpowiednio ustawiamy tryb pracy czujnika prędkości drugiego roweru. Jeśli więc korzystamy z dwóch rowerów, zwalnia to nas z konieczności pamiętania o jego wyborze przed każdą jazdą. 

Poza wymienionymi wcześniej parametrami, Sigma ROX przechowuje średnie i sumaryczne wartości podstawowych parametrów z podziałem na każdy rower oraz łącznie dla obu rowerów. 

W wewnętrznej pamięci zapisywane są także dokładne informacje o siedmiu ostatnich podróżach. I tutaj niestety mam kilka uwag. Po pierwsze, dlaczego tylko siedmiu? Projektanci uznali widać, że w międzyczasie zdążymy skopiować dane do komputera. I w większości przypadków ma to sens, ale gdybym, na przykład wybrał się na wielodniową wycieczkę, musiałbym albo taszczyć ze sobą komputer, albo ręcznie (sic!) przepisywać dane wycieczek do kajecika. Może się czepiam, ale w czasach, gdy pamięć jest tania a jej rozmiary miniaturowe, zwiększenie wspomnianego limitu do 50 wyjazdów nie powinno stanowić problemu. Kolejną moją wątpliwość budzi sposób, w jaki decydujemy o tym, czy dane mają zostać zapisane do pamięci. Otóż po zakończeniu wycieczki, musimy zresetować urządzenie i w tym momencie pojawia się pytanie, czy dane wyjazdu mają zostać zapisane czy też odrzucone. Pytanie to pojawia się pewnie po to, aby nie zaśmiecać i tak skromnej pamięci niepotrzebnymi danymi. Nie widzę innego uzasadnienia. 

Przypadkiem odkryłem znacznie poważniejszą niedogodność. Jeśli zatrzymujemy się i w ciągu pięciu minut nie zaczniemy kontynuować jazdy, licznik wyłącza się, aby oszczędzać energię. Zachowanie ze wszech miar słuszne, o ile po ponownym ruszeniu, urządzenie automatycznie się włączy i przywróci stan sprzed zatrzymania. I tak się istotnie dzieje, o ile przed planowaną, dłuższą niż pięciominutową przerwą wyciągniemy lub przynajmniej przekręcimy główny moduł w podstawce tak, aby przeszedł w tryb nieaktywny. Po pięciu minutach wyłączy się i zanim będziemy kontynuować podróż, należy ponownie go włożyć lub przekręcić, powodując w ten sposób jego uaktywnienie i kontynuację poprzednich pomiarów. Jednak biada temu, kto zatrzyma się i pozostawi licznik w trybie aktywnym. Po pięciu minutach wyłączy się, a po ponownych uruchomieniu okaże się, że dane aktualnego wyjazdu powędrowały do krainy nicości (sic!). Nie zostały ani zapamiętane ani nigdzie zapisane. Po prostu zniknęły! To uważam za największą wadę ROX’a i ewidentną wpadkę projektantów. Odpowiednia poprawka oprogramowania zapewne nie byłaby trudna, ale nawet gdyby takowa powstała, producent nie przewidział możliwości aktualizacji firmware’u. 

Po roku miałem możliwość przetestowania nowego licznika. Okazało się. że producent zaktualizował firmware i opisywany powyżej problem już nie istnieje. Szkoda tylko, że nie przewidziano żadnego rozwiązania dla posiadaczy wcześniejszych wersji. 

W sytuacji opisanej powyżej, ratunkiem stać się może „odtworzenie” danych na podstawie dziennika wyjazdu. Tworzenie dziennika jest jedynym atrybutem odróżniającym model ROX 9.0 od ROX 8.0 i polega na okresowym odczycie wszystkich monitorowanych parametrów oraz zapisaniu ich do wewnętrznej pamięci. Licznik, poza możliwością usunięcia tych danych, nie pozwala na zrobienie z nimi czegokolwiek innego i nie miałoby to zresztą żadnego sensu. Ideą jest skopiowanie danych do komputera PC i późniejsza ich analiza, co potrafi dać naprawdę wiele frajdy. Parametry mogą być zapisywane co 5, 10, 20 lub 30 sekund. W zależności od wybranej „częstotliwości próbkowania”, w pamięci można zgromadzić historię od około 13 do około 78 godzin jazdy. Tutaj znowu będę malkontentem i zapytam, dlaczego nie więcej? Czyżby w obudowie nie zmieściło się więcej pamięci? O ile dane wyjazdów mogę sobie w ostateczności przepisać, to w przypadku dziennika jest to niemożliwe. Decyzję o tym, czy wycieczka ma zostać zapisana do dziennika, czy nie, podejmujemy niezależnie od samego faktu uruchomienia urządzenia. No i najważniejsze. Nie tracimy danych, gdy w przypadku przerwy w podróży zapomnimy o deaktywacji licznika. 

Muszę przyznać, że byłem zaskoczony dokładnością działania czujników. Wskazania wysokości po przejechaniu ponad 100 km i powrocie do punktu startu różniły się ledwie o dwa metry i wynikało to zapewne ze zmiany ciśnienia a nie samej niedokładności odczytu. Dla porównania, w GPS’ie Garmin Edge 705, barometryczny czujnik wysokości potrafił wskazać różnicę kilkudziesięciu metrów. 

Dokładny jest także odczyt temperatury, chociaż nie wiem, czy jego bezwładność nie jest zbyt duża. W domu mam temperaturę około 21°C i taka była temperatura początkowa każdego wyjazdu. Dopiero po 15 – 20 minutach wskazywana była faktyczna temperatura otoczenia. Nie jest to wielką wadą, ale wprowadza zamieszanie gdy okazuje się, że podczas styczniowych wycieczek temperatura wahała się od -10°C do +21°C – w Polsce oczywiście. Drugim malutkim minusikiem związanym z temperaturą jest jej wartość minimalna, która wynosi -10°C. Rozumiem, że gdy są większe mrozy, to potomkowie narodu, który dał światu Goethego, trzeźwieją jeszcze po Oktoberfest a nie myślą o pedałowaniu. 

ROX’a używam od ponad roku. Jeździł ze mną w każdych warunkach pogodowych począwszy od kilkunastostopniowych mrozów, przez śnieżyce, ulewne deszcze aż po czterdziestostopniowe upały. Na asfalcie i w terenie. Licznik działał niezależnie od warunków. Zaliczył kilka upadków wraz z rowerem i przeżył. Zaliczył także kilka upadków z roweru i poza porysowaną obudową nic mu się nie stało. Tylko raz zdarzyło się, że podczas uderzenia o ziemię zresetował się. Po ponownym włożeniu do podstawki działał bez zarzutu. 

Mechanicznie ROX ma jedną wadę. Po około stu wyjazdach, czyli pewnie po około stu kilkudziesięciu operacji wkładania i przekręcania licznika w podstawce, ta ostatnia wyrobiła się i nie trzymała już tak pewnie, jak wcześniej. Na skutek tego zrywało się połączenie styków włączających urządzenie i licznik potrafił deaktywować się podczas jazdy. Konieczna stała się wymiana, na szczęście niedrogiej podstawki. Delikatnie wyrobiła się także sama obudowa licznika, który blokuje się w podstawce z wyraźnie mniejszym niż na początku oporem. Mimo tego licznik trzymany jest pewnie, ale dla świętego spokoju poradziłem sobie domowym sposobem, przyklejając mały kawałek naklejki na spód obudowy tak, aby „zwiększyć” owalu wchodzącego w podstawkę. Na ciężki teren „opatentowałem” także rozwiązanie polegające na opasaniu licznika jedną z gumek wchodzących w skład zestawu tak, aby mieć pewność, że nawet po trafieniu na brzozę w smoleńskiej mgle, urządzenie pozostanie na miejscu. Sądzę, że producent mógłby trochę popracować nad lepszym rozwiązaniem. Przykładem niech będzie wspomniany powyżej Garmin Edge 705. Można za niego podnieść cały rower. Prawie. 

Poza tym, po ponad roku jeden z przycisków zablokował się w pozycji wciśniętej i pomimo, że wyraźnie słyszałem „klikanie” sugerujące, że działa poprawnie, pozostawał w takim stanie. Rozwiązaniem okazało się pryśnięcie do wnętrza odrobiny specjalnego środka do czyszczenia elektroniki, zresztą też niemieckiego (Kontakt Chemie Cleaner 601). 

Także po roku zawiódł mnie czujnik pulsometru. Z definicji jest nierozbieralny, więc zanim użyłem młotka i majzla, zamówiłem nowy. Nie byłbym jednak sobą, abym nie sprawdził, na czym polega problem. I okazało się, że był banalny. Zawiódł styk łączący elektronikę z elektrodą. Zły kontakt był zapewne spowodowany potem, który jakimś cudem przedostał się do szczelnej obudowy. Wystarczyło przeczyścić go tym samym preparatem, co przycisk i po sklejeniu całości – jak już wspomniałem, pulsometr jest nierozbieralny – mam rezerwowy czujnik. 

Główny moduł jest zasilany baterią CR 2450 zaś czujniki CR 2032. W przeciągu roku tylko raz wymieniałem baterię w liczniku i to chyba bardziej profilaktycznie, niż z przymusu bo ROX informuje o konieczności wymiany baterii. Przynajmniej tak to wygląda w teorii. Praktyka jest niestety nieco inna. Pewnego dnia licznik wyświetlił komunikat, że bateria czujnika prędkości wkrótce się wyczerpie. Po tak jednoznacznym przekazie nie pozostało mi nic innego, jak wymienić baterię. Byłem co prawda nieco zdziwiony, bo bateria miała ledwie pół roku, ale skoro produkt niemieckiej myśli technicznej tak mówi, to zapewne wie co czyni. Wymieniłem zatem baterię i podłączyłem licznik. Pierwszym, co ujrzałem, był… komunikat o wyczerpanej baterii. Pokręciłem kołem, poczekałem, aż czujnik się zsynchronizuje z licznikiem i ponowiłem próbę. Znowu to samo. Zdesperowany ponownie wymieniłem baterię. Bez rezultatu. Napisałem e-maila do producenta. Na drugi dzień otrzymałem odpowiedź, że trzeba wyciągnąć baterię z czujnika oraz z licznika, poczekać 5 minut, ponownie założyć baterie, przejechać się i problem powinien zostać rozwiązany. Proste, prawda? Nie zrobiłem tego. Nauczyłem się żyć ze wspomnianym komunikatem. 

Napiszę jeszcze trochę o dołączonym oprogramowaniu Sigma Data Center. Wersja 1.0 była bardzo prosta i dopiero 2.0 wydaje się być bardziej dopracowana. Program pozwala na przechowywania konfiguracji licznika. Możemy więc konfigurować go z poziomu programu. Możemy także – to jego główne zastosowanie – przesyłać dane wyjazdów, dzienniki oraz podsumowania. Tylko z poziomu programu możliwa jest analiza dzienników. Tutaj możemy analizować wykresy prędkości, wysokości, temperatury, pulsu, nachylenia, itp. Wpisy poszczególnych wyjazdów są edytowalne a więc możemy „poprawić” wartości a nawet określić dodatkowe dane, takie jak siłę wiatru czy pogodę. Program działa poprawnie, nigdy nie zdarzyło się, abym miał problem z odczytem danych z licznika. Natomiast od strony wizualnej, oceniając jakość wykonania uważam, że program mógłby być napisany o wiele lepiej. To jednak jest wysoce subiektywna ocena człowieka, który na co dzień tworzy oprogramowanie. 

Na koniec kilka słów podsumowania. Moja ciągle trwająca „przygoda” z Sigma ROX 9.0 daje mi podstawy, aby pozytywnie ocenić to urządzenie. Nie licząc wspomnianego uszkodzenia czujnika pulsu, licznik nigdy mnie nie zawiódł. Niezależnie od pogody i innych warunków jazdy, wskazania były poprawne. Producent mógłby jednak popracować więcej nad funkcjonalnością, sposobem mocowania głównego modułu oraz jakością połączeń elektronicznych. Wpadka z pulsometrem czy zablokowanym przyciskiem nie powinna mieć miejsca. 

Jeśli miałbym dzisiaj dokonać powtórnego wyboru, nie zawahałbym się. Sigma ROX 9.0 jest urządzeniem przewidywalnym i twierdzę, że znając jego nieliczne wady, można używać go w taki sposób, aby nie miały okazji się ujawnić. 

Ostatnio (kwiecień 2011) ceny ROX’a znacznie spadły. Nie wiem, czy jest to jakaś promocja, czy przygotowanie rynku na nowy model, ale z pewnością jest to krok we właściwym kierunku. Z jednej strony cena około 650,- złotych jest bardzo wysoka. Toż to połowa markowego roweru z dolnej półki lub nawet półtora pojazdu „roweropodobnego” z hipermarketu. Z drugiej strony, za tę cenę zyskujemy solidne urządzenie o naprawdę wielkich możliwościach. 

 

Zalety:

  • doskonała jakość transmisji pomiędzy czujnikami a licznikiem,
  • liczba monitorowanych parametrów,
  • wysoka jakość wskazań,
  • możliwość tworzenia dokładnego dziennika wyjazdów,
  • możliwość transmisji danych i ustawień do i z komputera,
  • odporność na warunki atmosferyczne i upadki.

 

Wady:

  • kasowanie danych wycieczki po pozostawieniu włączonego licznika w podstawce (dotyczy starszych modeli),
  • pamięć jedynie 7 ostatnich wyjazdów,
  • stosunkowo mała pamięć dziennika,
  • wyrabiająca się podstawka,
  • nie najwyższa jakość połączeń elektrod w pasie pulsometru,
  • brak możliwości aktualizacji firmware’u.

 

Przydatne linki:

 



Koniec amora?

Czwartek, 14 kwietnia 2011 • Kategoria: Giant BoulderKomentarze: 0

Niedawno zauważyłem, że przedni amortyzator stał się twardy a próba regulacji sprężyny niczego nie zmieniła. Postanowiłem, że przy okazji dzisiejszego gruntownego mycia roweru przyjrzę się temu problemowi.

Już podczas odkręcania jedynej śruby łączącej dolną i górną część amortyzatora, z wnętrza wypłynęła brązowa ciecz, która okazała się „produktem korozji”. Amortyzator budżetowy a więc materiały z konieczności muszą być tanie. Na goleniach zauważyłem liczne ogniska korozji, co oznacza, ni mniej, ni więcej jak to, że poczciwy „amorek” dożywa swoich dni i ten sezon prawdopodobnie będzie jego ostatnim. Póki co, wyczyściłem go dokładnie, nasmarowałem, skręciłem i natychmiast zauważyłem różnicę w działaniu.



Przygoda z linką

Czwartek, 24 marca 2011 • Kategoria: Giant BoulderKomentarze: 0

Podczas dzisiejszej przejażdżki w pewnym momencie usłyszałem, że łańcuch ociera mi o prowadnicę przedniej przerzutki. W pierwszej chwili pomyślałem, że rozregulowała się przerzutka, więc nie przerywając jazdy, zmieniłem naciąg linki na manetce. Problem nie zniknął całkowicie, ale było lepiej. Na wszelki wypadek zatrzymałem się, aby dokładnie sprawdzić, co się stało. Okazało się, że linka jest pęknięta i rozwarstwiona a przerzutka utrzymywana jest ledwie na kilku włóknach. Aby nie nadwyrężać mechanizmu zdecydowałem, że nie będę używał przedniej przerzutki i przez ponad 20 kilometrów jechałem używając wyłącznie największej tarczy.