Gdy w grudniu 2009 roku kończyłem powoli gromadzić części do budowy nowego roweru, zacząłem zastanawiać się nad jego elektronicznym wyposażeniem. Oczywistą oczywistością było, że pierwszym zakupem w tej kategorii miał się stać licznik. Pomimo tego, że jestem niepoprawnym „gadżeciarzem”, początkowo planowałem użycie w miarę prostego lecz solidnego urządzenia, którego atrybutem byłaby także niewygórowana cena. W poprzednim rowerze używałem licznika Sigma BC 1106 DTS i chociaż nie miałem z nim żadnych problemów natury użytkowej, to trochę przeszkadzały mi jego skromne możliwości oraz – tutaj dało znać o sobie skrzywienie zawodowe – brak współpracy z komputerem. Zacząłem więc rozglądać się za urządzeniem o większych możliwościach a ponieważ z Sigmy byłem zadowolony, poszukiwania rozpocząłem od katalogów tego właśnie producenta.
Dosyć szybko zwróciłem uwagę na najwyższy model w ofercie Sigma Sport – ROX 9.0. Opis możliwości przyprawiał o zawrót głowy. Cena niestety też. Przez pewien czas rozum walczył z sercem, ale to ostatnie, wsparte mocną dawką wspomnianego „gadżeciarstwa”, pokonało ostatnie bastiony zdrowego rozsądku i z hasłem „o chlebie i wodzie niech życie me wiedzie, byle z bajerem na przedzie”, dokonałem zamówienia.
Już drugiego dnia pojawił się kurier z przesyłką. Pierwsze wrażenie było bardzo dobre. Pudełko o przemyślanej konstrukcji zawierało wyeksponowane podstawowe elementy, czyli sam licznik oraz czujniki prędkości, kadencji i pulsometru. Pod spodem w odpowiedniej przegródce znajdowały się pozostałe elementy składowe a w innej przegródce instrukcja obsługi oraz płyta CD z oprogramowaniem. Małym zgrzytem okazał się brak magnesu do czujnika prędkości, co zadaje kłam twierdzeniu, że wszystko co niemieckie jest wykonane perfekcyjnie. Zgłosiłem brak sprzedawcy i następnego dnia miałem już wszystko. Na marginesie muszę stwierdzić, że system kontroli jakości pakowania w firmie Sigma Sport pozostawia wiele do życzenia. Ostatnio słyszałem o sytuacji, gdy w fabrycznym opakowaniu znalazł się jedynie licznik oraz instrukcja. Przy zakupie warto więc upewnić się, że zestaw jest kompletny. A na całość składa się sporo komponentów:
- licznik,
- czujnik prędkości,
- czujnik kadencji,
- czujnik pulsometru,
- podstawka do mocowania licznika na rowerze,
- stacja dokująca, umożliwiająca podłączenie do komputera,
- magnes czujnika prędkości,
- magnes czujnika kadencji,
- pas pulsometru,
- kluczyk imbusowy do mocowania magnesu czujnika prędkości,
- gumki do mocowania czujników,
- opaski zaciskowe do mocowania czujników,
- płyta CD z oprogramowaniem,
- instrukcja obsługi.
Po pierwszym dyskusyjnym doświadczeniu przystąpiłem do montażu licznika. Biorąc pod uwagę jego możliwości, użycie słowa „licznik” jest nieuczciwe. Bardziej pasuje do niego termin „komputer”. Postarałem się o solidne zamocowanie, a więc zrezygnowałem z gumek na rzecz opasek zaciskowych. Magnes czujnika kadencji oraz podstawka głównego modułu ma dodatkową taśmę samoprzylepną, która ułatwia mocowanie. Montaż czujników oraz magnesów przebiegł bez problemów. Dłużej trwało mocowanie podstawki, bo niczym kobieta w sklepie z ciuchami, nie mogłem zdecydować się, czy lepiej umieścić ją na mostku czy na kierownicy. Podstawka może być umieszczona i tu i tam a jedynym wymaganiem jest zachowanie odpowiedniej odległości od czujników, co raczej nie powinno stanowić kłopotu, o ile nie zamierzamy zainstalować urządzenia na czubku głowy. W końcu zdecydowałem się i podstawka powędrowała na kierownicę, po lewej stronie, tuż obok mostka. Łatwość montażu oceniłbym wysoko. Jedynym na co zwróciłbym uwagę jest siła, z jaką należy dokręcić śrubkę mocującą magnes czujnika prędkości. Zbyt mocne dociśnięcie spowoduje pęknięcie obudowy magnesu. Zbyt słabe skutkuje zsunięciem się magnesu. Trzeba więc działać z czuciem.
Zanim przetestowałem licznik w działaniu, przystąpiłem do jego konfiguracji. Ustawiłem sobie własną nazwę urządzenia, aktualną datę i czas, datę urodzenia, wzrost i wagę, które są niezbędne do automatycznego wyznaczenia stref tętna a także wysokość „domową” oraz oczywiście obwód koła, który jest potrzebny do poprawnego działania prędkościomierza. W jednym z testów przeczytałem, że konfiguracja przypomina trochę osławiony system i-Drive w BMW. Istotnie bogactwo opcji jest naprawdę duże, ale już po krótkim czasie, korzystając jedynie z czterech przycisków, intuicyjnie poruszałem się po kilkupoziomowej strukturze menu. Bezspornym faktem jednak jest, że etap ten wymaga nieco „inżynierskiego” podejścia i humanista może mieć mały problem... No dobrze... Niekoniecznie mały.
Nadszedł czas na prawdziwy test w „praniu”. Aby uruchomić licznik, należy włożyć go do podstawki i nieco przekręcić, aby mocowanie było trwałe. W tym momencie urządzenie automatycznie się włącza. Podoba mi się to, że nie wykorzystano do tego żadnej kosmicznej technologii, tylko proste zwarcie odpowiednich styków na obudowie. Typowo niemieckie umiłowanie prostoty. „Sicher ist sicher” jak zwykł mawiać Kramer. Podczas przejażdżki wszystko działało bez zarzutu. Licznik wskazywał wszystkie mierzone parametry. Na wyświetlaczu najwięcej miejsca zajmuje wskazanie aktualnej prędkości. Powyżej wyświetlane są wartości pulsu, wysokości, kadencji oraz nachylenia podjazdu/zjazdu. Jednym przyciskiem można wybrać wyświetlanie wszystkich tych wartości lub zdecydować się na pokazywanie tylko jednej z nich, ale za to większą czcionką. Poniżej prędkościomierza wyświetlany jest jeden z dziesięciu „ulubionych” parametrów a sekwencyjnego wyboru można dokonać jednym z dwóch przycisków. Sami możemy zdecydować o tym, które parametry zostaną zaliczone do „ulubionych” i stworzyć sobie dwie takie grupy. Bogactwo mierzonych przez Sigmę danych naprawdę robi wrażenie. Nie chcę powielać tutaj instrukcji obsługi, więc wymienię tylko najistotniejsze funkcje.
- prędkość aktualna, średnia, maksymalna,
- porównanie aktualnej prędkości ze średnią,
- dystans,
- licznik między-dystansu,
- puls średni, aktualny, maksymalny,
- alarm w przypadku przekroczenia każdej z trzech stref pulsu,
- graficzny przedstawienie stref pulsu,
- czas w poszczególnych strefach pulsu,
- spalone kilokalorie,
- kadencja aktualna, średnia, maksymalna,
- czas jazdy,
- aktualna data i czas,
- stoper,
- timer,
- aktualna wysokość,
- aktualne nachylenie podjazdu/zjazdu,
- aktualna szybkość wznoszenia lub opadania,
- maksymalna wysokość,
- łączny dystans podjazdów,
- łączny czas podjazdów,
- średnie i maksymalne nachylenie podjazdów,
- łączny dystans zjazdów,
- łączny czas zjazdów,
- średnie i maksymalne nachylenie zjazdów,
- temperatura aktualna, średnia, maksymalna.
Dodać należy, że ROX umożliwia korzystanie z dwóch rowerów, a samo rozpoznanie drugiego roweru odbywa się automatycznie. Nie jest to oczywiście żadną magią i cała tajemnica kryje się w tym, że po zamontowaniu, odpowiednio ustawiamy tryb pracy czujnika prędkości drugiego roweru. Jeśli więc korzystamy z dwóch rowerów, zwalnia to nas z konieczności pamiętania o jego wyborze przed każdą jazdą.
Poza wymienionymi wcześniej parametrami, Sigma ROX przechowuje średnie i sumaryczne wartości podstawowych parametrów z podziałem na każdy rower oraz łącznie dla obu rowerów.
W wewnętrznej pamięci zapisywane są także dokładne informacje o siedmiu ostatnich podróżach. I tutaj niestety mam kilka uwag. Po pierwsze, dlaczego tylko siedmiu? Projektanci uznali widać, że w międzyczasie zdążymy skopiować dane do komputera. I w większości przypadków ma to sens, ale gdybym, na przykład wybrał się na wielodniową wycieczkę, musiałbym albo taszczyć ze sobą komputer, albo ręcznie (sic!) przepisywać dane wycieczek do kajecika. Może się czepiam, ale w czasach, gdy pamięć jest tania a jej rozmiary miniaturowe, zwiększenie wspomnianego limitu do 50 wyjazdów nie powinno stanowić problemu. Kolejną moją wątpliwość budzi sposób, w jaki decydujemy o tym, czy dane mają zostać zapisane do pamięci. Otóż po zakończeniu wycieczki, musimy zresetować urządzenie i w tym momencie pojawia się pytanie, czy dane wyjazdu mają zostać zapisane czy też odrzucone. Pytanie to pojawia się pewnie po to, aby nie zaśmiecać i tak skromnej pamięci niepotrzebnymi danymi. Nie widzę innego uzasadnienia.
Przypadkiem odkryłem znacznie poważniejszą niedogodność. Jeśli zatrzymujemy się i w ciągu pięciu minut nie zaczniemy kontynuować jazdy, licznik wyłącza się, aby oszczędzać energię. Zachowanie ze wszech miar słuszne, o ile po ponownym ruszeniu, urządzenie automatycznie się włączy i przywróci stan sprzed zatrzymania. I tak się istotnie dzieje, o ile przed planowaną, dłuższą niż pięciominutową przerwą wyciągniemy lub przynajmniej przekręcimy główny moduł w podstawce tak, aby przeszedł w tryb nieaktywny. Po pięciu minutach wyłączy się i zanim będziemy kontynuować podróż, należy ponownie go włożyć lub przekręcić, powodując w ten sposób jego uaktywnienie i kontynuację poprzednich pomiarów. Jednak biada temu, kto zatrzyma się i pozostawi licznik w trybie aktywnym. Po pięciu minutach wyłączy się, a po ponownych uruchomieniu okaże się, że dane aktualnego wyjazdu powędrowały do krainy nicości (sic!). Nie zostały ani zapamiętane ani nigdzie zapisane. Po prostu zniknęły! To uważam za największą wadę ROX’a i ewidentną wpadkę projektantów. Odpowiednia poprawka oprogramowania zapewne nie byłaby trudna, ale nawet gdyby takowa powstała, producent nie przewidział możliwości aktualizacji firmware’u.
Po roku miałem możliwość przetestowania nowego licznika. Okazało się. że producent zaktualizował firmware i opisywany powyżej problem już nie istnieje. Szkoda tylko, że nie przewidziano żadnego rozwiązania dla posiadaczy wcześniejszych wersji.
W sytuacji opisanej powyżej, ratunkiem stać się może „odtworzenie” danych na podstawie dziennika wyjazdu. Tworzenie dziennika jest jedynym atrybutem odróżniającym model ROX 9.0 od ROX 8.0 i polega na okresowym odczycie wszystkich monitorowanych parametrów oraz zapisaniu ich do wewnętrznej pamięci. Licznik, poza możliwością usunięcia tych danych, nie pozwala na zrobienie z nimi czegokolwiek innego i nie miałoby to zresztą żadnego sensu. Ideą jest skopiowanie danych do komputera PC i późniejsza ich analiza, co potrafi dać naprawdę wiele frajdy. Parametry mogą być zapisywane co 5, 10, 20 lub 30 sekund. W zależności od wybranej „częstotliwości próbkowania”, w pamięci można zgromadzić historię od około 13 do około 78 godzin jazdy. Tutaj znowu będę malkontentem i zapytam, dlaczego nie więcej? Czyżby w obudowie nie zmieściło się więcej pamięci? O ile dane wyjazdów mogę sobie w ostateczności przepisać, to w przypadku dziennika jest to niemożliwe. Decyzję o tym, czy wycieczka ma zostać zapisana do dziennika, czy nie, podejmujemy niezależnie od samego faktu uruchomienia urządzenia. No i najważniejsze. Nie tracimy danych, gdy w przypadku przerwy w podróży zapomnimy o deaktywacji licznika.
Muszę przyznać, że byłem zaskoczony dokładnością działania czujników. Wskazania wysokości po przejechaniu ponad 100 km i powrocie do punktu startu różniły się ledwie o dwa metry i wynikało to zapewne ze zmiany ciśnienia a nie samej niedokładności odczytu. Dla porównania, w GPS’ie Garmin Edge 705, barometryczny czujnik wysokości potrafił wskazać różnicę kilkudziesięciu metrów.
Dokładny jest także odczyt temperatury, chociaż nie wiem, czy jego bezwładność nie jest zbyt duża. W domu mam temperaturę około 21°C i taka była temperatura początkowa każdego wyjazdu. Dopiero po 15 – 20 minutach wskazywana była faktyczna temperatura otoczenia. Nie jest to wielką wadą, ale wprowadza zamieszanie gdy okazuje się, że podczas styczniowych wycieczek temperatura wahała się od -10°C do +21°C – w Polsce oczywiście. Drugim malutkim minusikiem związanym z temperaturą jest jej wartość minimalna, która wynosi -10°C. Rozumiem, że gdy są większe mrozy, to potomkowie narodu, który dał światu Goethego, trzeźwieją jeszcze po Oktoberfest a nie myślą o pedałowaniu.
ROX’a używam od ponad roku. Jeździł ze mną w każdych warunkach pogodowych począwszy od kilkunastostopniowych mrozów, przez śnieżyce, ulewne deszcze aż po czterdziestostopniowe upały. Na asfalcie i w terenie. Licznik działał niezależnie od warunków. Zaliczył kilka upadków wraz z rowerem i przeżył. Zaliczył także kilka upadków z roweru i poza porysowaną obudową nic mu się nie stało. Tylko raz zdarzyło się, że podczas uderzenia o ziemię zresetował się. Po ponownym włożeniu do podstawki działał bez zarzutu.
Mechanicznie ROX ma jedną wadę. Po około stu wyjazdach, czyli pewnie po około stu kilkudziesięciu operacji wkładania i przekręcania licznika w podstawce, ta ostatnia wyrobiła się i nie trzymała już tak pewnie, jak wcześniej. Na skutek tego zrywało się połączenie styków włączających urządzenie i licznik potrafił deaktywować się podczas jazdy. Konieczna stała się wymiana, na szczęście niedrogiej podstawki. Delikatnie wyrobiła się także sama obudowa licznika, który blokuje się w podstawce z wyraźnie mniejszym niż na początku oporem. Mimo tego licznik trzymany jest pewnie, ale dla świętego spokoju poradziłem sobie domowym sposobem, przyklejając mały kawałek naklejki na spód obudowy tak, aby „zwiększyć” owalu wchodzącego w podstawkę. Na ciężki teren „opatentowałem” także rozwiązanie polegające na opasaniu licznika jedną z gumek wchodzących w skład zestawu tak, aby mieć pewność, że nawet po trafieniu na brzozę w smoleńskiej mgle, urządzenie pozostanie na miejscu. Sądzę, że producent mógłby trochę popracować nad lepszym rozwiązaniem. Przykładem niech będzie wspomniany powyżej Garmin Edge 705. Można za niego podnieść cały rower. Prawie.
Poza tym, po ponad roku jeden z przycisków zablokował się w pozycji wciśniętej i pomimo, że wyraźnie słyszałem „klikanie” sugerujące, że działa poprawnie, pozostawał w takim stanie. Rozwiązaniem okazało się pryśnięcie do wnętrza odrobiny specjalnego środka do czyszczenia elektroniki, zresztą też niemieckiego (Kontakt Chemie Cleaner 601).
Także po roku zawiódł mnie czujnik pulsometru. Z definicji jest nierozbieralny, więc zanim użyłem młotka i majzla, zamówiłem nowy. Nie byłbym jednak sobą, abym nie sprawdził, na czym polega problem. I okazało się, że był banalny. Zawiódł styk łączący elektronikę z elektrodą. Zły kontakt był zapewne spowodowany potem, który jakimś cudem przedostał się do szczelnej obudowy. Wystarczyło przeczyścić go tym samym preparatem, co przycisk i po sklejeniu całości – jak już wspomniałem, pulsometr jest nierozbieralny – mam rezerwowy czujnik.
Główny moduł jest zasilany baterią CR 2450 zaś czujniki CR 2032. W przeciągu roku tylko raz wymieniałem baterię w liczniku i to chyba bardziej profilaktycznie, niż z przymusu bo ROX informuje o konieczności wymiany baterii. Przynajmniej tak to wygląda w teorii. Praktyka jest niestety nieco inna. Pewnego dnia licznik wyświetlił komunikat, że bateria czujnika prędkości wkrótce się wyczerpie. Po tak jednoznacznym przekazie nie pozostało mi nic innego, jak wymienić baterię. Byłem co prawda nieco zdziwiony, bo bateria miała ledwie pół roku, ale skoro produkt niemieckiej myśli technicznej tak mówi, to zapewne wie co czyni. Wymieniłem zatem baterię i podłączyłem licznik. Pierwszym, co ujrzałem, był… komunikat o wyczerpanej baterii. Pokręciłem kołem, poczekałem, aż czujnik się zsynchronizuje z licznikiem i ponowiłem próbę. Znowu to samo. Zdesperowany ponownie wymieniłem baterię. Bez rezultatu. Napisałem e-maila do producenta. Na drugi dzień otrzymałem odpowiedź, że trzeba wyciągnąć baterię z czujnika oraz z licznika, poczekać 5 minut, ponownie założyć baterie, przejechać się i problem powinien zostać rozwiązany. Proste, prawda? Nie zrobiłem tego. Nauczyłem się żyć ze wspomnianym komunikatem.
Napiszę jeszcze trochę o dołączonym oprogramowaniu Sigma Data Center. Wersja 1.0 była bardzo prosta i dopiero 2.0 wydaje się być bardziej dopracowana. Program pozwala na przechowywania konfiguracji licznika. Możemy więc konfigurować go z poziomu programu. Możemy także – to jego główne zastosowanie – przesyłać dane wyjazdów, dzienniki oraz podsumowania. Tylko z poziomu programu możliwa jest analiza dzienników. Tutaj możemy analizować wykresy prędkości, wysokości, temperatury, pulsu, nachylenia, itp. Wpisy poszczególnych wyjazdów są edytowalne a więc możemy „poprawić” wartości a nawet określić dodatkowe dane, takie jak siłę wiatru czy pogodę. Program działa poprawnie, nigdy nie zdarzyło się, abym miał problem z odczytem danych z licznika. Natomiast od strony wizualnej, oceniając jakość wykonania uważam, że program mógłby być napisany o wiele lepiej. To jednak jest wysoce subiektywna ocena człowieka, który na co dzień tworzy oprogramowanie.
Na koniec kilka słów podsumowania. Moja ciągle trwająca „przygoda” z Sigma ROX 9.0 daje mi podstawy, aby pozytywnie ocenić to urządzenie. Nie licząc wspomnianego uszkodzenia czujnika pulsu, licznik nigdy mnie nie zawiódł. Niezależnie od pogody i innych warunków jazdy, wskazania były poprawne. Producent mógłby jednak popracować więcej nad funkcjonalnością, sposobem mocowania głównego modułu oraz jakością połączeń elektronicznych. Wpadka z pulsometrem czy zablokowanym przyciskiem nie powinna mieć miejsca.
Jeśli miałbym dzisiaj dokonać powtórnego wyboru, nie zawahałbym się. Sigma ROX 9.0 jest urządzeniem przewidywalnym i twierdzę, że znając jego nieliczne wady, można używać go w taki sposób, aby nie miały okazji się ujawnić.
Ostatnio (kwiecień 2011) ceny ROX’a znacznie spadły. Nie wiem, czy jest to jakaś promocja, czy przygotowanie rynku na nowy model, ale z pewnością jest to krok we właściwym kierunku. Z jednej strony cena około 650,- złotych jest bardzo wysoka. Toż to połowa markowego roweru z dolnej półki lub nawet półtora pojazdu „roweropodobnego” z hipermarketu. Z drugiej strony, za tę cenę zyskujemy solidne urządzenie o naprawdę wielkich możliwościach.
Zalety:
- doskonała jakość transmisji pomiędzy czujnikami a licznikiem,
- liczba monitorowanych parametrów,
- wysoka jakość wskazań,
- możliwość tworzenia dokładnego dziennika wyjazdów,
- możliwość transmisji danych i ustawień do i z komputera,
- odporność na warunki atmosferyczne i upadki.
Wady:
- kasowanie danych wycieczki po pozostawieniu włączonego licznika w podstawce (dotyczy starszych modeli),
- pamięć jedynie 7 ostatnich wyjazdów,
- stosunkowo mała pamięć dziennika,
- wyrabiająca się podstawka,
- nie najwyższa jakość połączeń elektrod w pasie pulsometru,
- brak możliwości aktualizacji firmware’u.
Przydatne linki:
Dodaj komentarz...