A więc stało się! UCI zezwoliła na stosowanie hamulców tarczowych w rowerach szosowych. Zawodowy peleton może to robić już od stycznia 2016 roku. Amatorzy muszą poczekać rok dłużej. W sumie chyba nikogo nie dziwi ta decyzja, a jeśli już, to zastanawiające jest raczej to, dlaczego tak późno ją podjęto? Wszakże tarczówki już dawno temu zdobyły świat MTB, a niedawno opanowały sporą część cyclo-cross’u. Wyrażane oficjalnie obawy o bezpieczeństwo zawodników, którzy w przypadku kraksy byliby narażeni na kontakt z ostrą i rozgrzaną tarczą, nie brzmiały specjalnie przekonywująco. Kontakt z czymkolwiek, przy prędkości kilkudziesięciu kilometrów na godzinę, sam w sobie jest już wystarczająco niebezpieczny. Jeśli więc nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o… oczywiście, że o pieniądze. Tak przynajmniej sądzę, chociaż nigdy nie byłem zwolennikiem spiskowej teorii dziejów.
Hamulce tarczowe w szosówkach już legalne (Autor: Irmo Keizer/Shimano)Hamulce tarczowe są lepsze, to nie podlega dyskusji. O ile podczas słonecznej pogody na płaskim odcinku drogi, ich przewaga nad typowymi szczękami nie jest wyraźna, o tyle w deszczu lub na długim stromym zjeździe, tarczówki wymiatają. Wie o tym każdy, kto na własnej skórze przekonał się o skuteczności działania układu: mokra szczęka – mokra obręcz. Wie o tym także każdy posiadacz karbonowych kół, usiłujący w jednym kawałku zaliczyć długi i szybki zjazd. Czy aby na dole nie okazywało się, że nadszedł już czas wymiany obręczy, chociaż przed chwilą, tam na górze, były jeszcze w całkiem niezłym stanie? Tarczówki mają także swoje wady. Nie wyobrażam sobie, aby tarcza plus zacisk plus przewód hydrauliczny były lżejsze od szczęk i linek. To jednak nie ma znaczenia przy limicie wagowym roweru wynoszącym 6,8 kg. Cięższe hamulce zostaną zrekompensowane przez, np. lżejszą ramą. A więc, resumując i cytując jednocześnie klasyka, można powiedzieć, że plusy dodatnie przeważają nad plusami ujemnymi.
Wiedziało o tym UCI, monitowane dodatkowo przez zawodników, którzy także o tym wiedzieli i przez amatorów, którzy choćby i tego nie wiedzieli, to i tak chcieliby podarować sobie odrobinę luksusu. UCI więc wiedziało i milczało, bo nijakiego interesu w tym nie miało. A interesu nie miało, bo nie produkuje rowerów. I tutaj dochodzimy do sedna, czyli do tego, o czym dżentelmeni nie rozmawiają, czyli do pieniędzy. W rzeczywistości największym beneficjentem zmian miał się stać przemysł rowerowy. I bynajmniej nie dlatego, że będzie musiał dostarczyć tysiące nowych rowerów i osprzętu dla zawodników, ale miliony rowerów i miliony sztuk osprzętu dla zwykłych Kowalskich. Albowiem po pierwsze, tak to już jest, że amatorzy kochają naśladować swoich mistrzów, a nie mogąc doścignąć ich osiągnięciami sportowymi, starają się dorównać im chociażby sprzętem, narażając swoje rodziny na życie w nędzy i ubóstwie. Albowiem po drugie, jest i tak, że lanserzy muszą być „trendy” i nie będą na dachu swoich BMW wozić sprzętu, który zmienił przymiotnik z „trendy” na „passe”, narażając się na drwiny kolegów.
Nie łudźmy się. Wszyscy, którzy chcą mieć nowe hamulce, muszą się przygotować na spore wydatki. Trzeba będzie wymienić frameset, czyli ramę i widelec, bo te „stare” raczej nie miały punktów mocowania zacisków. Trzeba będzie wymienić manetki, chyba, że zdecydujemy się na korzystanie z mechanicznych hamulców tarczowych, ale one są – i jest to opinia poparta moim własnym doświadczeniem – do du…, tzn. są kiepskie. No i jeszcze koła, Też do wymiany. Oszczędni mogą co prawda próbować wymienić tylko piasty, ale musiałyby pozwalać na użycie tych samych szprych, co jest mało prawdopodobne, zwłaszcza w przypadku przedniego koła, zaplecionego na tzw. słoneczko. A zresztą, jak wyglądałyby tarcze przy obręczach przeznaczonych dla szczęk? Brr… Toż to nie do przyjęcia. Jak widać, łatwiej chyba policzyć, czego nie musimy wymieniać: kierownica, sztyca, siodło, przerzutki. Resztę wystawiamy na Allegro. Może zatem lepiej sprzedać cały rower i kupić po prostu nowy?
Producenci mają więc o co walczyć. UCI pokornie znosiło ich naciski, czekając – jak sądzę – do momentu, w którym moc argumentów słownych zamieni się w moc podpisu elektronicznego na zleceniu przelewu stosownych środków na rachunek w jakimś szwajcarskim banku.
Nie wiem oczywiście, czy tak było w rzeczywistości, ale mocno zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że UCI nie miała w tym żadnego interesu. Zrobić coś za darmo w świecie, w którym płaci się i za poród, i za pogrzeb? To byłoby coś niespotykanego!
Pojawia się pytanie, co dalej? Jakiś czas będzie spokój. Korporacyjni sztabowcy i mistrzowie marketingu poczekają, zerkając w rosnące statystyki sprzedaży nowych rowerów. A kiedy słupki przestaną rosnąc w uszczęśliwiającym ich tempie, pojawi się nowy, chociaż tak naprawdę, postulowany już od dawna pomysł. „Znieść limit wagowy!”, „znieść limit wagowy!”, „znieść limit wagowy!” – pojawią się hasła na transparentach producentów, powtarzane przez tysiące zawodników, którym odpowie echo milionów zwykłych zjadaczy spaghetti, a jeśli chleba, to ciemnego. UCI spokojnie poczeka, a potem podejmie oczywistą decyzję. Klienci znów ruszą do sklepów…
I tak to się kręci.
Kończę, bo muszę podliczyć, ile mnie będzie kosztowała wymiana ramy i kół…
Dodaj komentarz...