Jak pod mikroskopem...
Całkowita, acz kontrolowana destrukcja roweru, czyli kompletne jego rozkręcenie jest doskonałym momentem, aby zaglądnąć w każdy zakamarek i przekonać się, czy podczas ciężkich walk na froncie szosowych eskapad, oręż nie poniósł niespodziewanych strat. To właśnie w takich momentach rodzi się doświadczenie, które później procentuje przy wyborze komponentów. Tajemnice zaczynają się ujawniać, gdy rozłożony na czynniki pierwsze rower, leży przede mną, przygotowany do solidnej kąpieli.
Rama nie odniosła prawie żadnych obrażeń. Prawie, bo moje wyczulone na wszelką niedoskonałość oko, coś tam jednak znalazło. Wydawało mi się, że dobrze zabezpieczyłem ramę przed otarciami, ale jednak na tylnym trójkącie z prawej strony znalazłem kilka rysek, powstałych prawdopodobnie od buta. W sezonie zaliczyłem jedno zakleszczenie łańcucha, które przetestowało skuteczność zabezpieczenia naklejonego na ramie. Sprawdziło się na… +4 w sześciostopniowej skali. Dlaczego? Bo znalazłem jedno zarysowanie lakieru. Przygotowując ramę na ten rok, muszę się lepiej przyłożyć.
Nieco inaczej wygląda sprawa z widelcem. Wygląda super z jednym, małym wyjątkiem. Jego wewnętrzna część, tuż nad kołem, jest mocno porysowana. Rysy są powierzchowne, nie wpływają na funkcjonalność, ale zagadką jest, skąd się wzięły? Czyżby od piasku nanoszonego przez koło? Jeśli tak, to dlaczego analogicznych uszkodzeń nie ma na ramie przy tylnym kole? Przecież odległość opony jest mniej więcej taka sama. Zarysowań nie widać z zewnątrz, ale wkurzają mnie na tyle mocno, że coś z tym muszę zrobić.
Kierownica jest w porządku. Żadnych rys, żadnych uszkodzeń. I tylko matowe wykończenie w jednym miejscu stało się nieco błyszczące - tam, gdzie lubię trzymać kciuk w górnym chwycie.
Sztyca nie ma żadnych śladów użytkowania. Inaczej wygląda sprawa z jarzmem siodełka. Tam, gdzie było „polerowane” przez spodenki, wytarł się lakier. Ok. To jestem w stanie zrozumieć. Ale zardzewiałego gwintu na śrubie?! W sprzęcie za takie pieniądze?! Tego nie pojmuję. W ogóle uważam, że sztyca z jarzmem „1-bolt”, czyli z jedną śrubą, w połączeniu z wąskim siodełkiem, które dodatkowo musi być przesunięte w tył, nie jest właściwym mariażem. Pamiętam, że swego czasu, jedne z moich spodenek zakończyły przedwcześnie żywot na skutek notorycznego ocierania uda o jarzmo.
No i jeszcze mostek. To nie jest konstrukcja z najwyższej półki pt. SuperLogic, tylko „zwykły”, aluminiowy WCS C260. Fajny, lekki, zgrabny, sztywny. Jakość bez zarzutu. Uszkodzeń żadnych. Ale diabeł tkwi w szczegółach. Kolejny raz firma Ritchey poległa na drobiazgach. Z łepków wszystkich siedmiu śrub zszedł sobie czarny lakier i powędrował w piz…. Tak sam z siebie, niczym nie prowokowany, po prostu „wziął” i zszedł. Ktoś powie, że to drobiazg. Owszem. Ale czy widzieliście kiedyś Ferrari z zardzewiałymi śrubami? Wyznacznikiem dążenia do doskonałości jest przywiązywanie uwagi do szczegółów. Taki jeden, drobny szczegół potrafi zepsuć cały efekt, niczym jedna mała plamka na oscarowej kreacji gwiazdy filmowej.
Siodełko jest w stanie bardzo dobrym. Lekko wytarte są: jeden z napisów „Selle Italia” i mały fragment pokrycia, ale to normalne ślady użytkowania. Gdyby było inaczej, to oznaczałoby, że rower służył do weekendowego lansu po wiślanych wałach, a nie do częstych, wielokilometrowych eskapad.
Dotarliśmy do napędu. Przednia przerzutka w porządku. Lekko zarysowany od wewnątrz wózek, ale to przecież normalne, bo raczej trudno wyobrazić sobie jazdę bez zmiany przełożeń. Tylna przerzutka w podobnym stanie. Delikatnie starty lakier na wózku w dwóch miejscach. Poza tym wszystko w stanie idealnym. Kółeczka obracają się bez oporu, żadnych luzów, żadnych niepokojących dźwięków. Klamkomanetki znajdują się z dala od wszelkich źródeł brudu – oczywiście dopóki nie zaliczymy nieoczekiwanego spotkania z błotem lub głęboką kałużą. Ponieważ nie miałem tej wątpliwej przyjemności, więc ich stan określiłbym jako sklepowy. Kaseta także nie nosi innych, niż wynikające z przebiegu, objawów zużycia. Łańcuch był często wymieniany, więc nie spodziewam się, aby zęby sprawiały kłopoty w najbliższej przyszłości. Korba jest w stanie idealnym, nie licząc jednego, małego otarcia. Wytarty jest także lakier na zębach, ale niech mi ktoś powie, w jaki sposób miał się nie wytrzeć?
Hamulce są prawie jak nówki. Dlaczego znów użyłem słowa „prawie”? Bo śrubki używane do centrowania hamulców względem obręczy posiadają rdzawy nalot. Czy przypadkiem nie żądam zbyt wiele?
No i koła. Zero problemów, zero uszkodzeń, zero otarć. Koła idealne? Niekoniecznie, bo mam drobne zastrzeżenia do jakości uszczelnienia łożysk w piastach Novatec’a, a zwłaszcza w tylnej. W trakcie sezonu musiałem przesmarować łożyska, co wiąże się z demontażem uszczelnienia i powtórnym jego założeniem, a to zapewne nie pozostaje bez wpływu na jego żywotność. Natomiast rewelacyjne okazały się opony Continental Grand Prix 4-Season. Przez cały sezon nie złapałem ani jednego kapcia, dzielnie zniosły mój, całkiem słuszny ciężar, były przyczepne w każdych warunkach.
Przygotowałem sobie listę wszystkich uszkodzeń i teraz nadszedł czas na opracowanie planu naprawczego. Wszystkie komponenty są już dokładnie wyczyszczone i zapakowane. Teraz czeka mnie kolejny etap, który „tygryski” lubią najbardziej, czyli odbudowa rower. Będzie się działo!
Dodaj komentarz...