Kilka dni temu zadzwonił do mnie znajomy i zapytał: „Panie Piotrze, zamierzam kupić szosówkę. Proszę mi powiedzieć, czy mam wybrać model z hamulcami szczękowymi, czy z tarczówkami?”. To proste z pozoru pytanie bardzo mnie zaskoczyło, bo okazało się, że nie potrafię na nie udzielić jednoznacznej odpowiedzi. Po zakończeniu naszej rozmowy wciąż je słyszałem, a ponieważ słyszenie głosów niczego dobrego nie zwiastuje, postanowiłem znaleźć na nie odpowiedź.
Na pewno nie będę obiektywny, bo taka ocena chyba nie jest możliwa. Co innego powie zawodowiec, co innego regularnie ścigający się amator, a jeszcze co innego „niedzielny” rowerzysta, który nie wychyla nosa z domu, gdy pada deszcz a na dworze jest chłodniej niż +20 °C. Dlatego pójdę po linii najmniejszego oporu i napiszę kilka słów z mojego punktu widzenia, czyli z perspektywy gościa, który dużo jeździ (pojęcie względne), żadne warunki atmosferyczne nie są mu straszne (ale nie pakuje się świadomie w mega-ulewę), ściga się głównie z samym sobą i jest raczej ostrożny.
Szczęki czy tarcze - oto jest pytanie (fot. GCN).Zacznę od skuteczności. Nie da się ukryć, że hydrauliczne hamulce tarczowe mają tutaj zasadniczą przewagę nad „szczękami”, która nazywa się „modulacją”. Pozwala ona na precyzyjne dozowanie siły hamowania bez ryzyka szybkiego zablokowania koła. W istocie, używając hamulców szczękowych, łatwo jest przekroczyć granicę oddzielającą kontrolowane hamowanie od zablokowania koła. To jednak jest kwestią doświadczenia i obecnie nie mam z tym problemu, uważając nawet, że szczękowe hamulce w moim podstawowym rowerze są bardziej skuteczne od tarczowych w rowerze zimowym. Jednak mam tutaj na myśli idealne warunki, czyli suchą nawierzchnię. Wszystko zmienia się w deszczu. Tutaj hamulce tarczowe są bezkonkurencyjne i nawet nie ma sensu próbować szukać zalet hamulców szczękowych, bo one po prostu… nie istnieją. Mokra obręcz sprawia, że hamowanie jest ekstremalnie nieskuteczne, a o hamulcach można powiedzieć, cytując klasyka, że „istnieją tylko teoretycznie”. To nie wszystko. Piasek i ziemia dostające się pomiędzy klocki a obręcz sprawiają, że hamowanie zamienia się we frezowanie, co raczej wcześniej lub później doprowadzi Cię do tego, o czym piszę w kolejnym akapicie. Kolejną przewagę hamulców tarczowych można zauważyć w górach, na długich i stromych zjazdach, gdzie profesjonalista być może rzadko hamuje, ale amator kurczowo zaciska „klamki”, a w jego oczach czają się lęk i przerażenie. Życie obręczy (zwłaszcza karbonowej) w takich warunkach będzie bardzo krótkie. A zatem jeśli się nie ścigasz, jeśli unikasz deszczu jak diabeł święconej wody, jeśli alpejskie zjazdy widziałeś wyłącznie w Eurosporcie, to nie poczujesz dużej różnicy. W przeciwnym razie hamulce tarczowe są jak najbardziej uzasadnionym wyborem.
Koszt eksploatacji. W tej kategorii zwycięzca może być tylko jeden i są nim oczywiście hamulce tarczowe. Jakkolwiek cena okładzin do hamulców szczękowych i klocków hamulcowych jest zbliżona, to wcześniej czy później trzeba wymienić to, o co trą owe okładziny lub klocki. A wymiana obręczy, związana oczywiście z koniecznością zaplecenia całego koła, zawsze będzie droższa od wymiany tarczy hamulcowej. O prostocie tej operacji już nie wspomnę. Na dodatek, jeśli ktoś jest posiadaczem obręczy karbonowych, a przy okazji jest swoim jedynym sponsorem, to oszczędność będzie liczona w tysiącach złotych. To poważny argument na korzyść hamulców tarczowych. W ubiegłym roku wymieniałem obręcze, bo okazało się, że poprzednie wytrzymały ledwie 14 tysięcy kilometrów. Teraz drżę, aby sytuacja się nie powtórzyła, bo mam karbonowe koła.
Łatwość serwisowania. Manetki, linki i szczęki są łatwe do demontażu, naprawy i powtórnego montażu. Jeśli jest coś, co wymaga większej uwagi, to jest nim pozycjonowanie klocków hamulcowych względem obręczy, ale na szczęście istnieją stosowne szablony, które to ułatwiają. Hamulce tarczowe są bardziej kłopotliwe w demontażu, bo wiąże się to z koniecznością ponownego napełniania i odpowietrzania. Jednak raz a dobrze zamontowane i odpowietrzone, powinny działać lata.
Waga. Jeśli jesteś maniakiem wagi i wybierasz hamulce tarczowe, to musisz się liczyć z koniecznością dorzucenia przynajmniej stu kilkudziesięciu dodatkowych gramów do całkowite wagi Twojego roweru. To może oznaczać, że na stromych podjazdach stracisz jakieś 0,05 sekundy, co może wpędzić Cię w głęboką depresję. Dobra wiadomość jest taka, że oszczędzisz małe co nieco na obręczach, bo pozbawione warstwy hamującej będą lżejsze.
Sztywność. Razem z hamulcami tarczowymi wprowadzono jeszcze jedną modyfikację, dotyczącą mocowania koła. Ze względu na zupełnie inny rozkład sił podczas hamowania, zwyczajne zaciski QR nie sprawdzały się. Kolejny raz sięgnięto więc do świata MTB i zastosowano sztywną oś. Sztywna oś nie tylko sama jest sztywna, ale zwiększa sztywność całej konstrukcji roweru. To świetna wiadomość dla wszystkich, którzy zauważą różnicę. Dla całej reszty amatorów, czyli jak sądzę dla 90% z nas, nie będzie to miało żadnego znaczenia.
Jeszcze kilka słów o wyglądzie. O gustach się nie dyskutuje, ale skoro jest to moja subiektywna ocena, to mogę napisać, że rower szosowy z hamulcami szczękowymi wygląda po prostu lepiej. Już sam widok przedniego koła zaplecionego radialnie jest bezcenny. Tarczówki wprowadzają jakiś bałagan, zamęt, dysonans do tej idealnie czystej formy, odsyłając przy okazji do lamusa pojęcie zaplotu „na słoneczko”.
Czas na podsumowanie. Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że nie muszę w najbliższym czasie kupować nowego roweru. Ten, który mam, zapewne posłuży mi przez najbliższe lata. Do tego czasu sytuacja na pewno się wyklaruje. Konstrukcja hamulców zostanie udoskonalona, środowisko profesjonalistów też zapewne dokona wyboru, pojawi się mnóstwo różnych ciekawych rozwiązań. Myślę, że gdy już będę wymieniał rower, to pójdę z duchem czasu i wybiorę hamulce tarczowe. Znając życie, przebiegli i pazerni producenci zrobią wszystko, aby 95% rowerów szosowych w ofercie miało hamulce tarczowe, a szczękowe pozostaną zarezerwowane wyłącznie dla początkujących amatorów, tak jak kiedyś trzyrzędowe mechanizmy korbowe. Dyskusja o wyższości jednego rozwiązania nad drugim potrwa jeszcze jakiś czas. Tak było w przypadku rowerów górskich, tak będzie i teraz.
Przystępując do pisania tego krótkiego artykułu, byłem prawie pewien, że udowodnię wyższość tradycji nad nowoczesnością. Okazało się, że poza wagą, nie byłem w stanie wskazać ani jednego sensownego argumentu, który przemawiałby na korzyść hamulców szczękowych. Nawet mój subiektywizm nie pozwolił znaleźć argumentów przeciwko „tarczom”, a to może oznaczać wyłącznie jedno – wygląda na to, że hamulce tarczowe są zwyczajnie lepsze. To nie oznacza, że już dzisiaj trzeba wyrzucić swój rower, ale wymieniając go w bliższej lub dalszej przyszłości, warto będzie wybrać ten z hamulcami tarczowymi.
Komentarze
Ja u siebie zauważyłem zmianę FTP z poziomu 200 do 255 po 8 tygodniach treningów zwiększających FTP. - takie miałem początki. Teraz każdy pomiar pokazuje mi mniej więcej 255 i kolejne treningi już nie zwiększają mocy - ale może dzięki nim moc nie spada. :-)
Dodaj komentarz...