Mieszane uczucia

Sobota, 28 grudnia 2024 • Komentarze: 0

Mam lekki niedosyt. Wczoraj pisałem, że spodziewam się FTP gdzieś pomiędzy 180 a 190 watów, po cichu licząc, że będzie to raczej bliżej tej górnej granicy. Dzisiaj okazało się, że mam dokładnie 180 watów, co przy mojej aktualnej wadze daje trochę powyżej 2,1 W/kg. Wróciłem więc do poziomu sprzed sześciu lat, ale wtedy było to moje pierwsze doświadczenie z trenowaniem na trenażerze, więc wynik mógł być nieco zaniżony. Realnie patrząc, to raczej powinienem być zadowolony. Sześć lat temu byłem młodszy i regularnie jeździłem na rowerze. Dzisiaj jestem starszy i dopiero co powróciłem do aktywności po trzech latach totalnego „zasiedzenia”. Mimo to nie jestem do końca zadowolony i chyba dopiero w tym momencie widzę, jaki ogrom pracy mnie czeka.

Ktoś może zapytać, ale po co to wszystko? Czy naprawdę te wszystkie waty są potrzebne, aby odczuwać radość z jazdy? Nie, nie są, ale ja lubię wyzwania. Jakiś czas temu udało mi się dojść do takiego etapu, że planując rowerowe wypady nie musiałem przejmować się profilem trasy – wiedziałem, że poradzę sobie z każdym podjazdem i niemal z każdym dystansem. A wcale nie dysponowałem jakąś wielką mocą. Dzisiaj marzę właśnie o powrocie do takiej formy, która pozwoli mi dowolnie wybierać trasy bez wątpliwości w stylu „czy sobie poradzę”.

Chciałbym też przekonać wszystkich, którzy będąc w podobnym do mnie wieku, myślą, że najlepsze lata już minęły, że to nieprawda. Mając pasję, cel i motywację do jego osiągnięcia, jesteśmy w stanie „przeprogramować” nasze myślenie i nadać zupełnie nowy sens każdemu kolejnemu dniu naszego życia.

PS. Okazało się, że przeziębienie, które dopadło mnie w ostatnim tygodniu treningów to był COVID-19. Przypuszczam, że raczej nie przyczynił się do poprawy mojej formy...

Dalej już nie dałem rady.
Dalej już nie dałem rady.



Koniec pierwszego planu

Piątek, 27 grudnia 2024 • Komentarze: 0

W tym roku mam taką choinkę.
W tym roku mam taką choinkę.
Wraz z końcem Świąt i pomimo przeziębienia udało mi zakończyć plan treningowy. Dzisiaj odpoczywam, więc zaliczyłem tylko 30 minut spokojnego kręcenia na trenażerze, a jutro czeka mnie chwila prawdy. Po półtora miesięcznym „rozkręcaniu się”, zrobię test FTP. Dzięki temu będę miał punkt odniesienia dla dalszych treningów. Czuję się całkiem nieźle, ale zdaję sobie sprawę, że to dopiero pierwszy krok na długiej drodze. Staram się realnie ocenić swoje możliwości i wydaje mi się, że wynik pomiędzy 180 a 190 watów będę uważał za bardzo dobry. Wiem, szału nie będzie, ale kiedyś już zaczynałem właśnie z takiego pułapu, a potem udawało mi się go sukcesywnie podnosić. Ważne, że mam motywację i oby tak zostało. Póki co, czuję dreszczyk emocji. To już jutro…



Pech

Środa, 25 grudnia 2024 • Komentarze: 0

Rok ma 365 dni, a ten, który mija, ma nawet o jeden dzień więcej. Było więc 366 dni, kiedy mogło dopaść mnie przeziębienie. Było ponad 11 miesięcy na to, żebym sobie pokaszlał, posmarkał, źle się poczuł. Ale nie… To musiało stać się właśnie teraz, gdy są Święta i gdy… kończę pierwszy po dłuuugiej przerwie plan treningowy. I może nawet dałoby się to wszystko jakoś ze sobą spiąć, gdyby nie… katar! Wiadomo – facet i katar są wyjątkowo niekompatybilne. Gdy facet ma katar, to zastanawia się, czy nie nadszedł już czas, aby spisać testament. Ale… nie, nie poddam się! Meta jest zbyt blisko, aby teraz zejść z trasy…

Hmm… Pomyślałem, że to „zejść z trasy” mogło zabrzmieć dwuznacznie. Spieszę więc wyjaśnić, że miałem na myśli przerwanie treningów.



Sprawa wielkiej wagi

Sobota, 21 grudnia 2024 • Komentarze: 0

Pisałem, że wznowiłem treningi, ale nic nie wspominałem o tym, że równolegle podjąłem jeszcze jedno wyzwanie – redukcję wagi. Czas bez roweru sprawił, że moja waga osiągnęła dramatyczne 94 kilogramy i gdybym wreszcie się za siebie nie zabrał, to pewnie wkrótce opisywałbym ją trzema cyframi. Jednak sam fakt regularnych treningów to jeszcze nie wszystko. Zdecydowałem się na bardziej radykalny krok i rozpocząłem dietę. Dieta zazwyczaj nie kojarzy się z niczym przyjemnym. Jak by nie patrzeć, trzeba sobie odmówić wielu smakołyków, zapomnieć o niektórych ulubionych potrawach, a przynajmniej zdecydowanie ograniczyć ich wielkość. Trochę już żyję na tym świecie, trochę widziałem, więc wiem, że najważniejszym warunkiem sukcesu jest… motywacja.

Walka o wagę ;)
Walka o wagę ;)
Bardzo często dieta dla samej diety jest inwestycją w efekt jojo. Jednak, gdy jest się zmotywowanym,  to skupiamy się nie na chwilowych niedogodnościach, ale oczami wyobraźni widzimy pozytywne skutki w przyszłości. Kiedyś już zafundowałem sobie podobne wyzwanie i wtedy się udało. Teraz też się uda, bo jestem naprawdę mocno zdeterminowany. No i mam już pierwszy sukces. Aktualnie ważę około 85 kilogramów, a więc schudłem 9 kilogramów. Tyle mniej więcej waży zgrzewka wody mineralnej – sześć półtoralitrowych butelek. To naprawdę dużo, Żeby to zobrazować, wyobraźmy sobie podjazd. Taki nie za trudny, ale też niezbyt łatwy – taki, który w miarę spokojnie pokonujemy, chociaż na szczycie czujemy go w nogach. No to teraz wyobraźmy, że ktoś proponuje nam pokonanie tego samego podjazdu, ale ze zgrzewką mineralnej na plecach. To zrobi różnicę, prawdę?

Mój cel to około 78-79 kilogramów. Nie chcę schodzić zbyt nisko, bo gdy kiedyś wycieniowałem się do 74 kilogramów, to wokół sobie słyszałem ściszone głosy moich znajomych, którzy zastanawiali się, jaka ciężka choroba mnie dopadła. Widocznie nie znali pojęcia „cyklozy”.

Nie będę opisywał, na czym dokładnie polega moja dieta, ale podstawowym warunkiem jest oczywiście bilans kaloryczny. Oczywistą oczywistością jest, że muszę więcej „paliwa” spalić niż dostarczyć do organizmu. Dlatego liczę kalorie, a będąc inżynierem, robię to zapewne ze zbytnią przesadą, ale skoro sprawia mi to radość, to dlaczego nie? Unikam „śmieciowego” jedzenia, starając się wybierać zdrowe produkty, ale od czasu do czasu pozwalam sobie na odrobinę szaleństwa – np. po ciężkim treningu zjadam dwie – trzy kostki czekolady „zwycięstwa” – jak ją nazywam. Do diety dochodzi także zmiana nawyków. Zamiast wsiadać w samochód, aby przejechać raptem kilka kilometrów, idę po prostu na spacer. Zdarza mi się zaliczać nawet ośmiokilometrowe spacery.

Treningi plus dieta plus spacery plus motywacja… To naprawdę działa!



Po pierwszym miesiącu treningów

Czwartek, 19 grudnia 2024 • Komentarze: 0

To już ponad miesiąc, gdy po prawie trzyletniej przerwie wsiadłem na rower. No, może niekoniecznie na rower, ale na razie na trenażer. Wspominałem już, że pierwsze treningi to był mały dramat, bo bolało mnie wszystko od pasa w dół, czyli ta część ciała, która bezpośrednio styka się z siodełkiem oraz nogi. Zwift.
Zwift.
Trudność sprawiało mi nawet kręcenie korbami, bo organizm odzwyczaił się od wielokrotnego wykonywania takich powtarzalnych ruchów. Pierwsze treningi były więc poświęcone na przypomnienie sobie i mojemu organizmowi, jak to jest, gdy się trenuje. Żeby jednak treningi nie były zbyt wymagające, ani zbyt łatwe, musiałem wstępnie wyznaczyć jakieś FTP i ustaliłem je na ok. 150 W. W jaki sposób? Po prostu „z czapy”. Pomimo dramatycznie niskiej wartości, początkowo wydawało mi się, że i tak przeszacowałem swoje możliwości, ale po kilku treningach okazało się, że zwyczajnie musiałem się „wjeździć” w trenażer i przyjęta moc jest całkiem spoko. Po kilkunastu treningach stwierdziłem, że nadszedł czas na dokładniejszy pomiar, bo jeśli chcę na poważnie wrócić do formy, to trzeba wdrożyć jakiś plan treningowy, a ten będzie wymagał podania sensownej wartości. Test wykazał, że moja aktualna dyspozycja przekłada się na 169 W FTP. Startuję więc z niższego pułapu niż w 2018 roku, gdy po raz pierwszy w życiu wsiadłem na trenażer.

Jaki plan treningowy na Zwift wybrać? Nurtowało mnie to pytanie, bo kilka planów onegdaj zaliczyłem, ale… były to plany dla zaawansowanych, a dzisiaj w żaden sposób nie mogę tak o sobie myśleć. Wybrałem więc przeznaczony dla nowicjuszy plan o nazwie „FTP Builder”. Cóż, trochę pokory jest wskazane. Plan jest dość nudny, a poszczególne treningi są raczej monotonne – albo budowanie bazy, albo tempówka, albo jazda na progu. Każdy z tych treningów składa się z kilkuminutowych interwałów przeplatanych krótkim odcinkiem spokojnej jazdy. Wolałbym większe urozmaicenie, ale zakładam, że jest w tym sens, o czym mam nadzieję wkrótce się przekonać, wykonując kolejny test FTP.

Po co to wszystko? To w pewnym sensie eksperyment na własnym organizmie. Chcę pokazać, że wiek to stan umysłu. Wielu moich rówieśników „zdziadziało”, twierdząc, że nic ciekawego w życiu już im się nie przytrafi, bo najlepsze lata mają za sobą. Nie chcę iść w ich ślady. Przecież „ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy”…



Skracanie trenażera

Wtorek, 26 listopada 2024 • Komentarze: 1

Jestem w tej szczęśliwej sytuacji, że do zimowych treningów na trenażerze mogę wykorzystać rower, którego nie używam do jazdy – przynajmniej na razie. Ridley’a X-Bow zbudowałem jakiś czas temu z zamierzeniem, że stanie się rowerem zimowym, ale szybko okazało się, że warunki zimowe nie są „kompatybilne” z niektórymi elementami roweru. Łańcuch, stery i niektóre śruby po kontakcie z solą nadawały się wyłącznie do utylizacji. W ten sposób przełajówka stała się Podpórka widelca.
Podpórka widelca.
stacjonarnym rowerem treningowym. Gdy dwa tygodnie temu stwierdziłem, że najwyższy czas na powrót syna marnotrawnego do kolarstwa, przytaszczyłem X-Bow z piwnicy i… pojawił się pewien problem. W międzyczasie mój pokój przekształcił się z pracowni informatycznej w pracownię informatyczno-elektroniczną. Dodatkowo musiałem znaleźć miejsce na drukarkę 3D. Każdy metr kwadratowy jest więc na wagę złota, bo ściany z gumy nie są, a teraz jeszcze trzeba było wygospodarować przestrzeń dla trenażera. Najlepiej byłoby kupić coś w rodzaju Wahoo Kickr Bike Shift, ale oczami wyobraźni nie widziałem uśmiechu na twarzy mojej żony, gdybym napomknął coś o zainwestowaniu ponad 10 „tauzenów” w realizację tego pomysłu. To nie jest tak, że nie mam miejsca na wstawienie trenażera. Mam, ale gdyby zajmował mniej powierzchni, byłoby lepiej. A co jest zbędne podczas treningów domowych? Oczywiście przednie koło. Są ponoć produkowane specjalne podpórki, ale jakoś nie udało mi się ich namierzyć. Zresztą specjalnie nie szukałem, bo pretekst, żeby coś zrobić samemu, okazał się wystarczająco kuszący.

Do zrobienia podpórki wykorzystałem kwadratową rurę aluminiową o szerokości 25mm i grubości ścianki 1,5mm. Jako osi użyłem stalowego pręta gwintowanego M8, który jest przymocowany do widelca dwoma samokontrującymi nakrętkami. Dystanse pomiędzy widelcem a rurą są wydrukowane na drukarce 3D z filamentu PLA o wypełnieniu 75%. Wewnątrz profilu aluminiowego, tam, gdzie przechodzi oś, znajduje się wzmocnienie w postaci klocka, który zapobiega zginaniu się profilu podczas przykręcania osi. On także jest wydrukowany na drukarce 3D. Widoczne kapturki na nakrętkach pełnią wyłącznie rolę dekoracyjną. W górnej części rura jest przymocowana do widelca za pomocą pręta gwintowanego M6. Pręt ów wchodzi w otwór mocujący błotnik, a stosowny dystans został oczywiście wydrukowany. Na zdjęciu tego nie widać, bo całość jest przykryta niezbyt subtelną zaślepką, ale lepsza taka, niż żadna. No i jeszcze element, który styka się z podłożem. To wydrukowana – a jakże – stopka o półkulistym kształcie. Początkowo zamierzałem wydrukować ją z ABS’u, ale okazało się, że PLA o wypełnieniu 75% spokojnie wytrzymuje moje „harce”. Lubię szczegóły, więc dodrukowałem sobie jeszcze logo Ridleya i wsunąłem je na wspornik.

W ten oto sposób zyskałem jakieś 30cm wolnej przestrzeni. Szału nie ma, ale lepiej mieć 30cm więcej niż mniej.

Komentarze

img
Anonimowy • Poniedziałek, 17 marca 2025, 16:34

Fajny pomysł też wykonam coś podobnego. Dawno mnie tu nie było a tu tyle czytania.

Dodaj komentarz...



Pierwszych treningów uroki

Wtorek, 19 listopada 2024 • Komentarze: 0

Pierwsze treningi już za mną, chociaż słowo „trening” jest pewnym nadużyciem. To były raczej próby powolnego rozruszania się po latach zastoju. Wiedziałem, że będzie ciężko, ale… ale nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo.

Założyłem sobie, że zapominam o dawnych statystykach i nie będę się porównywał do siebie sprzed lat. To dobre założenie, bo zwracanie nadmiernej uwagi na liczby mogłoby spowodować jedynie frustrację i zniechęcenie. Trzy lata bez roweru to przecież czas, który musiał odcisnąć swoje degradujące piętno na moim organizmie. No i odcisnął.

Tymczasowe miejsce treningowe.
Tymczasowe miejsce treningowe.
Po pierwsze, ból. Boli tyłek, bo odzwyczaił się od siodełka, a na dodatek musi dźwigać część mojej nadwagi. Bolą ręce, bo geometria trenażera jest taka sama, jak mojej szosówki, czyli dość agresywna. Trzy lata temu to było ok, ale ciało się odzwyczaiło, więc boli. No i wspomniana nadwaga też rękom nie pomaga. Bolą mięśnie, bo rozleniwiły się okrutnie, a teraz zostały brutalnie wyrwane z błogostanu bezczynności.

Po drugie, co oczywiste, forma, a raczej jej totalny brak. Nie robiłem żadnego testu, bo najpierw muszę się „wjeździć” w trenażer, więc ostrożnie założyłem, że moje FTP spadło przez te trzy lata do poziomu 150 watów. Muszę mieć przecież jakiś punkt odniesienia, jakąś wartość, wedle której będą ustawiane strefy mocy. Mam jednak wrażenie, że przeceniłem swoje możliwości i ten dramatyczny poziom 150 watów i tak jest zbyt wysoki. Za jakiś czas wykonam rzetelny test i wtedy się okaże.

Po trzecie, kadencja. Kiedyś starałem się ją utrzymywać w okolicach 90 obrotów na minutę. Nie chcę więc odzwyczajać się od tego dobrego nawyku. No, ale ja to mogę sobie chcieć, a organizm ma zdecydowanie inne zdanie. Dopiero podczas trzeciego treningu zacząłem w miarę bezproblemowo utrzymywać sensowny rytm.

Ale są też plusy i wśród nich ten największy. Mam motywację. Nie nudzi mnie pedałowanie w miejscu i obserwowanie wirtualnego świata. Po prostu chcę wrócić do miejsca, w którym kiedyś zatrzymałem się i znów poczuć tę samą radość z pokonywania tras. I tego się będę trzymał, a uparty jestem…



1214

Środa, 13 listopada 2024 • Komentarze: 1

1214 dni. Dokładnie tyle czasu upłynęło od mojej ostatniej poważnej aktywności rowerowej. Ponad trzy lata. Potem, co prawda, były jeszcze jakieś cztery krótkie wypady, ale tak bardzo na siłę, bez emocji, bez radości. Po dwunastu latach szczelnie wypełnionych kolarską pasją, dopadło mnie wypalenie. Dlaczego? Prawdę mówiąc, do końca nie jestem pewien. Być może zaczęły mnie nużyć trasy, na których znałem niemalże każdy centymetr asfaltu? Nałożyłem sobie na mapę wszystkie 1625 tras, którymi podążałem i zauważyłem, że w promieniu kilkudziesięciu kilometrów niewiele jest dróg, na których nie pozostał ślad kół mojego roweru. Być może mój czas został zagarnięty przez inne pasje? Po wielu latach wróciłem do elektroniki. Projektowanie i budowa wzmacniaczy audio, przedwzmacniaczy, programowanie mikrokontrolerów pochłaniało niemal każde popołudnie. Mijał miesiąc za miesiącem i coraz trudniej było „wrócić”, tym bardziej, że organizm stawał się coraz mniej kompatybilny z moim ultralekkim Ridley’em Helium. Siedzący tryb życia zrobił swoje. „Wycieniowanie” zniknęło, pewna część ciała mocno się zaokrągliła, aż wreszcie pewnego dnia pojawiła się zadyszka podczas wchodzenia po schodach. Zdziadziałem… Do reszty zdziadziałem. I tylko od czasu do czasu ścierałem kurz z Ridleya, który zdawał się patrzeć na mnie z niemym wyrzutem. Przestałem wierzyć, że jeszcze kiedykolwiek wsiądę na rower, mocno uchwycę kierownicę, wepnę buty w pedały i ruszę przed siebie, aby choć po części uratować stracony czas. Uwierzyłem za to w coś innego i całkowicie fałszywego – że to co najlepsze, już przeminęło.

Kilka dni temu, gdy napisawszy kilkaset wierszy bezdusznego kodu komputerowego, skończyłem kolejny dzień zdalnej pracy, dotarło do mnie, że przecież poprzedni dzień wyglądał dokładnie tak samo, i ten „poprzedniejszy” też był identyczny, i w zasadzie każdy dzień jest taki sam. Kolejny raz spojrzałem na wiszącą na ścianie szosówkę, dotknąłem jej miękkich opon, z których wraz z powietrzem uszło życie i wtedy poczułem ukłucie w sercu. Ciche i delikatne, jakby trzask gałązki, która ledwie żarząc się, zamiast zgasnąć, rozświetliła się nowym, malutkim płomykiem. A może to jednak nie koniec – pomyślałem – ale zupełnie nowy początek?

Postanowiłem, że kolejny raz zacznę. Zacznę od początku. Zapominam o tych wszystkich dystansach, przewyższeniach, mocach, pułapach tlenowych, rekordach na segmentach, bo nie ma szans, żeby tak długa przerwa nie zdegradowała mojej formy. No i jestem o te trzy lata starszy i o te „ileś-tam” kilogramów cięższy. Lekko więc nie będzie, ale przecież w 2009 roku zaczynałem od całkowitego zera i przecież się udało. Jestem „techniczny”, a więc mam plan i właśnie zacząłem go realizować, ale to już historia na inną opowieść…

Komentarze

img
OzjaszGoldberg • Piątek, 15 listopada 2024, 18:17

Polecam wkręcić się w edycje OpenStreetMap - ustawianie nawierzchni i ich gładkości. Łatwo można ogarnąć gdzie się udać za pomocą overpass turbo.

Dodaj komentarz...