Vinci Rapid 40 – Pierwsze spojrzenie okiem amatora
Nie ukrywam, że zawsze bałem się kół karbonowych. Dlaczego? Wystarczyło poszperać po forach internetowych, które pełne są opisu dramatycznych wydarzeń, których negatywnym bohaterem były właśnie koła z obręczami z włókien węglowych. No i jeszcze jedno. Powiedzieć, że są drogie to tak, jak nic nie powiedzieć. Są koszmarnie drogie. Za najtańsze z nich można kupić całkiem przyzwoity rower. Cena najdroższych to cena używanego samochodu średniej klasy. Jako amator, który w dodatku nie bierze udziału w żadnych zawodach i jeździ wyłącznie dla przyjemności, nie potrzebowałem inwestować w aż taką fanaberię. I pewnie przeszedłbym nad tym do porządku dziennego, gdyby nie jeden aspekt. Może są drogie, może mają różne wady, może wcale ich nie potrzebuję, ale za to jak wyglądają! Wysoki stożek i czarna powierzchnia hamująca zamieniają każdy przeciętny nawet rower w rasową maszynę do ścigania. Od czasu do czasu przeglądałem więc różne oferty, tudzież ciułając grosiwo, licząc, że w końcu nadejdzie „ten” dzień…
Przednie koło ma tylko 18 szprych.Dzień ów nadszedł, gdy odkryłem firmę Vinci Wheels i skuszony dobrymi opiniami, zdecydowałem się na zamówienie zestawu kół Vinci Rapid 40 w wersji pod oponę. Szprychy w tylnym kole zapleciono na 2 krzyże po stronie napędowej i radialnie po stronie nienapędowej.Jak można wywnioskować z nazwy, koła mają stożek o wysokości 40 mm, co stanowi rozsądny kompromis pomiędzy aerodynamiką a wagą. Te koła są uniwersalne i nadają się zarówno na płaskie trasy, jak i na górskie wspinaczki. Modele o wyższym stożku są oczywiście bardziej „aero” (lepiej też wyglądają), ale góry nie są ich żywiołem, a ja lubię jeździć właśnie po górach. Powierzchnia hamująca została pokryta bazaltową powłoką, co w połączeniu z żywicami odpornymi na wysokie temperatury, ma ponoć gwarantować, że nawet na alpejskim zjeździe moja nowa „zabawka” nie zamieni się w kulę ognia. Producent określa limit obciążenia kół na 105 kg. Gdy zsumuję moją wagę oraz wagę roweru, ubrania, pełnych bidonów i wszystkiego tego, co wiozę z sobą, to i tak pozostaje jeszcze prawie 20 kg zapasu.
W zestawie znajdziemy także klocki hamulcowe, zaciski, podkładkę dystansową dla kasety 10s, naklejki, instrukcję obsługi z kartą gwarancyjną, wykres naprężenia szprych oraz firmowe skarpetki.Koła dotarły do mnie po dwóch dniach od zamówienia. Były zapakowane w solidne pudełko z wklejonymi piankowymi „prowadnicami” na obręcze, które teoretycznie powinny zapobiegać swobodnemu przesuwaniu się kół w transporcie. To nie do końca spełniło swoje zadanie, bo z jednej strony koła wysunęły się z mocowania, ale na szczęście pudełko jest na tyle ciasne, że i tak nie mogły się przesuwać. W opakowaniu, oprócz kół, znajdowała się także instrukcja obsługi z kartą gwarancyjną, zaciski, klocki hamulcowe, podkładka dystansowa dla kasety dziesięciorzędowej, cztery małe naklejki z logiem firmy, wykresy naprężenia szprych w obu kołach, oraz… firmowe skarpetki. Niestety nie znalazłem zapasowych szprych, o które prosiłem podczas zamawiania, ale sprzedawca zauważył to niedopatrzenie, jeszcze zanim paczka dotarła do mnie i obiecał, że dośle je niezwłocznie. I faktycznie, po dwóch dniach dotarła do mnie paczuszka, zawierająca szprychy oraz nyple. Całość sprawiała dobre wrażenie i miałem odczucie, że jestem traktowany poważnie.
Logo firmy widnienie także na piastach.W prehistorycznych czasach mojego dzieciństwa, zapewne drżącymi z wrażenia rękami wyciągnąłbym koła i czym prędzej zamontowałbym je do roweru. Z wiekiem stałem się jednak bardziej cierpliwy i dociekliwy, więc postanowiłem, że najpierw dokonam oględzin i wykonam kilka testów w moim domowym „laboratorium”. Wiem, że w XXI wieku nie przystoi używać słowa „fajne”, ale po dokładnym przyjrzeniu się obu kołom, właśnie to słowo przyszło mi na myśl jako ogólna ocena wyglądu. „Fajne” oznacza, że na pierwszy rzut oka nie są ani „super”, ani „zajebiste”, ale z pewnością mogą się podobać. Przypominam jednak, że mówię teraz o wyglądzie, a to bardzo subiektywna ocena, bo wszak o gustach się nie dyskutuje. Jakość wykonania nie budzi zastrzeżeń.Przyglądając się wszystkim komponentom, nie miałem się do czego przyczepić. Matowe obręcze wyglądają tak solidnie, jakby ich żywiołem miały być bruki Paris – Roubaix, a nie bezkresne wstęgi gładkiego asfaltu. Na ich zewnętrznej powierzchni, a także na rantach nie znalazłem żadnej nierówności lub jakiegokolwiek uszkodzenia, które mogło powstać na etapie produkcji w dalekowschodniej fabryce (manufakturze). Elementy graficzne nie są naklejkami, ale nadrukami wysokiej jakości. Nazwę i logo producenta można znaleźć także na piastach, które także „pachną” bardzo dalekim wschodem i przypominają produkty Novatec’a. Całości dopełniają czarne szprychy CN-Spoke Mac Aero 424 i czarne nyple. Przednie koło oraz nienapędowa strona koła tylnego zaplecione są radialnie, czyli na „słoneczko”, a strona napędowa na dwa krzyże. Na pierwszy rzut oka jakość montażu nie budzi żadnych zastrzeżeń.
Mam „hopla” na punkcie budowania kół. Bywa, że odwiedzając sklepy rowerowe, kręcę sobie kołami i przeważnie załamuję ręce, gdy widzę, jaki szajs musi być akceptowany przez klientów, kupujących nawet markowe rowery z niższej i średniej półki cenowej. Moją pierwszą czynnością było więc umieszczenie kół w centrownicy i ocena jakości zaplotu. Oba koła były idealnie symetryczne, a bicie promieniowe oraz boczne mierzone w setnych częściach milimetra, czyli praktycznie niezauważalne. To nam gwarantuje „gładką” jazdę i brak odczuwalnych wibracji podczas hamowania. Za to należy się duży plus firmie Vinci. Jednak moje testy na tym się nie zakończyły. Jak już wspomniałem, wraz z kołami otrzymałem wykres naprężenia szprych. Wynikało z niego, że także ten aspekt budowy kół został potraktowany poważnie i próżno się do czegokolwiek przyczepić. Postanowiłem jednak to sprawdzić. Zanim użyłem miernika naprężeń, wykorzystałem inny, bardzo czuły instrument, będący w posiadaniu każdego z nas, czyli ucho. „Brzdąkałem” sobie szprychami niczym strunami w harfie i słuchałem. W przednim kole wszystkie szprychy brzmiały bardzo podobnie. Jednak w tylnym, zarówno po stronie napędowej jak i nienapędowej, zauważyłem, a raczej usłyszałem spore różnice. Przypominam, że to właśnie brak odpowiednio zbalansowanego naciągu jest główną przyczyną pękania szprych. Za duże naprężenie może być z kolei przyczyną uszkodzenia obręczy lub piasty, a zbyt małe skutkuje kiepską sztywnością koła. Wykorzystując tensjometr zabrałem się za dokładne pomiary. Okazało się, że zmierzone naprężenia nijak się mają do załączonego protokołu. I wcale nie chodzi o porównanie bezwzględnych wartości, bo miernik Park Tool TM-1 jest dość prymitywnym urządzeniem, ale o wzajemny stosunek tych wartości. Na protokole montażu widniał idealnie okrągły wykres radarowy. Wykres naprężenia szprych w tylnym kole sugerował, że mam do czynienia z ideałem...Wynik moich pomiarów przypominał raczej jajo. Jednak prawda była nieco inna.Być może za bardzo się czepiam, bo teoretycznie odchyłka od średniej nie była dramatyczna – zwłaszcza po stronie napędowej, która bierze na siebie większość pracy – ale dlaczego załączony dokument mijał się ze stanem faktycznym? Pomyślałem nawet, że być może pochodzi on z innego koła, ale zgadzał się numer seryjny. Miałem trzy wyjścia: olać problem, odesłać koło, zrobić je po swojemu. Jak myślicie, którą „bramkę” wybrałem? Oczywiście „bramkę” numer trzy. Godzinę później problem przestał istnieć. Na koniec sprawdziłem jeszcze przednie koło, ale tam naciąg był jak najbardziej poprawny. Reasumując, mam trochę mieszane uczucia. Vinci Rapid należą do kategorii budżetowych kół karbonowych, ale z powodu zastosowania włókien węglowych, kategoria „budżetowa” oznacza konieczność wydania równowartości całego roweru średniej klasy. Oczekiwałbym więc, że wszystko zostanie wykonane perfekcyjnie, a dokumenty będą zgodne ze stanem faktycznym. Być może się czepiam, ale nieskromnie przyznam, że jestem perfekcjonistą, czego onegdaj nauczył mnie mój tato. W kategorii jakości naciągu przyznaję więc ocenę neutralną, bo nie było idealnie, ale nie było też dramatu.
Producent podaje, że zestaw kół Vinci Rapid 40 w wersji pod oponę waży 1469 gramów. W rzeczywistości waga pokazała 1484 gramy (koło przednie 662 gramy, a tylne 822 gramy), czyli tylko nieco więcej od deklarowanej wartości, co dobrze świadczy o rzetelności informacji, które możemy znaleźć na stronie internetowej. Tę wartość można uznać za przyzwoitą. Gdyby komuś zależało na wadze, to może zafundować sobie model o niższym stożku (24 mm), ale umówmy się, że nie o to tutaj chodzi. Oczywiście nie ważyłem poszczególnych komponentów, ale wątpię, czy wymieniając któryś z nich poza obręczą, można byłoby „urwać” coś z wagi. Vinci ma w ofercie model Tore, którego komplet w wersji pod oponę i dla stożka 38 mm waży 1403 g, a więc maniacy lekkości mają w czym wybierać, pomijając fakt, że każdy gram zysku wagowego kosztuje w tym przypadku prawie 20 złotych.
Zanim założyłem nowe koła do roweru, musiałem coś zmienić. Lubię, gdy wszystko ze sobą współgra nie tylko jakościowo, ale także graficznie. Moje „rowerowe” barwy to czerń, czerwień i biel. Nie licząc koloru logo firmy Vinci, wszystko w zasadzie pasowało, ale pozwoliłem sobie na dodanie skromnych czerwonych akcentów. Instalacja kół w rowerze przebiegła w zasadzie bezproblemowo. Musiałem jednak poświęcić trochę czasu na regulację hamulców. Nowe obręcze są szersze od tych, których dotychczas używałem, a więc konieczne było zwiększenie rozstawu szczęk hamulcowych. Oczywistą oczywistością (jak mawiał klasyk), była wymiana klocków na te, które zostały dostarczone razem z kołami. Obręcze karbonowe są mało tolerancyjne jeśli chodzi o dobór okładzin. O ile jasne jest, że nie wolno używać klocków przeznaczonych dla aluminiowych powierzchni hamujących, to już mniej znany jest fakt, że do różnych rodzajów obręczy karbonowych używa się różnych rodzajów okładzin. Inne stosowane są, gdy powierzchnia hamująca posiada warstwę bazaltową, a inne, gdy takiej warstwy nie ma. Ostatnią czynnością było właściwe ustawienie klocków, co okazało się dość czasochłonne, bo używane przeze mnie przyrządy, pozycjonowały klocki zbyt wysoko i musiałem to skorygować. Gdy już wszystko było gotowe, nadszedł czas na pierwszą jazdę, ale… akurat zapadła gorąca sierpniowa noc. Praktyczny test odłożyłem więc do dnia następnego.
Nie byłbym sobą, gdybym nie dodał od siebie choćby małego akcentu.Przyznam się, że nie ukrywam zazdrości, gdy czytam profesjonalne recenzje sprzętu. Ich autorzy prześcigają się w wysublimowanych porównaniach, są w stanie precyzyjnie określić każdą zaletę i wskazać każdą wadę, a dokładność ich ocen sięga przynajmniej czwartego miejsca po przecinku. Przypominają audiofilów, którzy „słyszą” wyraźną różnicę w jakości dźwięku, gdy ich sprzęt jest podłączony do prądu przewodem za 5000 złotych, a nie zwykłym przedłużaczem. A więc żeby nie było nieporozumień, od razu ustalmy, że nie jestem ani profesjonalnym kolarzem, ani zawodowym recenzentem sprzętu. Jestem zwykłym amatorem, którego jedną z wielu pasji jest kolarstwo i rowery. Mogę więc napisać wyłącznie o subiektywnych odczuciach, jakie ma amator po przesiadce ze zwykłych kół aluminiowych na „karbony” pachnące światem World Tour’u.
Pierwsza jazda nie była zbyt długa, bo dzień był upalny, a wysoka temperatura w połączeniu z dużą wilgotnością powietrza sprawia, że ulatuje ze mnie przynajmniej 50% energii. Co prawda dość mocno wiało, ale ten wiatr nie chłodził, a przypominał raczej podmuch powietrza z rozgrzanego piekarnika. Pomimo tego zebrałem kilka cennych doświadczeń.
Pierwszym, co rzuciło mi się w oczy, a raczej w uszy, był dźwięk. Koła karbonowe brzmią po prostu zupełnie inaczej i żeby to usłyszeć, wcale nie trzeba przekraczać jakiejś kosmicznej prędkości. Ten dźwięk jest bardzo charakterystyczny i prawdę mówiąc trudno jest mi go opisać słowami. Jeśli ktoś z Was stał kiedyś przy trasie jazdy indywidualnej na czas, to zapewne wie, co mam na myśli.
Kolejną cechą, którą zauważyłem, jest tłumienie nierówności. Już na samym początku musiałem się zmierzyć z kilometrowym odcinkiem kiepskiego asfaltu, najeżonego ubytkami, łatami i innymi nierównościami. Miałem jednak wrażenie, jakbym poruszał się na niedopompowanych oponach, a przecież obie były nabite do prawie 8 barów. Na tej samej trasie pokonywanej na obręczach aluminiowych i identycznie napompowanymi oponami, musiałbym pilnować, aby mi plomby nie powypadały z zębów.
Gdy rozpędziłem się do sensownej prędkości, czyli nieco powyżej 30 km/h, zauważyłem następną różnicę – miałem wrażenie, że kierownica jest przyspawana do ramy. Już przy takiej prędkości koła zaczęły działać niczym żyroskopy, sprawiając, że rower gnał przed siebie i trudniej było go wytrącić z toru jazdy. Niech jednak nikogo to nie zmyli. W razie konieczności kierownica poddawała się bez oporu i bez problemu mogłem wykonać gwałtowny manewr. Swoją drogą, ten efekt żyroskopowy ułatwia też jazdę „bez trzymanki”, ale za to głowy nie dam sobie uciąć, bo nie jestem specjalistą w tej dziedzinie i do dzisiaj mam z tym pewne problemy.
Póki co wygląda, że obręcze z włókien węglowych mają wyłącznie zalety. Otóż nie do końca. Jak już wspomniałem, mocno wiało. Jeśli jechałem dokładnie pod wiatr lub z wiatrem, nie było żadnego problemu. To były jednak rzadkie przypadki. Przeważnie poruszałem się przy wietrze wiejącym z boku, a wtedy moje koła zamieniały się w żagle, sprawiając, że rower miał tendencję do uciekania z toru jazdy i zmuszając mnie do natychmiastowej interwencji kierownicą. Obawiam się, że jest to cena, którą przychodzi zapłacić za posiadanie karbonowych stożków. Jeśli taki efekt występuje już przy 40 mm wysokości, to jak zachowują się koła z profilami 60 mm lub 80 mm?
Wygląd jednak ma znaczenie.Najbardziej obawiałem się skuteczności hamowania. Dystans 50 kilometrów nie daje oczywiście podstaw do dokładnej i rzetelnej oceny, ale muszę przyznać, że pierwsze wrażenia są więcej niż pozytywne. Hamulce są równie skuteczne jak w przypadku obręczy aluminiowych. Są nawet lepsze niż używane przeze mnie do tej pory klocki Kool-Stop KS i troszkę gorsze od klocków Shimano, które jednak „frezowały” aluminiowe obręcze. Z przyczyn oczywistych nie testowałem hamowania „na mokro”, ale wcześniej czy później zapewne zostanę do tego zmuszony. Nie miałem także możliwości długotrwałego hamowania na stromych zjazdach, więc w żaden sposób nie mogę potwierdzić lub zaprzeczyć dramatycznym historiom o rozwarstwionych obręczach, których pełne są fora internetowe.
Podczas jazdy czuje się, że koła są sztywne. Ale jednocześnie nie mogę powiedzieć, że są sztywniejsze od tych, których dotychczas używałem. Być może nie mam wystarczającego doświadczenia, aby to ocenić. Nie jestem także w stanie stwierdzić, czy na płaskich etapach dają profity w postaci lepszych czasów przejazdu, potwierdzając magię słowa „aero”. Pogoda nie sprzyjała szybkiej jeździe, więc na to pytanie będę mógł odpowiedzieć w późniejszym czasie.
Wspominałem już, że mam „hopla” na punkcie kół rowerowych. Dotychczas sam je zaplatałem i dość nieufnie podchodziłem do pomysłu kupienia gotowego zestawu. Ostateczną oceną jakości montażu kół miało być sprawdzenie centryczności po pierwszym ich użyciu. Jeśli proces zaplatania nie obejmował wielokrotnego rozprężenia szprych, lub zostało ono niewłaściwie wykonane, to pierwsza jazda natychmiast odkryłaby te braki. Pod tym względem nie mam żadnych zastrzeżeń do moich Vinci Rapid 40. Oba koła były idealnie centryczne, co dowodzi, że zostały zaplecione przez gości znających się na rzeczy.
Takie są moje pierwsze spostrzeżenia. Teraz przyjdzie czas na normalną eksploatację, która jednocześnie stanie się długodystansowym testem kół Vinci Rapid 40.
Czy moje nowe koła są lepsze od poprzednich? Będę szczery. Jestem amatorem. Nie ścigam się. Nie startuję w żadnych zawodach. Owszem, lubię statystyki, ale moim jedynym rywalem jestem ja sam. W tabelkach i na wykresach nie zobaczę zapewne żadnej różnicy. No chyba, że chodzi o wyciąg z konta bankowego. Tam będzie różnica i to całkiem spora, ale… na minus. Zakup karbonowych kół przez amatora takiego jak ja, to fanaberia i kaprys dużego chłopca. Będę na nich jeździł dokładnie tak samo jak na aluminiowych. Jest jednak coś, co trudno przeliczyć na prawne środki płatnicze. Gdyby każdy człowiek kierował się rozsądkiem, wszystkim wystarczyłby Fiat 126p i nikt nie potrzebowałby Toyoty, moglibyśmy mieć identyczne mundurki jak w Korei Północnej i zadowoleni bylibyśmy z jednakowych M3 w tak samo wyglądających blokach z wielkiej płyty. Rower z karbonowymi kołami wygląda po prostu o niebo lepiej, a tego wycenić się nie da. Koniec. Kropka.
Komentarze
Rozważam zakup tych kół, z pobudek podobnych do Autora :) Ujeżdżam Bianchi Oltre i myślę, że rama aero doskonale będzie się komponowała z wyższym stożkiem. Może 40 mm to nie tak znowu dużo, ale resztki rozsądku podpowiadają mi, że to dobry wybór na małopolskie górki i boczne wiatry, Przy okazji - gratuluję Autorowi ciekawego bloga :)
Niedługo bede posiadaczem bardzo podobnych kółek :) Dzieki za wyczerpujacy opis. Podobnie jak Ty chciałbym zmienic kolor loga wiec jesli masz jeszcze takie czerwone naklejki to daj znac :)
Skomentuj...