Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Ulotna przestrzeń wspomnień

Niedziela, 18 sierpnia 2019 • Komentarze: 0

Aktywność
11 164 1278
Data
18 sierpnia 2019
Niedz. 5:07 11:54
Rower
Ridley Helium SLX
11 47 47
Kalorie
3154kcal
Czas
6:11:18
2
7
1:05 0:56 0:25
Dystans
184.66km
2
3
28.51 28.40
Prędkość
29.84km/h
40
121
26.3 30.1 45.4
Kadencja
92rpm
127
Tętno
126bpm
154
Moc
164W
202
561
137 155 565
TSS
310
5
16
Przewyższenia
889m
15
132
       306
Nachylenie
+ 3.1% - 3.0%
+ 8.6 - 9.3
Temperatura
20.8°C
14.0 34.0

Niedziela. Budzik dzwoni o 4:00. Za oknem ciemno. Słońce wzejdzie dopiero za półtorej godziny. Aromatyczny zapach zaczyna powoli wypełniać pokój. Kawa lekko stygnie, a ja w tym czasie przygotowuję sobie śniadanie. Na niebo nieśmiało wpełza blada poświata nadchodzącego dnia. Rower jest już przygotowany. Przebieram się i cichutko wychodzę. Jest 5:05.

Moim celem   jest Niechobrz. To mała wieś nieopodal Rzeszowa. Monika, która jest tam od środy, wpadła na genialny pomysł, abym przyjechał do niej rowerem, a potem razem wrócimy samochodem do Krakowa. Monika jest cudowna. Znam wielu facetów, którzy są ograniczani. Znam też takich, którzy sami ograniczają swoje żony. Monika jest inna. Nie mam żadnych wątpliwości, że jest darem od Boga.

Miałem do wyboru dwie trasy. Południowa jest krótsza, ma „tylko” 165 kilometrów, ale jest bardziej górzysta. Północna ma 185 km i jest bardziej płaska. Wybieram właśnie ten wariant, ale nie dlatego, że będzie łatwiej, ale dlatego, że będę jechał przez okolice, które przywrócą we mnie wspomnienia coraz bardziej odległej młodości – coś w rodzaju podróży sentymentalnej.

O 5:05 nie jest już ciemno, ale słońce jeszcze nie wzeszło. To wyraźny znak nieuchronnego końca lata. Jest też dość chłodno, ale to akurat mi nie przeszkadza. Wyjeżdżam z uśpionego Krakowa i kieruję się na wschód w stronę Bochni. Nie jadę drogą krajową 94, ale poruszam się bocznymi, mniej uczęszczanymi szlakami, które o tej porze są praktycznie puste. Cisza, spokój. Przez pierwsze 30 kilometrów wyprzedza mnie pięć, może sześć samochodów. Trochę obawiam się pijanych kierowców. Jest przecież niedzielny świt. Moje obawy materializują się w Rzezawie, wsi leżącej pomiędzy Bochnią a Brzeskiem. Policja, pogotowie ratunkowe, garstka gapiów, a przy drodze auto wbite w ogrodzenie.

Przejeżdżam przez Jasień Brzeski, Mokrzyska, Szczepanów i skręcam na północ. Widząc urokliwe jezioro, zatrzymuję się na moment w lasach za wsią Waryś. Z każdą chwilą jestem coraz bliżej miejsc, które znam z przeszłości, gdy jako młody chłopak jeździłem w te okolice z moim ojcem. Projektor wspomnień zaczyna wyświetlać obrazy przeszłości. Będzie pracował przez najbliższe kilometry. Mijam Radłów i wkrótce przekraczam Dunajec. Dzisiaj jest brunatny, rwący i groźny. Po chwili jestem w Żabnie, mijam Odporyszów, przejeżdżam przez Dąbrowę Tarnowską, a po kolejnych kilku kilometrach dojeżdżam do Radgoszczy. Drogi nadal są puste, a samochody widzę głównie w okolicach kościołów. Cały czas jadę na wschód, mijając kolejne miejscowości, napawając się zapachem licznych w tej okolicy lasów, głęboko oddychając powietrzem, w którym czuć już zbliżający się koniec lata. Za Przecławiem przejeżdżam przez most na Wisłoce, dojeżdżam do Zdżar i skręcam na południe, by wkrótce dotrzeć do Sędziszowa Małopolskiego. Jestem już blisko celu.

Ostatnie kilometry są pagórkowate. Trochę się tego obawiam, bo mam w nogach ponad 160 kilometrów, ale okazuje się, że nie jest źle. Wola Zgłobieńska, Zgłobień. Jestem już prawie na miejscu. Jeszcze tylko podjazd wąską drogą i finałowa, chciałoby się powiedzieć: wspinaczka, ale w rzeczywistości raczej krótki i średnio stromy podjazd. Ostatnie obroty korbą i zsiadam z roweru.

Zdaje się, jakbym dopiero co wyruszył spod domu, a tymczasem jestem już na miejscu. Prawie 185 kilometrów, ale o wiele więcej wspomnień. Właśnie takie trasy, które nie są wyłącznie wstęgą asfaltu, ale mają w sobie namacalne pokłady emocji, kocham najbardziej. Jadąc, nie pokonuję wyłącznie kolejnych kilometrów, ale podróżuję w czasie, by choć przez chwilę znaleźć się w ulotnej przestrzeni wspomnień.

Poranek w okolicy Bielczy.
Poranek w okolicy Bielczy.
Romantyczny widok poranny w okolicy wsi Waryś.
Romantyczny widok poranny w okolicy wsi Waryś.
Przekraczam Dunajec w Biskupicach Radłowskich.
Przekraczam Dunajec w Biskupicach Radłowskich.
Samolot mały w Radomyślu Wielkim.
Samolot mały w Radomyślu Wielkim.
Powoli zbliżam się do celu.
Powoli zbliżam się do celu.
Dworek szlachecki w Zgłobniu.
Dworek szlachecki w Zgłobniu.
Ostatnie metry przed „metą”.
Ostatnie metry przed „metą”.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)