Chłód przywitał mnie, gdy tuż przed osiemnastą siadałem na rower, by zanurzyć się w nicości wieczoru. Światło ulicznych latarni, miast odbijać się od lustra białego puchu, z racji jego braku zdawało się ginąć w czarnej dziurze nagiej przyrody. Starałem się poruszać mało uczęszczanymi ulicami, a pulsujące rowerowe światło nie rozpraszało wystarczająco mroku. Droga była widoczna jedynie w blasku reflektorów nielicznych samochodów. Ale i to się skończyło, gdy wjechałem na wały wiślane przy ulicy Wioślarskiej. Teraz miałem przed sobą pustą przestrzeń, a nade mną prawie bezchmurne niebo i złoty księżyc. Nad Wisłą poczęły się unosić mgły. Zrazu delikatne, subtelnie muskały brzegi, nie zapuszczając się dalej. Z czasem gęstniały, a gdzieniegdzie obejmowały mnie swoim zimnym i wilgotnym uściskiem. Temperatura spadła. Zacząłem odczuwać chłód. Przejechałem na drugi brzeg i ruszyłem w stronę miasta, którego poświata rozświetlała mrok na horyzoncie. Światła cywilizacji zbliżały się do mnie z każdą chwilą, aż wreszcie stałem się ich częścią, gdy prowadziły mnie prosto do domu.
Tajemniczy Wawel
Skomentuj...