Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Niedzielny tour

Niedziela, 6 kwietnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
3 32 556
Data
6 kwietnia 2014
Niedz. 13:56 17:38
Rower
Ridley Fenix
3 3 3
Kalorie
1619kcal
Czas
3:23:16
31
302
0:44 0:33 0:00
Dystans
96.09km
35
313
17.17 18.67
Prędkość
28.36km/h
43
347
23.2 33.1 60.6
Kadencja
75rpm
114
Tętno
143bpm
164
Przewyższenia
610m
26
293
       317
Nachylenie
+ 3.6% - 3.2%
+ 13.0 - 11.0
Temperatura
19.0°C
17.0 26.0

Coraz swobodniej czuję się na rowerze szosowym. Nie muszę już całej uwagi koncentrować na sterowaniu rowerem, na obserwowaniu jego zachowania. Mogę więc czerpać coraz więcej radości z jazdy. W słoneczne, niedzielne popołudnie postanowiłem zaliczyć nieco dłuższą wycieczkę, zaczynając ją od sprawdzenia, jak nowy rower zachowa się na kilkunastoprocentowym podjeździe. Uważni czytelnicy mojego bloga mogą więc podejrzewać, iż pierwsze kroki, a raczej obroty kół, skierowałem do Kosocic. Ulica Kosocicka na odcinku od Wielickiej do Hallera lekko się wznosi, a lekko w tym przypadku oznacza maksymalne nachylenie 5%. Rozgrzewałem się, więc zamiast szaleć na twardych przełożeniach, spokojnie wyjeżdżałem pod górę. Skręciłem w ulicę Hallera, która wita cyklistów krótkim 8-procentowym podjazdem. Potem jest kilkaset łatwych metrów i kolejny podjazd, tym razem o wiele dłuższy. Jego dwa fragmenty mają po 8-9%, a cała reszta jakieś 5-6%. Nie mogę powiedzieć, abym pokonał go na absolutnym luzie, ale nie byłem też specjalnie zmęczony. Z zadowoleniem zauważyłem, że rower łatwo wspina się pod górę. Wystarczy mocniej nacisnąć pedały lub wstać z siodełka, a Ridley wyrywa się do przodu, niemalże uciekając kolarzowi. Nie oznacza to, że jedzie sam, ale wspinaczka wydaje się łatwiejsza. Czy to zasługa niskiej wagi, małych oporów toczenia, a może pochłoniętych na obiad węglowodanów? Pewnie wszystkiego po trochu. Jednak ulica Hallera była jedynie skromnym preludium. Prawdziwy test miał nastąpić wkrótce po tym, gdy dotarłem do ulicy Żelazowskiego.

Skręciłem w lewo, a po stu metrach w prawo, w moją ulubioną ulicę Gruszczyńskiego. Od dłuższego czasu wybierałem ten szlak, aby sprawdzać swoje możliwości, a nade wszystko po to, aby trenować pokonywanie relatywnie stromych podjazdów na stosunkowo twardych przełożeniach. Dzisiaj po raz pierwszy pojawiłem się tutaj na rowerze szosowym. Władze Krakowa chyba przewidziały moje zamierzenia, bo jakiś czas temu pojawił się tutaj nowy asfalt. Ulica Gruszczyńskiego (od strony Żelazowskiego) rozpoczyna się lekkim zjazdem, potem jest krótki podjazd, a następnie dosyć stromy zjazd. Niestety bałem się pójść na całość, bo po obu stronach drogi jest las, na końcu jest zakręt i nie widać, co jest za nim. Za zjazdem jest oczywiście podjazd, który choć stromy, pokonuje się szybko łatwo i przyjemnie. Jeszcze jeden zjazd. To ostatnia szansa na złapanie oddechu, bo niedługo potem rozpoczyna się wisienka na wspinaczkowym torcie. Początek jest w miarę łatwy. Można nawet próbować pokonać go na największym blacie. Ale nie warto tracić sił, bo pomimo tego, że potem jest krótkie wypłaszczenie, organizm nie zdąży wystarczająco zregenerować się przed pokonaniem ostatnich stu metrów. A to nie byle jakie sto metrów, chyba, że przez „byle jakie” rozumiemy nachylenie 14%. W rowerze górskim miałem ten komfort, że w przypadku gorszego dnia lub większego zmęczenia, mogłem użyć „młynka” w połączeniu z najmniejszą koronką z tyłu. Wówczas na jeden obrót korby, przypadało ledwie trzy czwarte obrotu koła – małego, 26-calowego. W moim rowerze szosowym, na jeden obrót korby przypada 1,21 obrotu 28-calowego koła. W przeliczeniu na metry wygląda to tak. Rower górski: 1,55m. Rower szosowy: 2,55m. To cały metr różnicy! Czy zniwelują go wspomniane wcześniej niska waga roweru oraz mniejsze opory toczenia? Zacząłem od przełożenia 34/19. Szybko zmieniłem na 34/21. Po kilkunastu metrach przerzuciłem na 34/24. Byłem już niedaleko szczytu i dałbym radę wyjechać, ale chciałem sprawdzić, czy odczuję różnicę przy najmniejszym przełożeniu 34/28. Odczułem, ale skłamałbym mówiąc, że na końcu podjazdu byłem świeży, wypoczęty i uśmiechnięty od ucha do ucha. Skręciłem w ulicę Kuryłowicza i przez pierwsze kilkadziesiąt metrów łapczywie chwytałem powietrze. Powoli wrzucałem kolejne biegi. To był stromy podjazd, ale krótki. Czy dałbym radę wyjechać na Sołtysi Dział, albo na Jamną? Tam przecież używałem najniższych górskich przełożeń. Chyba będzie ciężko, ale jak nie spróbuję, to się nie przekonam…

Rozpisałem się okrutnie, a to dopiero pierwsze kilometry. Kolejne były zdecydowanie łatwiejsze. Zjechałem do Myślenickiej. Zjazd był szybki i gdybym zamiast siedzieć na siodełku, usiadł wzorem profesjonalistów na ramie, byłoby jeszcze szybciej. Ale powolutku, na wszystko przyjdzie czas. Przejechałem Kąpielową, dotarłem do Zakopiańskiej i skierowałem się w stronę Klinów, a następnie do ulicy Zawiłej. Skręciłem w stronę Babińskiego. Jechałem więc na zachód. Nie wspomniałem o tym wcześniej, ale dzisiaj akurat wiało z zachodu. Dodam, że solidnie wiało. Prawdę mówiąc jestem tym już trochę zmęczony. Każda kwietniowa przejażdżka oznacza walkę z wiatrem. Skręciłem w Skotnicką, potem w Winnicką i dojechałem do Tynieckiej. Nie pojechałem jednak do Tyńca, tylko skierowałem się w stronę centrum Krakowa. Odcinek do Mostu Zwierzynieckiego pozwolił mi na odpoczynek. Wiatr działał niczym połącznie KERS’u z DRS’em w Formule 1, więc niedługo potem przejeżdżałem już nad Wisłą. Tam jednak dobre się skończyło, bo znów pojechałem na zachód. Kilka kilometrów do Mirowskiej były prawdziwą męczarnią. Starałem się przyjąć jak najbardziej pochyloną pozycję, aby do minimum ograniczyć opory powietrza, ale niewiele to pomogło. I chociaż szlak był płaski niczym biust enerdowskiej biegaczki, czułem się tak, jakbym pokonywał długi podjazd. Wreszcie skręciłem w Mirowską.

Dojechałem do Księcia Józefa i zamiast iść na łatwiznę i wrócić do domu, skręciłem w stronę Kryspinowa. Najpierw podjazd. W porównaniu z opisaną wcześniej ulicą Gruszczyńskiego – łatwizna. Potem zjazd. Długi. Ponad kilometrowy. Później niewielki podjazd i zameldowałem się na remontowanym rondzie w Kryspinowie. Wolniutko przejechałem przez żwir, piasek, wertepy i wszelkie pozostałe atrybuty remontu i pojechałem w stronę Liszek. I znów było pod wiatr, czyli ciężko. W Liszkach skręciłem na północ. Tam mogłem poczuć siłę wiatru. Niczym żeglarz poruszałem się w przechyle, aby nie zostać zepchniętym z drogi. Pagórki za Cholerzynem stłumiły nieco porywy wiatru. Dotarłem do Morawicy i skręciłem w stronę Balic. Nareszcie jechałem z wiatrem. Z Balic pojechałem do Zabierzowa, stamtąd do Rząski, a z Rząski do ulicy Jasnogórskiej. Budowa kanalizacji – uwaga, mamy XXI wiek! – spowodowała zamknięcie ulicy Gaik, ale poradziłem sobie, ostrożnie pokonując wertepy i wkrótce potem pojawiłem się na ulicy Łokietka.

Przejechałem już spory dystans i pojawiły się pierwsze skutki uboczne. Po pierwsze, zacząłem odczuwać ból w ramionach. Oj, niedobrze – pomyślałem. Planuję przecież znacznie dłuższe eskapady. Mam nadzieję, że to tylko kwestia treningu i przyzwyczajenia. Muszę poszukać w necie, co z tym fantem zrobić. Po drugie, oprócz bólu w ramionach, obtarły mi się dłonie. No tak, to skutki górnego chwytu. Nie robię z tego tragedii, bo skóra w końcu się przyzwyczai. Po trzecie, źle obliczyłem ilość potrzebnego płynu i w bidonie pozostało go niewiele. Czas wracać do domu – pomyślałem.

Z wiatrem jechało się jednak na tyle sprawnie, że powrót do domu nieco się opóźnił. Przejechałem przez centrum Krakowa i zamiast prosto do domu, skierowałem się do Nowej Huty. Dopiero tam obrałem właściwy kierunek. Ostatnie kilometry jechałem już na „oparach” życiodajnego płynu. Na koniec czekał mnie jeszcze krótki odcinek pod wiatr, którego miałem już serdecznie dość. Pod dom dotarłem na „awaryjnych”, ale – jak zwykle – z uśmiechem na ustach.


Witamy w Balicach
Witamy w Balicach

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)