Po upalnym dniu nadszedł
kojący wieczór. Orzeźwiający wiatr poruszył zastygłe drzewa i zmarszczył
leniwie płynącą Wisłę. Słońce filuternie wychylało się spoza chmur, malując
przestrzeń kolorami ciepła. Pogrążone w wakacyjnym letargu królewskie miasto powoli
wyciszało się, przygotowując do snu. W takiej scenerii wyruszyłem na trasę, by
złapać ostatnie okruchy dnia, by choć na krótki czas znaleźć się pośród
nieskończoności, odrywając się od wszystkiego, co można zamknąć w kruchych
pudełkach codzienności. Kilometr za kilometrem, krajobraz za krajobrazem. Tylko
ja i mój świat, aż do chwili, gdy słońce rzucając ostatnie tęskne spojrzenie, ukryło
się za powieką horyzontu.
Impresja o zachodzie
Skomentuj...