Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Gorąca herbata

Środa, 24 września 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
7 89 613
Data
24 września 2014
Śr. 16:21 19:34
Rower
Ridley Fenix
7 58 58
Kalorie
1675kcal
Czas
3:01:13
39
387
0:28 0:24 0:58
Dystans
89.55km
38
333
12.31 13.77
Prędkość
29.65km/h
13
140
26.0 33.2 49.8
Kadencja
75rpm
108
Tętno
152bpm
186
Przewyższenia
437m
49
506
       251
Nachylenie
+ 3.5% - 3.1%
+ 7.0 - 5.0
Temperatura
13.0°C
9.0 17.0

Mamy jesień. To dopiero jej drugi dzień, ale temperatura już przypomina, że letni czas wkroczył do krainy wspomnień. Chłodne wieczory, noce, poranki – pierwsze oznaki nieuchronnie nadchodzącego snu przyrody. I chociaż początek jesieni jest zazwyczaj magicznie piękny, otaczając człowieka feerią nostalgicznych barw, pobudzając ciało i zmysły do romantycznych uniesień, to wcale za nią nie tęskniłem. Wolałbym być teraz gdzieś na południu i popijając cappuccino, spokojnie planować rowerowe wyjazdy.

Dzisiaj po raz pierwszy założyłem ocieplaną bluzę z długim rękawem. Monika patrząc na mnie zapytała, czy przypadkiem nie będzie mi za gorąco, ale ja wiedziałem swoje. Popołudnie było co prawda słoneczne, ale tylko do czasu, gdy słońce dotknie linii horyzontu. Na trasę wyruszyłem tuż po szesnastej. Zamierzałem jeździć przez dwie godziny, co powinno się przełożyć na dystans około sześćdziesięciu kilometrów. Najpierw pojechałem do Podgórza. Tam zjechałem na ścieżkę rowerową wzdłuż Wisły i pojechałem do Tyńca. Jadąc ulicą Tyniecką wróciłem do Mostu Zwierzynieckiego, przejechałem na drugi brzeg i zaliczyłem trasę rowerową po wałach wzdłuż ulicy Księcia Józefa, która zaprowadziła mnie do ulicy Mirowskiej. Stamtąd pojechałem do Kryspinowa i do Balic.

Zaczęło się robić coraz ciemniej i chłodniej i teoretycznie powinienem już wracać do domu. Ale jednak nie jeździłem przez cały tydzień, więc głód pasji zwyciężył. Dojechałem na Wolę Justowską, a później na Salwator. Przejechałem przez Most Dębnicki, Rondo Grzegórzeckie, ulice Dietla, Grzegórzecką i dotarłem do Alei Pokoju. Potem standardowo dojechałem do Sołtysowskiej, a właściwy, czyli „mój” brzeg Wisły, osiągnąłem po przejechaniu Mostu Wandy. Stamtąd miałem już blisko do domu, lecz ulica Półłanki jest remontowana i nie chciałem ryzykować, że po ciemku wpadnę w jakąś dziurę. Skręciłem więc w stronę Brzegów.

Słońce już dawno zaszło, a obłoczki pary wydobywające się z moich ust, powiedziały mi, że jest raczej chłodno. Ocieplana bluza założona wprost na gołe ciało nie wystarczała. Rzuciłem okiem na termometr. Brr…, wskazywał niecałe 9 stopni. Na szczęście do domu miałem już tylko dziesięć kilometrów. Powroty z rowerowych wycieczek bardzo często „czciłem” szklanką zimnej coli. Dzisiaj jednak marzyłem o gorącej, bardzo gorącej herbacie. Ta wizja sprawiła, że zapomniawszy o chłodzie, szybko dotarłem do celu.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)