Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Dobra strona Aleksandry

Niedziela, 14 grudnia 2014 • Komentarze: 0

Aktywność
5 119 643
Data
14 grudnia 2014
Niedz. 11:39 14:07
Rower
Giant Boulder
5 44 217
Kalorie
1245kcal
Czas
2:18:13
74
714
0:28 0:18 0:00
Dystans
57.63km
83
744
10.19 8.73
Prędkość
25.02km/h
95
861
21.8 27.9 48.0
Kadencja
90rpm
115
Tętno
149bpm
188
Przewyższenia
317m
76
779
       276
Nachylenie
+ 3.1% - 3.6%
+ 6.0 - 8.0
Temperatura
10.2°C
8.0 11.0

Słońce! Tego mi było trzeba! Po wielu szarych, ponurych dniach, stała się jasność. A w jesienno-zimowym Krakowie to prawdziwa rzadkość. Kiedyś w Grodzie Kraka rządził smok, a teraz rządzi smog. Musiał jednak uznać wyższość Aleksandry, która – jak każda kobieta – pokazała, kto tu rządzi i przegoniła truciciela znad miasta. Przynajmniej na jakiś czas.

Jechało mi się więc nadspodziewanie lekko. A zacząłem od dojazdu do skrzyżowania ulic Wielickiej i Malborskiej. Pojawiła się tam niedawno nowa droga dla rowerów. Kto wie, może doczekam czasów, gdy będę mógł bezpiecznie dojechać do centrum miasta spod samego domu? Brakuje jeszcze jakichś 4 km… Pojechałem na Zabłocie, a potem przejechałem mostem Kotlarskim na drugi brzeg Wisły. Przejechałem przez Rondo Grzegórzeckie, Rondo Mogilskie i dotarłem do ulicy Rakowickiej. Ulica Prandoty, krótki mariaż z Aleją 29 Listopada i już byłem Kamiennej. Tam zazwyczaj trafiam na zamknięty przejazd kolejowy, na którym onegdaj straciłem jeden z moich wypasionych liczników. Dzisiaj jednak było cicho i spokojnie, nie przejeżdżał żaden Pendolino, ani inny pociąg. Bez przeszkód dotarłem więc do Wrocławskiej.

Wrocławska, Łokietka, Batalionu Skała i już byłem przy Opolskiej. Słońce nadal świeciło, wiatr był symboliczny, a energia mnie rozpierała. Pojechałem więc dalej na północ, aż do ulicy Gaik, remontowanej od „wieków” i teoretycznie wciąż zamkniętej dla ruchu. Okazało się, że to ściema, bo można spokojnie i bezpiecznie przejechać po nowej nawierzchni. Nowej do… pewnego momentu. Ostatni kilometr jest nadal stary i dziurawy. Dojechałem do ulicy Ojcowskiej, a później do ulicy o mało romantycznej nazwie Na Polach. W końcu pojawiłem się na ulicy Pasternik i najpierw zjechałem do Rząski, a potem do ulicy Balickiej.

Pomyślałem, że dojadę do ronda przy ulicy Chełmskiej, co okazało się nieco skomplikowane, bo rozbudowa linii kolejowej do Balic spowodowała, że zniknął – czasowo – przejazd kolejowy. Musiałem więc ująć rower w swe dłonie i pokonać przeszkodę pieszo. Potem było już „z górki”, chociaż nie dosłownie. Aleję Kasztanową pokonałem w aerodynamicznym cieniu autobusu. Przejechałem przez Park Decjusza i kontynuowałem wspinaczkę ulicą Jodłową. Podjazdy mają tę cudowną cechę, że kiedyś się kończą, a po nich następuje zjazd. Zjechałem więc do ulicy Księcia Józefa i „wskoczyłem” na wały wiślane, którymi dotarłem do Mostu Zwierzynieckiego.

A potem? A potem była już rutyna, czyli ścieżka wzdłuż Wisły, Zabłocie, Klimeckiego, Kuklińskiego, Lipska, Surzyckiego, Rybitwy, Botewa, Półłanki. Jeszcze chwila i byłem w domu, gdzie musiałem uzupełnić płyny… dużo płynów… bardzo dużo płynów. Nie przewidziałem, że będzie aż tak ciepło i nie zabrałem bidonu.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)