Moje aktywności Outdoor

Tutaj znajdziesz opisy moich aktywności rowerowych na świeżym powietrzu, albo raczej na tzw. „świeżym powietrzu”, bo większość moich tras rowerowych leży nieopodal miejsca, o którym doskonale mówią słowa piosenki: „I odmiennym jakby rytmem u nas ludziom bije serce, choć dla serca nieszczególne tu powietrze (…)”.

Lutowe popołudnie w deszczu

Wtorek, 24 lutego 2015 • Komentarze: 0

Aktywność
11 18 666
Data
24 lutego 2015
Wt. 16:18 18:24
Rower
Giant Boulder
11 18 240
Kalorie
1208kcal
Czas
2:03:30
105
904
0:29 0:20 1:12
Dystans
54.82km
99
820
11.05 10.71
Prędkość
26.64km/h
82
588
22.6 31.0 51.3
Kadencja
91rpm
124
Tętno
143bpm
159
Przewyższenia
349m
93
702
       331
Nachylenie
+ 3.2% - 3.4%
+ 10.0 - 8.0
Temperatura
6.3°C
6.0 7.0

Ponieważ w pewnym zakresie sam decyduję o moich godzinach pracy, korzystam z tego przywileju i rozpoczynam pracę kilkanaście minut po godzinie szóstej. Przyznaję, nieludzka to pora, ale ma przynajmniej jedną pozytywną stronę – wcześniej zaczynam, a więc wcześniej kończę. A to oznacza, że popołudniu mam coraz więcej czasu do zachodu słońca i scenerią rowerowych wycieczek nie musi być ciemność. Dzisiaj słońce zachodziło dopiero o 17:10, a więc spory kawałek drogi mógłbym przejechać w świetle dnia, gdyby nie zjednoczone siły natury, które przygnały nad Kraków zwały ciemnych chmur, z których od czasu do czasu padał deszcz. To nie ostudziło mojego zapału i wkrótce po tym, jak wróciłem do domu, wskoczyłem na rower i pojechałem przed siebie.

Zacząłem od Kosocic, które jakoś pomijane były ostatnimi czasy, pewnie ze względu na poprzednie opony, które – co ostatnio opisywałem – były odpowiednikiem kamienia młyńskiego na szyi topielca. Dzisiaj chciałem się przekonać, jak nowe opony sprawdzą się na podjazdach. Muszę nieskromnie przyznać, że mój najstarszy rower przeżywa drugą młodość. Podejrzanie szybko i lekko dojechałem w okolice kościoła przy ulicy Niebieskiej. Myślałem nawet, że to zasługa wiatru, ale musiałby chyba wiać z każdej strony, bo podjazd kręty, co wymusza częstą zmianę kierunku. Rozochocony już na początku, z radością popędziłem dalej, nie bacząc na niesprzyjającą aurę, która długo smagała mnie deszczem. Byłem między innymi w Tyńcu, a potem wróciłem do Krakowa mało oryginalną trasą wzdłuż Wisły. Trasa może nie oryginalna, ale pokonana szybciej niż zwykle, w dodatku pod wiatr. Równie mało emocjonujący był przejazd przez Rybitwy i lawirowanie pomiędzy samochodami pełnymi marchwi, pietruszki, ziemniaków i wszelakich innych płodów ojczystej ziemi. Gdy już podjeżdżałem pod dom, właśnie przestało padać – rzecz normalna, warta uwiecznienie w rowerowych prawach Murphy’ego.

Skomentuj...

Podpis: (opcjonalnie)

Jeśli chcesz, abym mógł się z Tobą skontaktować, wpisz w poniższym polu adres e-mail lub numer telefonu. Ta informacja będzie znana wyłącznie mnie i nigdzie nie będzie widoczna.
Kontakt: (opcjonalnie)