Nowa rama i tajemnica tajemnic
Wczoraj wybrałem się na wycieczkę do Opola. Nie, nie na rowerze, ale samochodem. Powód był zaiste bardzo poważny, ponieważ chciałem osobiście odebrać moją nową ramę. Mogła być wysłana do mnie, ale doszedłem do wniosku, że czwarta rama Ridleya kupowana w tej samej firmie jest doskonałym pretekstem, aby osobiście poznać Pana Andrzeja Wróblewskiego, czyli właściciela Bike4Race. Gdy w 2013 roku stałem się szczęśliwym posiadaczem framesetu Ridley Fenix, nie sądziłem, że moja przygoda z tą belgijską marką potrwa aż tyle lat. Po drodze był tylko krótki epizod z niemieckim Cube, który był całkiem spoko, ale jednak jakością wykończenia zdecydowanie przegrywał ze standardami Ridleya. Jeśli rzuciliście okiem na ostatnie wpisy na moim blogu, to pewnie wiecie, że wracam po trzech latach do mojej rowerowej pasji. Jeszcze w listopadzie nic nie wskazywało na to, że wrócę do w miarę niezłej formy, a o budowie nowego roweru w ogóle nie było mowy. No, ale duchem niespokojnym jestem i jak już jakiś pomysł pojawi się w głowie i jeśli w niej siedzi dłuższy czas, to już wiem, że nie sposób go stamtąd wyrzucić.
Rama, a w zasadzie cały frameset i zintegrowany kokpit czekały już na mnie. Odpakowując ramę czułem się jak dzieciak, który właśnie dostał nową zabawkę. No cóż, lata płyną i tylko zabawki jakby droższe. Coś chyba jest w powiedzeniu, że
mężczyzna rozwija się do trzeciego roku życia, a potem już tylko rośnie. Wyciągałem więc ostrożnie mój nowy nabytek, ale i odczuwałem pewien niepokój, bo wybierając kolor w konfiguratorze Ridleya, nie byłem do końca pewien, jak będzie wyglądał w realu. Grafika, czy nawet zdjęcie niczego nie przesądzają. Kolory na monitorze, optyka aparatu, oświetlenie, wszystko to ma wpływ na ostateczny efekt i z reguły odbiega od rzeczywistości. Gdy wreszcie wyciągnąłem ramę z folii zabezpieczającej, to opadła mi szczęka (sorki, ale nic bardziej oryginalnego nie przychodzi mi do głowy). Kolor, który ujrzałem jest po prostu „za**bisty”, a efekt końcowy przeszedł moje oczekiwania.
A więc (wiem, od „a więc” nie zaczyna się zdania, ale ja sobie zacznę) mogę już rozpocząć budowę nowego roweru. Zdradzę wam, że mam już wszystko, bo po cichu, nie chwaląc się, nie publikując niczego, gromadziłem pozostałe komponenty. No i tak sobie myślę, czy nie warto wrócić do korzeni i opisać cały proces budowy? Przecież tym razem wszystko będzie inaczej. To pierwsza szosówka z hamulcami tarczowymi, pierwsza z pełnym wewnętrznym prowadzeniem przewodów, pierwsza ze zintegrowanym kokpitem, pierwsza z oponami szerszymi od 25mm. Tych „pierwsza” to mogę jeszcze kilka wymienić, ale na razie nie chcę zdradzać wszystkiego. Może więc będę to wszystko opisywał. Zobaczę…
A tak w ogóle, to pewnie zastanawiacie się (a może nie), jakiż to kolor jest takiej przecudnej urody, która wprowadziła mnie w zachwycenie? Niech i to na razie pozostanie tajemnicą.
P.S. Tyle tych tajemnic, że i tytuł tajemniczy, ale jeśli czytaliście w młodości „Pana Samochodzika”, to wiecie, o co chodzi.
Blog
Szukaj…
Test FTP
Śnieg ma spaść w nocy
O mnie...
O blogu...
Znajdź mnie na Facebooku...
Mój profil na Bikestats














Nerka
Skomentuj...