Ostatnia misja Edge 1000
Dawno temu w zamierzchłych czasach, gdy chciwość i korporacje nie rządziły jeszcze światem, istniała pewna zależność – czym więcej zapłaciłeś za produkt, tym bardziej mogłeś być pewny, że będzie działał długo i bezawaryjnie, a gdyby jakimś zbiegiem okoliczności popsuł się, to byłeś pewien, że da się go naprawić. Czasy się zmieniły i jakość produktów także, chociaż jakiś czas temu nadal obowiązywała zasada, że za jakość się płaci, więc kupując markowy towar i płacąc za niego miliony monet, mogłeś cieszyć się nim dowolnie długo. Ale to też się skończyło…
Dematerializacja chińskiej uszczelki.Kupiłem kiedyś komputer rowerowy Garmin Edge 1000, płacąc za niego niemałą kwotę. Garmin ma bardzo ciekawą politykę, polegającą na tym, że testerami jego urządzeń są… użytkownicy. To oznacza, że jeśli kupisz nowy produkt Garmina, to nie znasz dnia ani godziny, kiedy zawiedzie. Ale spokojnie, nowa wersja oprogramowania usunie błędy, wprowadzając przy okazji kilka nowych. Ale to nic, bo kolejna wersja już będzie od nich wolna, itd. Po drugiej lub trzeciej aktualizacji softu, mój Garmin zaczął działać stabilnie i nawiasem mówiąc, działa do dzisiaj. Tyle, że w międzyczasie pojawiło się małe „ale”. Ten międzyczas dziwnym trafem miał miejsce wtedy, gdy akurat skończyła się gwarancja. Otóż uszkodziła się osłona włącznika zasilania, przez co włączenie urządzenia wymagało użycia wykałaczki, nie wspominając o tym, że przestało być szczelne. Geniuzyłsz marketingu Garmina zaproponowali mi wymianę komputerka na nowy za skromną opłatą wynoszącą jakieś 75% ceny nowego urządzenia. Na moją sugestię, że przecież wszystko działa, tylko uszczelka odmówiła posługi, odpowiedzieli, że rozumieją, ale takowej części zamiennej nie ma, nie będzie i w ogóle nigdy nie było. Rozumiecie? Wyobraźcie sobie, że macie samochód, w których wszystko działa, ale schrzaniła się stacyjka i skończyła się gwarancja, a serwis rozkłada ręce i mówi, że nie ma stacyjek, więc niech „se” pan kupi nowe auto z rabatem 25%.
Szału nie ma, ale przynajmniej działa. Wiwat drukarki 3D!Rzecz jasna wypiąłem się na Garmina i przy pomocy kleju i kilku innych szpejów załatałem dziurę. Kiedyś już o tym pisałem i link do owego artykułu znajduje się poniżej. Generalnie nie lubię prowizorek, więc szukałem innego rozwiązania i po jakimś czasie znalazłem ofertę na Aliexpress. Była to cała dolna część obudowy Edge’a 1000 łącznie z nieszczęsną uszczelką, opisana oczywiście jako „oryginalna”. Oczywiście słowo „oryginalna” w języku chińskim oznacza wyłącznie to, że została wykonana w sposób wybitnie oryginalny przez małe chińskie rączki. No, ale lepsze takie coś aniżeli nic i może warto dać szansę naszym żółtym braciom. Szansę dałem i nie powiem, byłem zadowolony, nic złego się nie działo i Garmin przeżył kolejne lata. Do dzisiaj…
Dzisiaj chciałem włączyć komputerek, a tutaj niespodzianka – chińska „oryginalna” gumeczka zdematerializowała się, odsłaniając bezwstydnie wnętrze Edge’a. Cóż było robić? Wykałaczka poszła w ruch i trening zaliczyłem.
No i co teraz – pomyślałem. Chyba już nie ma sensu kolejny raz „inwestować” w „oryginał” na Aliexpress. Ale kupować nowego Garmina teraz, gdy trenuję w domu, też nie ma sensu. Tyle, że problem trzeba było jakoś rozwiązać. Na szczęście mam drukarkę 3D. Pogrzebałem trochę po necie i znalazłem rozwiązanie, które widać na zdjęciu. Mała płytka plus mały bolec plus klej i Garmin znów żyje. Tyle tylko, że raczej nie widzę go na zewnątrz, bo szczelny to on już nie jest. Ale przynajmniej działa.
I tak oto, towarzysz setek moich eskapad rowerowych, będzie spełniał swoją ostatnią misję, jako komputer treningowy.
Dodaj komentarz...