Ridley Falcn – Pierwsze wrażenia
Pierwsze dwieście kilkadziesiąt kilometrów na Ridley Falcn już za mną. Niewielki to dystans, ale wystarczający, aby opisać pierwsze wrażenia, zwłaszcza, że to moje pierwsze doświadczenia z jazdy na szosówce, która tak bardzo różni się od rowerów, którymi jeździłem wcześniej. Tak się złożyło, że pierwsza trasa, którą pokonałem „Sokołem”, zawierała niemal wszystko. Były dobre asfalty, ale i te w dość przykrym stanie. Było trochę szutru. Były podjazdy, zjazdy, odcinki kręte i długie proste. Nie było tylko deszczu.
Zacznę od napędu. Shimano Dura-Ace R9200 Di2 w przypadku przeciętnego amatora jest – nie oszukujmy się – fanaberią. Pewnie nigdy nie wykorzystam w pełni jej możliwości. Dlatego nie będę się silił na opisywanie, jak świetnie, precyzyjnie, szybko zmienia przełożenia i o ile jest lepsza od „niższych” grup. Faktem jednak jest, że od momentu, gdy przed laty po raz pierwszy użyłem napędu Di2, to już nie wyobrażam sobie korzystania z tradycyjnych przerzutek. Nowością w moim przypadku jest 12-to rzędowy napęd. Mam swoje lata, więc są to tarcze 50/34 i kaseta 11/34. Najniższe przełożenie jest więc 1:1, co sprawia, że nawet dość strome podjazdy stają się relatywnie łatwe, a przynajmniej łatwiejsze do pokonania. Z drugiej jednak strony, to trochę rozleniwia. Tam, gdzie onegdaj musiałem pokonać własne słabości i ograniczenia, teraz wrzucam 34/34 i wspinam się z pieśnią na ustach. No dobra, trochę przesadzam, ale jest wyraźnie łatwiej. To, co mnie mile zaskoczyło to fakt, że większa masa roweru – Falcn jest ponad kilogram cięższy od mojego Helium – nie ma żadnego zauważalnego wpływu na pokonywanie wzniesień.
Hamulce. To jeden z dwóch elementów (o drugim za chwilę), które robią największą różnicę w porównaniu do moich wcześniejszych szosówek. Pamiętam, jak zaklinałem się, że jeśli szosa, to nigdy z tarczami, bo to źle wygląda, bo to takie nieortodoksyjne, bo to ciężkie, bo to ma sens jedynie w deszczu, itd., itp. No cóż, chyba pora przyznać się do błędu. Może faktycznie rower szosowy z przednim kołem zaplecionym na „słoneczko” wygląda przecudownie, ale fizyki się nie oszuka. Doskonała modulacja, która jest chyba najważniejszą cechą hydraulicznych hamulców tarczowych, pozwala na precyzyjne dozowanie siły hamowania w każdych warunkach. Jest więc mniejsze ryzyko zablokowania kół, mamy większą kontrolę nad rowerem i czujemy pod palcami, jak mocno hamujemy. To już nie jest zero-jedynkowy proces, gdzie granica pomiędzy „nic się nie dzieje” a „blokada kół” jest bardzo wąska. Tutaj mamy pełną kontrolę.
Drugim elementem, który robi różnicę, to opony, a konkretnie ich szerokość. Moją przygodę z szosą zaczynałem od opon o szerokości 23 mm nabitych do ok. 8 barów. Było twardo, chociaż to i tak nic w porównaniu ze standardami sprzed kilkunastu lat. Potem przeszedłem na 25 mm i było już nieco lepiej, ale plomby i tak miały szansę wypaść z zębów na kiepskich asfaltach. W Ridley Falcn założyłem opony o szerokości 28 mm, które obecnie i tak są uważane za opony wąskie. Do środka włożyłem dętki TPU i całość napompowałem do nieco ponad 5 barów. Spodziewałem się, że komfort nieco wzrośnie, ale nie będzie to wyraźnie odczuwalne, ponieważ Falcn jest bardzo sztywną konstrukcją. Rzeczywistość przerosła moje oczekiwania. Jedzie się naprawdę komfortowo i asfalty gorszej jakości, bruki, a nawet niektóre szutry nie sprawiają, że zaczynam się zastanawiać, po co ja to wszystko robię, skoro tak cierpię. Jeśli przy 28 mm jest dobrze, to ciekawe jak będzie przy 32 mm, ale póki co, nie zamierzam zmieniać opon.
A skoro jestem przy oponach, to jeszcze słów kilka na temat kół. Vision SC-45 nie są produktem z górnej półki. To klasyczna, solidna, pozbawiona jakichś technologicznych niuansów konstrukcja. Nie są ekstremalnie lekkie, ale też nie są przesadnie ciężkie. Stożek o wysokości 45 mm wydawał mi się rozsądnym wyborem na zróżnicowane profilowo trasy. I to się sprawdziło. Jechało mi się bardzo dobrze zarówno po płaskim, jak i na podjazdach. Boczne podmuchy wiatru nie były problemem – zawsze miałem pełną kontrolę nad kierunkiem, w którym się poruszam. To, co mi się niespecjalnie podoba, to głośność, a w zasadzie „cichość” bębenka w tylnym kole. Przyzwyczaiłem się do hałasu generowanego przez system Ratchet. Na ścieżkach rowerowych mogłem go używać zamiast dzwonka – wystarczyło przestać pedałować. Vision mają system zapadkowy, którego dźwięk jest bardziej subtelny. Dla kogoś to może być zaletą, ale ja wolałbym bardziej wyrazisty dźwięk.
Napęd, hamulce i koła mamy już z głowy. Teraz czas na komponent o kluczowym znaczeniu w kontekście czasu spędzanego na rowerze, czyli siodełko. Po raz pierwszy w życiu zdecydowałem się na model w technologii wydruku 3D. Póki co, wszystko wskazuje na to, że to był strzał w dziesiątkę. Owszem, nie było tanio, powiedziałbym nawet, ze było drogo, ale Fizik Tempo Aliante R3 Adaptive wydaje się być stworzone idealnie pod moją część ciała, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę. Kilka godzin spędzonych na rowerze nie powodowało żadnego dyskomfortu, a tym bardziej bólu. Trzeba jednak wziąć pod uwagę, że ta ocena jest mocno subiektywna.
Słów kilka o kokpicie. To także pewnego rodzaju nowość dla mnie, bo jest to kokpit zintegrowany, a więc możliwości regulacji są żadne, nie licząc ustawiania wysokości determinowanej liczbą podkładek pod mostkiem. W zasadzie mamy wpływ tylko na ułożenie klamkomanetek oraz dobór owijki. Trochę obawiałem się, jak moje ciało zareaguje na tę zmianę, bo jednak geometria nieco się zmieniła w porównaniu do poprzedniego roweru. Pierwsze doświadczenia są jednak bardzo obiecujące. Jedzie mi się wygodnie, aczkolwiek na szerszą ocenę przyjdzie jeszcze czas.
Na koniec zostawiłem sobie pedały z pomiarem mocy. Wybrałem takie rozwiązanie świadomie, bo wydaje mi się najbardziej uniwersalne. Gdybym kiedyś zmieniał napęd albo rower, to wystarczy, że przełożę pedały i gotowe. Równie świadomie wybrałem pedały SPD a nie SPD-SL. Powód tłumaczyłem już wielokrotnie – jako „kolarz romantyczny” bywam w sytuacjach, które wymagają przejścia z buta kilkunastu czy kilkudziesięciu metrów. Natomiast jeśli chodzi o jakość pomiaru mocy, to wszystkie testy pedałów Favero Assioma Pro MX-2, łącznie z najważniejszym z nich, przeprowadzonym przez „legendarnego” Shane Millera z kanału GPLama, potwierdzają, że jest to jeden z najlepszych, o ile nie najlepszy pomiar mocy.
Czas na jakieś podsumowanie. Niecałe trzysta kilometrów to żaden dystans. Ridley Falcn to mój nowy rower, więc dużą rolę odgrywają emocje, które przesłaniają wszelkie ewentualne minusy. Nie jestem więc w stanie zachować obiektywizmu. I dlatego właśnie są to jedynie pierwsze wrażenia, skromna impresja, pozbawiona elementu głębszej oceny. Na taką przyjdzie czas wtedy, gdy zaliczę przynajmniej pierwsze tysiąc kilometrów.
Dodaj komentarz...